Kiedy dołączył do grupy egzekucyjnej Armii Krajowej miał zaledwie 16 lat. Zdarzyło się, że był zmuszony zabić własnego przyjaciela, ale kiedy kazano mu zastrzelić kobietę, odmówił. Jeden z ostatnich żyjących egzekutorów AK i "łowców nazistów", 90-letni dr Jacek Wilczur po raz pierwszy opowiedział przed kamerą - w rozmowie z reporterem TVN24 Mateuszem Kudłą - o egzekucjach z wyroku polskiego podziemia.
O wcielenie do grupy egzekucyjnej Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej (Kedyw) Jacek Wilczur poprosił, mając zaledwie 16 lat. Został najmłodszym egzekutorem, służył w Górach Świętokrzyskich u boku Jana Piwnika "Ponurego". Wykonywał wyroki na Niemcach, niemieckich agentach i zwykłych przestępcach.
Jego warszawskie mieszkanie jest niczym archiwum. Wśród eksponatów i artefaktów można znaleźć między innymi hełm funkcjonariusza Gestapo. - W tej pierwszej linii, którą wytłukliśmy, był akurat właściciel tego hełmu i trafił na mnie - wspomina.
Któregoś razu dostał rozkaz zabicia swojego przyjaciela oskarżonego o gwałt. - Był bardzo dobrym chłopakiem, ale dopuścił się gwałtu na dziewczynie. Dowódca tego nie tolerował. On (skazany - red.) cieszył się wielką sympatią, że ci, którzy obok mnie stali, to płakali strzelając - wspomina 90-letni dziś Wilczur.
Raz zdarzyło się, że odmówił wykonania wyroku. - To była agentka, ale nie umiałem zastrzelić kobiety. Wiedziałem, że jest winna, że to jest wyrok sądu. Powiedziałem dowódcy, żeby to zrobił ktoś inny - przyznaje.
Napięta sytuacja sprawiała, że wyroki często wykonywano w pośpiechu. Wilczur jest pewien, że zdarzały się przypadki pomyłek. On sam raz wykonał egzekucję nie będąc pewnym, czy ofiarę słusznie skazano. - Jedyne co mogłem zrobić to to, że spowodowałem, iż on nie wiedział, że będzie umierał - wspomina.
Autor: kło//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24