Doświadczeni kontrolerzy z Komendy Głównej Policji wyjaśniają, jak doszło do tego, że poseł PiS Lech Kołakowski nie stracił prawa jazdy, choć zgodnie z prawem powinien był - dowiedział się portal tvn24.pl. Poseł pędził ponad 100 kilometrów na godzinę w terenie zabudowanym.
Portal tvn24.pl potwierdził w Komendzie Głównej Policji, że eksperci z biura kontroli zaczęli już pracę. Mają prześwietlić okoliczności interwencji funkcjonariuszy ruchu drogowego wobec posła Prawa i Sprawiedliwości Lecha Kołakowskiego.
Szybki poseł
We wtorek nieoznakowany radiowóz, wyposażony w fotoradar ruszył za samochodem, który rozpędził się na ulicach Piątnicy (województwo podlaskie) do 108 km/h, i przekroczył dozwoloną prędkość o 58 kilometrów. Jak się okazało, za kierownicą siedział poseł PiS Lech Kołakowski. Ten sam, który w jednej z trzech swoich interpelacji poselskich postulował zmianę przepisów i odstąpienie od odbierania prawa jazdy za "drobne wykroczenia drogowe".
Tym razem to on, zgodnie z prawem, powinien natychmiast stracić prawo jazdy. Tylko w tym roku policjanci odebrali ponad 17 tysiącom Polaków uprawnienia do kierowania. Posła nie chronił także immunitet, gdyż od 2015 roku prawo jazdy jest odbierane decyzją administracyjną. Jednak politykowi dokument odebrany nie został.
- Policjanci jechali radiowozem z wideorejestratorem. To oznacza, że ich interwencja została nagrana. Również notatki, z którymi się zapoznałem mówią, że poseł nie miał po prostu ze sobą prawa jazdy - wyjaśniał nam w czwartek generał Daniel Kołnierowicz, komendant wojewódzki policji w Białymstoku.
Nowa wersja
W piątek otrzymaliśmy oficjalne odpowiedzi na pytania przesłane do komendy miejskiej policji w Łomży. Pojawia się w nich nowa wersja, mająca tłumaczyć, dlaczego poseł nie stracił prawa jazdy.
"W trakcie kontroli policjantom jako powód przekroczenia prędkości podana została informacja dotycząca tego, że kierujący znajdował się w stanie wyższej konieczności. Zadaniem funkcjonariuszy, zgodnie z obowiązującymi przepisami, jest teraz ustalenie, czy rzeczywiście taka okoliczność zaszła" - przekazała aspirant Ewelina Szlesińska z zespołu komunikacji społecznej policji w Łomży.
Nadzwyczajne sytuacje
Stan "wyższej konieczności" oznacza niezwykłą sytuację, gdy złamanie przepisów prawa jest uzasadnione. Na przykład przed tygodniem patrol policyjny z Legnicy zatrzymał kierowcę, który samochodem wyraźnie przekraczał dozwoloną prędkość. Okazało się, że w aucie była rodząca kobieta, policjanci sami zdecydowali się eskortować pojazd.
W łomżyńskiej policji trwa postępowanie. które ma wyjaśnić czy poseł Kułakowski rzeczywiście znajdował się w sytuacji, którą można było uznać za stan "wyższej konieczności".
Nie te czasy?
Według nieoficjalnych informacji, które otrzymaliśmy z kilku źródeł w podlaskiej policji, sytuacja po zatrzymaniu posła miała wyglądać inaczej: policjanci z patrolu odebrali mu prawo jazdy, a potem rozdzwoniły się w tej sprawie telefony. Ostatecznie patrol - przekazały nasze źródła - musiał przyjechać do budynku komendy i zwrócić politykowi dokument. Gdy w czwartek zapytaliśmy o to komendanta wojewódzkiego policji Daniela Kołnierowicza, ten zdecydowanie zaprzeczył: - To naprawdę niemożliwe. Nie te czasy już, by ktoś wydzwaniał, aby pomóc VIP-owi w takiej sytuacji - zapewniał.
Zadanie dojścia do prawdy otrzymali doświadczeni funkcjonariusze z Biura Kontroli Komendy Głównej Policji. Efektem ich wizyty w Łomży i Białymstoku ma być raport, który trafi na biurko komendanta głównego.
Autor: Robert Zieliński (r.zielinski@tvn.pl)//rzw / Źródło: tvn24.pl