System obrony antyrakietowej, nowoczesna artyleria i pojazdy pancerne oraz uzbrojenie lotnicze dalekiego zasięgu – to najbardziej potrzebne Polsce zakupy obronne. Nawet po przyspieszeniu planu modernizacji, armia dostanie je najwcześniej za kilka lat, a same zakupy wcale nie przypominają spaceru przez supermarket.
NATO nie zawaha się w obronie Polski – słychać było zewsząd przed szczytem Sojuszu w Walii, w trakcie i po jego zakończeniu. Prezydent, premier, minister obrony i szef BBN od razu dodawali jednak, że Polska musi też wzmocnić własną obronę, by nie pozostać bezradna, zanim przyjmie siły wsparcia na wypadek wojny. Stąd najambitniejszy w Europie – i przyspieszony w ostatnich miesiącach – plan zakupów zbrojeniowych. Na Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach , który poprzedzał o kilka dni szczyt NATO, zobaczyć można było najnowocześniejszy sprzęt, jaki polska armia już ma, jakiego pilnie potrzebuje i o jakim marzy.
Redukcja rakietowych ambicji
Najdroższym i najbardziej potrzebnym zakupem, jaki planuje MON na najbliższe lata jest system obrony powietrznej i antyrakietowej średniego zasięgu – do 100 km. Teraz mamy jedynie przestarzałe rakiety krótkiego i nowocześniejsze – bardzo krótkiego zasięgu, które nie dadzą rady współczesnym samolotom i pociskom samosterującym, nie mówiąc o rakietach balistycznych, jakimi dysponuje np. Rosja.
Bardzo ambitny początkowo plan pozyskania najnowocześniejszego z możliwych systemu przy największej możliwej współpracy polskiego przemysłu i nauki – pod wpływem rosyjskiej agresji na Ukrainę – raptownie zmieniono na pozyskanie “tego co jest” w armiach NATO, jest sprawdzone i daje gwarancję szybkiego załatania najbardziej bolesnej luki w polskiej obronie.
W rezultacie MON prowadzi obecnie rozmowy z francusko-włoskim konsorcjum Eurosam i amerykańskim Raytheonem, a do wyboru są zestawy SAMP/T i Patriot. Francuzi po raz pierwszy przywieźli do Kielc kompletny system. Amerykanie, co musi rozczarowywać, ograniczyli się do kolejnej prezentacji z komputerowego rzutnika. W kuluarach krążyło przekonanie, że i tak są pewni wygranej z powodów politycznych, choć ich system jest najstarszym z oferowanych Polsce rozwiązań.
Przedstawiciele polskiego przemysłu narzekają zaś, że postawienie na istniejące rozwiązania osłabi potencjał badawczo-rozwojowy i zmniejszy możliwy udział w produkcji, na który liczyli w przypadku systemu dopiero powstającego. Na przykład, będzie im trudno budować cały radar do Patriota – bo on już ma swojego producenta, mówią. Na razie uzyskali sondażowe zamówienia na podsystemy identyfikacji samolotów.
Formalnie udział polskiego przemysłu w każdej z opcji ma wynieść minimum 50 procent, a Polska zamierza sfinalizować umowę na system obrony powietrznej w połowie przyszłego roku. Wyrzutnie trafią do jednostek najwcześniej w 2018 roku. Cały, trójwarstwowy system nowej obrony powietrznej, ma być gotowy cztery lata później (ochrzczono go nazwami polskich rzek: Wisła, Narew, Poprad/Pilica).
Kraby, Langusty i Homary w Liwcu
Przyjęte dla artyleryjskich programów wodne nazewnictwo sprawiło, że najpotężniejsza polska broń uderzeniowa jest jak sałatka z owoców morza. Znane od dekady samobieżne 155 mm. armatohaubice Krab (na brytyjskiej licencji, ale z polskim podwoziem) i będące krajową modernizacją Gradów wyrzutnie rakiet 122 mm WR-40 Langusta doczekały się wreszcie “spięcia” w cyfrową sieć, której węzłem jest polski radar artyleryjski Liwiec. Jak przystało na “rzeczną” nazwę, Liwcem płyną dane – radar wykrywa wystrzelone pociski, przelicza ich trajektorię, przewiduje miejsce upadku, ale co najważniejsze – pokazuje lokalizację i rodzaj stanowiska ogniowego, z którego zostały wystrzelone, co umożliwia natychmiastową odpowiedź. Wszystko to dzieje się w sekundy – w czasie lotu pocisku. Oznacza to, że przy właściwym rozmieszczeniu środków ogniowych pierwsza salwa przeciwnika może być jego ostatnią, bo zostanie zasypany gradem pocisków z Langust, czy Krabów. 40-lufowa Langusta potrzebuje zaledwie 20 sekund na opróżnienie wszystkich rur, Krab może wystrzeliwać pociski co 10 sekund, a salwa całego dywizjonu 24 dział zmiotłaby z powierzchni ziemi nawet umocnione stanowisko przeciwnika w minutę.
Problem jest jedynie taki, że na razie Krabów jest zaledwie osiem (dziewiąty w produkcji). Liwców – unikatowych na skalę światową konstrukcji – mamy zaledwie trzy. Ale Langusty i Kraby będą mogły się schować, gdy pojawi się Homar: największy system artylerii rakietowej, jaki istnieje na świecie. Pod tym kryptonimem Polska chce mieć “prawie balistyczne” pociski o zasięgu 300 km wystrzeliwane z mobilnych wyrzutni, mające być główną bronią odstraszania. W Kielcach deklarację zgłoszenia do programu złożył praktyczny monopolista w tego typu broni, Lockheed Martin ze swym systemem HIMARS (Wysokiej Mobilności System Artylerii Rakietowej).
