Trochę pogiętej blachy - tyle zostało z 17 cystern, które spłonęły w poniedziałek w Białymstoku na skutek zderzenia się dwóch pociągów towarowych. Jak naprawdę wyglądał wybuch i akcja gaśnicza? - To wyglądało jak olbrzymi dezodorant wrzucony do ogniska - mówią strażacy, którzy gasili płonące cysterny.
Był poniedziałkowy poranek. Pociąg wiozący paliwo jadący w kierunku Białegostoku uderzył lokomotywą w jeden z ostatnich wagonów pociągu nadjeżdżającego z przeciwka, który wiózł złom.
Spłonęło 17 cystern zawierających łatwopalne substancje, dwie lokomotywy i budynek nastawni. Jedna osoba została lekko ranna.
Poniedziałkowy pożar był nie lada wyzwaniem dla białostockich strażaków. Gaszenie płonących cystern trwało kilka godzin, opróżnianie ich - całą noc.
"Jak wielki dezodorant wrzucony do ogniska"
- Najpierw był huk rozrywanej cysterny, potem dopiero grzyb ognia - opowiada st. kpt. Paweł Ostrowski. - Niewiele było widać. Panowała bardzo wysoka temperatura. Ogromne zadymienie nie pozwalało nawet policzyć nam, ile jest cystern - wspomina.
To, co jeszcze niedawno było potężną cysterną przewożącą kilkadziesiąt ton paliwa, jest teraz kawałkiem rdzawej blachy. - Tu była wielka kałuża płonącej ropy. To wyglądało jak olbrzymi dezodorant wrzucony do ogniska - opowiada Ostrowski.
Przyczyny wypadku wyjaśnia komisja. Na razie jest za wcześnie, żeby mówić o przyczynach. Ale usuwanie skutków wypadku potrwa jeszcze wiele dni. Pasażerowie podróżujący do Białegostoku muszą więc uzbroić się w cierpliwość.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24