Rodzice niepełnosprawnych dorosłych od 22 dni protestują w Sejmie, domagając się realizacji swoich postulatów.
Jedna z protestujących w Sejmie matek, Iwona Hartwich, w rozmowie z TVN24 zareagowała na wypowiedź posłanki Prawa i Sprawiedliwości Bernadety Krynickiej, która stwierdziła, że niepełnosprawni protestujący w Sejmie mogą pracować i że to rodzice przetrzymują ich w "czterech ścianach".
- Ja bym bardzo chciała, żeby Kuba pracował - powiedziała Hartwich. Wyjaśniła, że był on zarejestrowany w Urzędzie Pracy w Toruniu i przez ponad dwa lata "jeździli z nim na tak zwane odhaczanie". - Kuba za każdym razem słyszał, że nie ma dla niego pracy i w najbliższym czasie nie będzie - dodała.
Wyjaśniła, że jej syn mógłby podjąć pracę na nie więcej niż pół etatu z asystentem. - Po dwóch i pół roku jeżdżenia do urzędu pracy Kuba powiedział: mamo, ja nie chcę tam jeździć i słyszeć wciąż, że nic dla mnie nie ma - oznajmiła.
Powiedziała, że "uspołecznia Kubę, jak tylko może". - Robimy wszystko, żeby nie był w tych przysłowiowych czterech ścianach, bo to jest stereotyp. Dzisiaj rodzice tak nie postępują - oświadczyła. - Wychodzimy na spacer, na konie, na basen, do ośrodka rehabilitacyjnego - wyliczała.
"Musi się zapalić zielone światło ze strony jednej osoby"
Hartwich powiedziała, że we wtorek rodziców odwiedził poseł Prawa i Sprawiedliwości Tadeusz Cymański.
- Powiedział nam, że musi się zapalić zielone światło ze strony jednej osoby - relacjonowała. - I tak sobie myślę, że może już jest to żółte światło. Już nie czerwone, ale żółte. No więc poczekamy.
Dodała, że Cymański miał na myśli prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.
Hartwich: rodzice, którzy wyszli z Sejmu, nie zostali wpuszczeni
Hartwich powiedziała także, że dwie matki wyszły z Sejmu i nie zostały do niego ponownie wpuszczone. Drugiego dnia protestu jedna z matek opuściła z dzieckiem budynek parlamentu z powodu kłopotów zdrowotnych i następnego dnia "nie została wpuszczona".
Druga z matek wyszła z Sejmu, by wziąć udział w sprawie rozwodowej i też odmówiono jej wejścia.
Hartwich przyznała, że protestujący rodzice muszą podejmować trudne decyzje, czy zostać w Sejmie, czy na przykład wziąć udział w ważnej uroczystości rodzinnej. Przed takim wyborem stanie niebawem kolejna z protestujących, która ma komunię świętą dziecka.
Hartwich podkreśliła, że rodzice są przygotowani, żeby "jeszcze dłużej protestować".
Zwróciła uwagę, że wśród rodziców jest mężczyzna, któremu pracodawca udzielił urlopu bezpłatnego i dopinguje go "w walce o godne życie swoich dzieci tak długo, jak tylko wytrzymają".
Cała rozmowa z Iwoną Hartwich
Protest w Sejmie
Rodzice i opiekunowie osób niepełnosprawnych, protestujący od 18 kwietnia w Sejmie, domagają się realizacji dwóch głównych postulatów. Chodzi o zrównanie renty socjalnej z minimalną rentą z tytułu niezdolności do pracy. W poniedziałek wieczorem komisja przegłosowała pozytywnie projekt w tej sprawie.
Drugi postulat to wprowadzenie dodatku "na życie", zwanego też "rehabilitacyjnym" dla osób niepełnosprawnych, niezdolnych do samodzielnej egzystencji po ukończeniu 18. roku życia w kwocie 500 złotych miesięcznie. Protestujący przedstawili w poniedziałek kolejną propozycję w tej sprawie: od września 2018 - 250 złotych, od stycznia 2019 roku – dodatkowo 125 złotych i od stycznia 2020 roku również 125 złotych, co dałoby w sumie 500 złotych.
W nocy z poniedziałku na wtorek komisja polityki społecznej i rodziny zaopiniowała pozytywnie poselski projekt PiS ustawy o szczególnych rozwiązaniach dla osób o znacznym stopniu niepełnosprawności. Zakłada on wprowadzenie szczególnych uprawnień w dostępie do świadczeń opieki zdrowotnej, usług farmaceutycznych oraz wyrobów medycznych dla osób z orzeczeniem o znacznym stopniu niepełnosprawności. Według autorów projektu, przyniesie on gospodarstwom z osobą niepełnosprawną miesięcznie około 520 zł oszczędności.
Autor: pk/adso / Źródło: tvn24