Butelka PET, parawan, worek ze śmieciami - każda z tych rzeczy, szeroko dostępnych na polskich plażach, może przynieść ratunek osobie w opresji. O tym, jak pomagać tonącym przy zachowaniu własnego bezpieczeństwa mówił w TVN24 ekspert ratownictwa wodnego Marcin Siwek.
W Polsce od początku kwietnia do wczoraj utonęło 187 osób. Tylko w sobotę, 25 lipca, zginęło 7 osób – wynika ze statystyk prowadzonych przez polską policję. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa na swoim profilu na Twitterze przypomniało o podstawowych zasadach bezpieczeństwa nad wodą. "Pływaj tylko w wyznaczonych miejscach, nigdy nie wchodź do wody po alkoholu lub środkach odurzających, załóż kapok na łódce, kajaku i rowerze wodnym" - zaapelowano.
W TVN24 o przyczynach utonięć oraz o tym, jak pomóc osobie w opresji opowiadał ekspert ratownictwa wodnego Marcin Siwek.
Czemu toniemy?
Jak tłumaczył Siwek, najczęściej ofiarami utonięć padają mężczyźni po 50. roku życia.
- Pamiętamy czasy, kiedy byliśmy sprawni i gotowi na wszystko, natomiast przychodzi moment, kiedy w głowie zostają wspomnienia, a ciało jest, jakie jest - tłumaczył.
Marcin Siwek zwrócił uwagę, że "to nie woda nam zagraża, a my sobie sami". - Długość 25-metrowego basenu, który my dumnie pokonujemy, ćwiczymy, poprawiamy swoje umiejętności, to jest mniej więcej pięciokrotna długość kajaka - wyjaśnił.
- Jak sobie wyobrazimy co to jest 25 metrów na basenie, to musimy to skonfrontować z tym, jak jest naprawdę - powiedział. Jak dodał, "to, że czujemy się dobrze w wodzie stojącej, przejrzystej, ciepłej, gdzie wzrokiem ogarniamy najbliższe elementy wsparcia, kompletnie nie odzwierciedla tego, gdy wywrócimy się w kajaku z dala od brzegu, gdy niesie nas nurt wody".
Jak pomóc tonącej osobie?
Marcin Siwek tłumaczył, że "tak długo jak jesteśmy zanurzeni w cieczy, tak długo mamy dodatnią pływalność". - Jedyna rzecz, która nam wystaje to głowa. Ta głowa ma pojemność czterech litrów. Jeżeli mamy 4 litry powietrza w płucach, to te 4 litry wyporności skompensowane z obojętnością naszej głowy powinno się wyrównać - powiedział.
- Jeżeli jednak wyobrazimy sobie, że położymy się na grzbiecie, odchylimy się do tyłu i zanurzymy potylicę, która nie bierze udziału w oddychaniu, to tej wyporności potrzebujemy jedynie dwa litry. Dwa litry dodatniej wyporności wystarcza nam, żeby położyć się na wodzie i zapewnić sobie dobrostan - wskazał. Jak mówił gość TVN24, jest to ważne w kontekście tego, jak pomóc osobie tonącej.
Przypomniał jednak, że w pierwszej kolejności należy wezwać pomoc, kontaktując się z numerem ratunkowym nad wodą 601 100 100 lub numerem alarmowym 112.
Następnie pewne czynności mogą podjąć osoby, których umiejętności dają im możliwość udzielenia pomocy. - Możemy zbliżyć się do takiej osoby, absolutnie nie dając się jej dotknąć, ale należy wziąć coś o dodatniej pływalności - powiedział.
Jak wymieniał, może to być "butelka typu PET - to 1,5 litra dodatniej pływalności". - Przykrywka od lodówki turystycznej to deska pływacka. Jeśli jest duża, to ma wyporność 1,5-2 litrów. Świetną metodą jest włożenie w rękaw albo w nogawki spodni torby chrupków. Taka duża paczka to 2,5 do 3 litrów powietrza - tłumaczył.
- Dobrze jest włożyć element wyporny w coś, co jesteśmy w stanie holować. Jeżeli mamy psią smycz, to możemy przywiązać do niej worek ze śmieciami. Robiliśmy to w formie doświadczeń, że w ciągu 45 sekund możemy wokół siebie znaleźć rzeczy o dodatniej pływalności, tyle tylko, że musimy sobie wyobrazić, że nie chodzi o profesjonalny sprzęt - powiedział.
Podstawa - nie panikować
Ekspert mówił w TVN24, że wszystkie powyższe czynności "nie dotyczą osób spanikowanych".
- Osoby spanikowane chcąc wezwać pomoc i zwrócić na siebie uwagę, próbują wynurzyć głowę, próbują krzyknąć, więc robią wydech, to zmniejsza obojętność płuc. Te osoby próbują podnieść rękę, a to trzy, może cztery kilogramy, które w wodzie nic nie ważą - tłumaczył.
- Podstawa dla osoby w opresji to najwięcej tego z czego jesteśmy zbudowani zanurzyć w wodzie. Wynurzyć jedynie twarzoczaszkę, która uczestniczy w oddechu - powiedział.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Marcin Bielecki/PAP