Próbne podejście jest operacją dozwoloną, bo nie niesie ze sobą ryzyka. Decyzja o nim zapadła, gdy piloci byli jeszcze nad Białorusią, to nie była decyzja w ostatniej chwili - mówił w "Faktach po Faktach" Jerzy Miller. Jak dodał, jedyną różnicą pomiędzy lądowaniem 7 i 10 kwietnia była pogoda i to ona zweryfikowała wszystkie niedociągnięcia i po stronie wyposażenia, i wyszkolenia załogi.
RELACJA Z KONFERENCJI - MINUTA PO MINUCIE Jak mówił w "Faktach po Faktach" Miller, załoga Tu-154 M zdecydowała się na próbne podejście do lądowania, choć zgodnie z tezami raportu komisji, piloci wcale nie chcieli lądować w Smoleńsku. - Próbne podejście jest operacją dozwoloną, bo nie niesie ze sobą ryzyka. Wykonuje się je na wysokość dopuszczoną parametrami lotniska po to, by zweryfikować ocenę warunków atmosferycznych - tłumaczył Miller.
Zauważył, że decyzja ta zapadła, gdy piloci byli jeszcze nad Białorusią, daleko od Smoleńska, to nie była zatem decyzja w ostatniej chwili.
Dodał, że piloci wysunęli podwozie, bo taka procedura obowiązuje nawet przy próbnym podejściu.
Miller podkreślał, że jedyną różnicą w stanie lotniska 7 i 10 kwietnia była pogoda. - I to była ta różnica, która spowodowała, że wymagania wobec załogi i grupy kierującej lotami na lotnisku były inne. Przy ładnej pogodzie nie trzeba, co chwilę patrzeć na przyrządy. 10 kwietnia warunki zmuszały do tego, by załoga i kontrolerzy byli zespołem, którzy współpracuje, uważa, by druga strona nie popełniła błędu - zaznaczył.
"Pogoda zweryfikowała wszystkie niedociągnięcia"
Lądował tam samolot premiera Federacji Rosyjskiej. Rosjanie naprawdę uważali, że to lotnisko spełnia wszystkie wymogi. Mieli też dokument pochodzący z oblotu z 25 marca 2010 roku mówiący o tym, że lotniska spełnia wymogi. Ale warunki atmosferyczne zweryfikowały wszystkie niedociągnięcia i po stronie wyposażenia i wyszkolenia obu stron. Jerzy Miller w TVN24
Powiedział, że za stan lotniska zawsze odpowiada gospodarz. Według niego, polską stronę poinformowano, że odpowiada wymaganiom by przyjmować loty specjalne (o statusie HEAD). - Lądował tam samolot premiera Federacji Rosyjskiej. Rosjanie naprawdę uważali, że to lotnisko spełnia wszystkie wymogi. Mieli też dokument pochodzący z oblotu z 25 marca 2010 roku mówiący o tym, że lotniska spełnia wymogi. Ale warunki atmosferyczne zweryfikowały wszystkie niedociągnięcia i po stronie wyposażenia, i wyszkolenia obu stron - przyznał szef MSWiA.
Jak zauważył, Rosjanie mogli zamknąć lotnisko dla Iła, bo był to wojskowy samolot rosyjski lądujący na wojskowym lotnisku. - Ale polskie statki powietrzne traktowane są jako zagraniczne, a zgodnie z prawem rosyjskim statki te są przyjmowane, jeśli jest wola dowódcy załogi. W praktyce jednak to lotnisko nie zostało zamknięte dlatego, że prognoza pogody była nietrafna - stwierdził. Dodał, że prawo rosyjskie dopuszcza stan "sztorm", jeśli prognozuje się, ze lotnisko nie będzie w stanie przyjąć kolejnych samolotów.
-Kierujący lotami może zwrócić się do przełożonego z takim wnioskiem. Wiemy, że kontroler zgłosił wniosek, odpowiedzi nie dostał - powiedział.
Jak podkreślał szef SWiA, komisja chciała ustalić, czy zawiodła aparatura, czy człowiek. - Nie uda się tego ustalić, bo obowiązkowe nagranie zdaniem strony rosyjskiej nie zostało właściwie zapisane. Dla nas najważniejsze jest jednak to, że polska załoga dostawała informacje, że samolot jest na ścieżce, a tak nie było – dodał.
"Gen. Błasik odczytywał prawidłową wysokość"
Wiem, że to co nam bardzo pomogło, to informacje z pierwszych dni po katastrofie. Gdybyśmy poświęcili je na analizy, którą podstawę prawną wybrać, mielibyśmy o wiele trudniejszą sytuację niż mamy. Jerzy Miller w TVN24
Wspomniał też o kwestii obecności gen. Błasika w kabinie pilotów i naciskach na załogę. Potwierdził, że wersja o kłótni przed wylotem nie sprawdziła się w żadnym słowie. – Bezpośrednich nacisków na pilotów nie było – zaznaczył Miller. Przyznał jednak, że przy lądowaniu, które jest najtrudniejszym elementem, powinna obowiązywać zasada cichego kokpitu. - Każda dodatkowa osoba na pewno nie pomagała załodze w wykonywaniu jej zadań – powiedział. Dodał, że Błasik prawdopodobnie odczytywał wskazania wysokościomierza barometrycznego, podczas gdy załoga patrzyła jedynie na radiowysokościomierz. - Prawdopodobnie nie był jednak słyszany, bo TAWS już krzyczał "Pull up". Osoby, które miały słuchawki na uszach i słyszały sygnał, mogły nie usłyszeć odczytu generała – podkreślił Miller. - Pozwoliliśmy sobie na stwierdzenie, że nie wpływał na zachowanie załogi, bo to nie było władcze sterowanie, to było bierne uczestniczenie – czytanie wysokościomierza, bez jakiegokolwiek efektu na załogę – dodał.
"Nie byłoby raportu, gdyby nie natychmiastowa praca"
Na koniec zauważył, że jest możliwe, by polscy i rosyjscy eksperci usiedli razem i podyskutowali o raporcie. W tej sprawie będzie kontaktował się z ministrem transportu Federacji Rosyjskiej.
Poparł też wybór załącznika 13. do konwencji chicagowskiej jako podstawy prawnej do badania katastrofy. - Nie byłoby polskiego raportu, gdyby nie udział polskich specjalistów w analizie w Smoleńsku i Moskwie. Wiem, że to co nam bardzo pomogło, to informacje z pierwszych dni po katastrofie. Gdybyśmy poświęcili je na analizy, którą podstawę prawną wybrać, mielibyśmy o wiele trudniejszą sytuację niż mamy – podkreślił.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24