Trudno sobie wyobrazić, żeby tego pierwszego dnia otwarcia szkół rano wszystkich nagle przetestować. To technicznie byłoby niemożliwe – mówił w sobotę w TVN24 profesor Andrzej Fal, prezes Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego. Ocenił, że realna liczba zakażeń w Polsce prawdopodobnie waha się między 10 a 20 tysiącami dziennie. - Brak akceptacji społecznej jest odpowiedzialny za to, że ludzie wolą w domu czekać z pulsoksymetrem, sami jakby sterować, kiedy się zgłoszą i niestety zgłaszają się po pomoc nieco za późno – mówił.
Od 11 stycznia rozpoczną się testy przesiewowe na obecność SARS-Cov-2 dla nauczycieli klas I-III szkół podstawowych, nauczycieli szkół specjalnych, pracowników obsługi administracyjnej i kierownictwa, personelu sprzątającego czy konserwacji. Badania potrwają do 15 stycznia, będą dobrowolne i bezpłatne.
"Ma to istotny efekt psychologiczny"
Profesor Andrzej Fal, prezes Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego ocenił w sobotę w TVN24, że testowanie nauczycieli tydzień przed powrotem dzieci do szkół "nie gwarantuje, że w momencie przyjścia do pracy te osoby nie będą zakażone".
- Niewątpliwie ma to istotny efekt psychologiczny. Niewątpliwie robimy tutaj tyle, co możemy. Trudno sobie wyobrazić, żeby tego pierwszego dnia otwarcia szkół rano wszystkich nagle przetestować. To technicznie byłoby niemożliwe. Lepiej, że w ogóle są te testy, pomimo że one sto procent pewności nie dadzą, niż gdyby zupełnie zaniechać tego – powiedział profesor.
Stwierdził, że jeśli powrót dzieci do szkół miałby się rozpocząć 18 stycznia, to nie ma możliwości, aby do tego czasu zaszczepić wszystkich nauczycieli, ale przy zmianach w grupach zero i pierwszej na pewno rozważane są przyspieszenia w kwestii szczepienia pracowników szkół.
"Ten pierwszy element szczepienia chyba idzie naszej ochronie zdrowia nie najgorzej"
Komentując tempo szczepień w Polsce, Fal stwierdził, że "możemy na to spojrzeć absolutnie bez kompleksów". - Jesteśmy w tej chwili na poziomie wyszczepienia stu kilkudziesięciu tysięcy dawek w Polsce. To jest około pół procent populacji – mówił. - Na tym samym poziomie są Niemcy, Hiszpanie, Estonia. Daleko poniżej tego, na poziomie 0,2 procent, jest Szwecja, Słowacja, Czechy, Austria. Ten pierwszy element szczepienia chyba idzie naszej ochronie zdrowia nie najgorzej – ocenił. Dodał, że czynnikiem, który może na to wpłynąć na całym świecie, jest sprawność dostaw i to, czy producenci będą w stanie wywiązać się z rosnącego popytu czy tego, który zadeklarowali w kontraktach.
Ocenił, że realna liczba zakażeń w Polsce prawdopodobnie waha się między 10 a 20 tysiącami dziennie. - Brak akceptacji społecznej jest odpowiedzialny za to, że ludzie wolą w domu czekać z pulsoksymetrem, sami jakby sterować, kiedy się zgłoszą i niestety zgłaszają się do szpitali czy do lekarza po pomoc nieco za późno, przeczekawszy pierwszy okres infekcji SARS-CoV-2 w domu, co powoduje, że zgłaszają się najczęściej w stanie dużo gorszym niż byli tydzień wcześniej, co niestety powoduje dosyć wysoką w stosunku do zachorowalności umieralność na SARS-CoV-2 w Polsce. Myślę, że to jest głównym problemem, a nie to, czy rzeczywiście mamy osiem, czy 10 czy może 13 tysięcy nowych zakażeń – powiedział.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24