Sposób organizacji wizyt prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu w 2007 i tragicznym 2010 r. był podobny, BOR miał podobne problemy - wynika z dokumentów, które przeanalizował reporter magazynu "Czarno na białym". W czasie pierwszej wizyty szefem BOR był płk Andrzej Pawlikowski. Teraz, po powrocie na stanowisko, powołał zespół do oceny prawidłowości przygotowania i zabezpieczenia wizyty sprzed 6 lat.
Do końca maja ma zostać przedstawiony raport z prac zespołu powołanego do oceny prawidłowości przygotowania i zabezpieczenia wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Nowy szef BOR płk Andrzej Pawlikowski, choć dopiero powołał zespół kontrolny, to już wcześniej wystawił swoją ocenę.
- Biuro Ochrony Rządu nie spełniło swojej roli, dla której zostało powołane, to jest zapewnienia bezpieczeństwa osobom piastującym najważniejsze dla funkcjonowania Rzeczpospolitej urzędy - mówił dwa lata temu podczas debaty smoleńskiej poświęconej wszystkim aspektom katastrofy z 2010 r.
"Pluł na formację, którą dzisiaj dowodzi"
Płk Pawlikowski oceniał przygotowania BOR do wizyty w Katyniu. Wystąpił wówczas przed Jarosławem Kaczyńskim jako były szef BOR. Był nim, gdy PiS był u władzy. - Zawiodło Biuro Ochrony Rządu jako instytucja, ale przede wszystkim wyszła na jaw skrajna niekompetencja jej szefa - mówił, mając na myśli ówczesnego szefa BOR, Mariana Janickiego, przebywającego od dwóch lat na emeryturze.
- Pan płk Pawlikowski swoimi wypowiedziami skakał po trumnach kolegów, pluł na formację, którą dzisiaj dowodzi, w której są ludzie, na których pluł - ocenia gen. Marian Janicki.
Płk. Pawlikowski dwukrotnie odmówił komentarza w sprawie słów generała oraz zespołu powołanego w BOR. Wypowiada się natomiast minister spraw wewnętrznych i administracji.
- 10 kwietnia 2010 roku przygotowanie tej wizyty w naszej wstępnej ocenie było skandaliczne - mówił Mariusz Błaszczak.
Akt oskarżenia
Gen. Janicki przyznaje, że nie ma sobie nic do zarzucenia. - Oczywiście dziewięciu funkcjonariuszy nie żyje. Ja wtedy byłem szefem BOR-u, ja ich wysłałem na śmierć. To byli moi przyjaciele, koledzy, ale ja nie jestem winny, ani Biuro Ochrony Rządu - tłumaczy gen. Janicki.
Po katastrofie smoleńskiej przed sądem stanął tylko jeden funkcjonariusz BOR. Zastępca gen. Janickiego, Paweł Bielawny. Zarzuty dotyczą niedopełnienia obowiązków. W akcie oskarżenia wymienione są błędy BOR-u w związku z przygotowaniem wizyty: brak "rekonesansu" - rozpoznania na lotnisku Siewiernyj i tras przejazdu kolumn, brak dowódców rekonesansu i zabezpieczenia, brak wiedzy o lotniskach zapasowych i brak ochrony w tych miejscach, brak odprawy zdaniowej, brak zabezpieczenia i ochrony na lotnisku, niewłaściwe zabezpieczenie pirotechniczne i niewłaściwa łączność na miejscu.
Gen. Janicki wskazuje, że "nieszczęściem stało się to - ale to nie wina BOR-u - że nie weszliśmy na to nieszczęsne, cholerne lotnisko". - Aczkolwiek wejście funkcjonariuszy BOR-u na lotnisko jest tylko po to, by zobaczyć, gdzie postawić kolumnę. My nie mamy kompetencji sprawdzania pasa za granicą - wyjaśnia.
BOR nigdy nie miał specjalistów, którzy mogliby ocenić urządzenia lotniska, sprawdzić stan techniczny.
NIK: sposób organizacji wizyt z 2007 i 2010 r. zbliżony
Najwyższa Izba Kontroli, która sprawdzała przygotowania BOR do wizyty w 2010 r., nie wystawiła instytucji oceny negatywnej. Co więcej, porównała zabezpieczenie tej wizyty do tej odbytej w Smoleńsku przez prezydenta w dniu 17 września 2007 roku, czyli jeszcze za rządów PiS-u.
NIK ustaliła, że sposób organizacji wizyt był zbliżony, przy czym większe siły BOR zostały użyte w 2010 r. Za wizytę w 2007 r. odpowiadał z kolei - jako ówczesny szef BOR-u - płk Andrzej Pawlikowski.
W notatce służbowej po przeprowadzonym rekonesansie znajdują się sformułowania funkcjonariusza BOR z 2007 r. : "na spotkaniu nie było przedstawiciela rosyjskiego FSB", "nie miałem osobiście możliwości uzyskania jakichkolwiek informacji dotyczących miejsc zabezpieczenia miejsc czasowego pobytu", "nie posiadam informacji dotyczących zabezpieczenia lotniska oraz ochrony samolotów".
Jak powiedział gen. Janicki, w 2007 r., jeżeli go pamięć nie myli, Biuro Ochrony Rządu wysłało dwóch ludzi, kapitana i plutonowego. - Nie dostali nic. Nikt z nimi nie chciał rozmawiać - dodał.
"Zdaliśmy się na stronę rosyjską"
Według raportu dotyczącego wizyty w 2007 roku, który przeanalizował reporter TVN24 wynika że, zaczęła się wówczas nerwowa wymiana szyfrogramów. Rosjanie proponowali spotkanie organizacyjne zaledwie dzień przed wizytą. W dokumentach nie ma śladu o rekonesansie lotniska, o sprawdzeniu urządzeń i ich stanu. Rosjanie odmówili też przysłania opancerzonej limuzyny dla prezydenta. BOR wysłał z Warszawy swoją, która dotarła do Smoleńska godzinę przez lądowaniem prezydenta.
Płk Andrzej Pawlikowski po latach mówi, że wizyta była sukcesem. - Jeżeli się chce, to można to zrealizować. Tylko trzeba - jak już to kiedyś powiedziałem - ruszyć pewną część ciała za biurka - mówił podczas debaty smoleńskiej.
Gen. Mirosław Gawor, który w sumie przez 10 lat był szefem BOR, ocenił, że zdaliśmy się podczas wizyty w 2007 r. na stronę rosyjską
Potwierdza to notatka z września 2007 r. sporządzona tuż po wizycie w Katyniu. "Lotnisko zabezpieczone było poprzez wewnętrzne posterunki ochronne, FSB i Milicję", "samolot prezydencki miał zapewnioną ochronę na czas wizyty przez FSO", "współpraca ze strony służb FSO i FSB była nienaganna" - czytamy w dokumencie. - Stwierdzenie jest jedno w tych dokumentach. Współpraca z Rosjanami wyśmienita. Gratuluję - mówi gen. Janicki.
Jak zauważa reporter "Czarno na białym", gdyby tylko oceniać dokumenty, to te same braki z 2010 r. , które stały się podstawą prokuratorskiego oskarżenia, miały miejsce w 2007 r. za płk. Andrzeja Pawlikowskiego.
Minister spraw wewnętrznych i administracji, pytany, czy nowy-stary szef BOR nie będzie sędzią w własnej sprawie, odparł, że nie sądzi, ponieważ płk. Pawlikowski powołał zespół, ale na jego czele stoi zastępca szefa BOR.
Autor: js/ja / Źródło: tvn24