Rakietowa marynarka lądowa
W tej chwili najpotężniejszą polską bronią rakietową jest Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy Marynarki Wojennej. Z braku nowoczesnych i dobrze uzbrojonych okrętów, marynarze wyszli na ląd i w pomorskich lasach ukrywają groźne rakiety NSM (Naval Strike Missile) norweskiej firmy Kongsberg, umieszczone na polskich terenowych ciężarówkach Jelcz. To w tej chwili najnowocześniejsza taka rakieta na świecie, o czym świadczy fakt wybrania jej na pocisk uderzeniowy dla amerykańskiego myśliwca przyszłości F-35 (pod nazwą JSM – Joint Strike Missile). Rakieta o zasięgu 180 km leci do celu metry nad wodą i jest jedyną polską szansą “zaszachowania” w razie kryzysu rosyjskiego portu morskiego w Bałtijsku, bazy Floty Bałtyckiej FR. Lądowi marynarze-rakietowcy mają na razie jeden dywizjon (6 wyrzutni) superbroni, ale w toku jest postępowanie na drugi, bo znalazł się wśród tych programów zbrojeniowych, które przyspieszono w reakcji na rosyjską agresję. Co istotne, cele dla Nadbrzeżnego Dywizjonu Rakietowego wykrywa i śledzi całkowicie polski radar TRS-15M Odra, skonstruowany w warszawskich zakładach PIT-Radwar.
Stand-off – uderzać z daleka
Precyzyjne pociski rakietowe dalekiego zasięgu to broń potrzebna nie tylko na lądzie i morzu. Od początku jest domeną lotnictwa, ale – z nie do końca jasnych powodów – nie znalazła się w pakiecie uzbrojenia polskich F-16, kupionych już ponad dekadę temu. Może wtedy nikt nie przewidywał, że skrzydlate pociski “cruise” będą nam potrzebne, może zabrakło pieniędzy. W każdym razie w gamie po raz pierwszy pokazanego w Kielcach uzbrojenia polskich “efów” obecnie najdalej dotrzeć mogą szybujące zasobniki JSOW (Joint Stand-Off Weapon) o zasięgu 130 km.
Przypominające niewielkie samolociki, są jednak tylko latającymi bombami, a nie pociskami rakietowymi, więc nie stanowią tak groźnej broni, jak rakiety JASSM (Joint Air-Surface Stanf-Off Missile), które w podstawowej wersji mają zasięg ponad 300 km, a w opracowywanej wersji ER nawet blisko 1000 km. Polska dopiero niedawno wystąpiła do USA o zakup tej broni, a że to najnowocześniejsza technologia, procedury wymagają zgody Kongresu i są w toku. Pozyskanie broni dalekiego zasięgu jest szczególnie ważne w sytuacji, gdy potencjalny przeciwnik góruje nad Polską systemami obrony przeciwlotniczej i lotnictwem. Poderwane w górę myśliwce-nosiciele rakiet mogą być jedyną szansą na odwet, bo ich lotniska bazowe mogą już nie istnieć w chwili zakończenia misji, jeśli doszłoby do najgorszego – uderzenia rakietami balistycznymi na strategiczne polskie cele. Wówczas, choć jedna eskadra uderzeniowych F-16 wyposażona w JASSM i JSOW mogłaby “wyrównać rachunki”.
Supermarket z bronią? Nie istnieje
Choć kieleckie targi są jak witryna wystawowa światowego i polskiego przemysłu obronnego, zakupy uzbrojenia to nie spacer po centrum handlowym. Zamówienia obronne ciągną się latami, samo wypracowanie i ustalenie wymagań zamiera długie miesiące. Na to nakładają się zmiany w polskiej zbrojeniówce: konsolidacja pod skrzydłami PeGaZa (Polskiej Grupy Zbrojeniowej) zakładów dotąd skupionych w konkurencyjnych holdingach PHO (dawna Grupa Bumar) i HSW (Huta Stalowa Wola). Celem ma być jedność – efektem na razie są nieuchronne tarcia, na których zdaje się korzystać prywatny biznes zbrojeniowy.
Jednym z najbardziej obleganych stoisk była wystawa sprzętu grupy WB Electronics, znanej z produkcji dronów, radiostacji, systemów optoelektroniki i sieci informatycznych dla wojska, w tym “klejnotu w koronie” całej branży: zintegrowanego systemu wspomagania dowodzenia artylerią Topaz. To dzięki niemu radary Liwiec, haubice Krab i wyrzutnie Langusta działają jak elementy jednolitej sieci i wymieniają się informacjami w czasie rzeczywistym. Sukcesem tradycyjnych wytwórców było podpisanie w Kielcach kontraktu z Litwą na sprzedaż polskich rakiet przeciwlotniczych krótkiego zasięgu Grom. Ich producent, zakłady Mesko w Skarżysku-Kamiennej mają też nadzieję, że będą wytwarzać pociski do nowych systemów obrony powietrznej, a swoje zdolności udowadniają samodzielnym skonstruowaniem nowej rakiety Błyskawica, która kończy testy i być może wejdzie w skład systemu krótkiego zasięgu Narew.
Autor: Marek Świerczyński/kka / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24 | Marek Świerczyński