Uwierzyli jej wszyscy. Policjanci przez miesiąc szukali niedoszłego porywacza dzieci z długim i krzywym nosem. Dziennikarze apelowali o pomoc w złapaniu bandyty. Na próżno - przez miesiąc nikt nie wpadł na jego trop. Nie dlatego jednak, że porywacz tak świetnie się ukrywał, a policjanci nieudolnie go szukali. Dlatego, że po prostu, porywacz nigdy nie istniał.
- Miał około 25. lat i charakterystyczny zakrzywiony nos - mówiła matka małego Huberta, o mężczyźnie, który miał próbować uprowadzić jej dziecko. Policja z Płocka i media z całego kraju, zaangażowały się w obławę na napastnika. Na próżno - przez miesiąc nikt nie wpadł na jego trop. Teraz okazało się, że całą sprawę zmyśliła pani Anna, mieszkanka Płocka.
Bo zgubiła telefon
Kiedy kobieta wróciła do domu 26. czerwca, ze zdziwieniem stwierdziła, że gdzieś zginął jej telefon komórkowy. Nie straciła w tej sytuacji rezonu, a wręcz przeciwnie - popisała się "ułańską fantazją". Wybrała się na policję i opowiedziała mrożącą krew w żyłach historię.
Napastnik z krzywym nosem
Kobieta opowiadała, że 26. czerwca wieczorem, miała jechać autobusem linii 26 z dwójką dzieci - córką i małym synkiem w wózku. W autobusie była podobno świadkiem wulgarnego i agresywnego zachowania grupy młodych mężczyzn.
Po kilku minutach, grupa miała wysiąść z nią na przystanku i zaatakować. Mężczyzna, z charakterystycznym krzywym nosem, miał wyciągnąć chłopczyka z wózka i zażądać pieniędzy. Pani Anna twierdziła, że gotówki nie miała, ale przerażona oddała mu telefon. Rozbójnik miał wtedy cisnąć w nią dziecko i z jej telefonem w ręku, spokojnie odejść do kumpli.
Tracimy czas i energię na oszustów, którzy po pijaku coś gubią i boją się przyznać rodzinie albo twierdzą, że im ukradziono różne cenne dobra, bo chcą wyłudzić odszkodowania albo przestać płacić raty. zastępca płockiego komendanta mł. insp. Andrzej Wochowski
Szukała go cała komenda
Ta opowieść postawiła na nogi niemal całą komendę. Zdarzenie zostało nagłośnione w mediach, które przekazywały prośbę policji, by ludzie zgłaszali się z informacjami o sprawcach. "Od miesiąca nad sprawą pracowali policjanci z sekcji kryminalnej, dochodzeniowej, prewencji" - czytamy na stronie internetowej płockiej policji. Aż nagle, w poniedziałek coś drgnęło - namierzono zrabowany telefon.
- Ustaliliśmy, że korzysta z niego pewien mężczyzna – opowiada podkomisarz Jarosław Ciarka z dochodzeniówki. – Spokojnie wyjaśnił, że dostał go od mamy. Z kolei jego matka z całkowitą pewnością siebie stwierdziła, że aparat znalazła w autobusie linii nr 26. W dodatku doskonale pamiętała datę – 26. czerwca.
To, co usłyszeli policjanci, stało w całkowitej sprzeczności z zeznaniami ofiary rozboju. We wtorek 29 lipca, została więc wezwana do komendy.
Wyszło szydło z worka
- Na początku stanowczo zaprzeczała, by miało być inaczej, niż mówiła to przy zgłoszeniu – opowiada dalej podkom. Ciarka. – Ale kiedy dozowaliśmy jej swoje ustalenia, zaczęła tracić rezon, aż w końcu przyznała się, że wszystko po prostu sobie wymyśliła.
Na pomysł tej bajki wpadła, kiedy po powrocie do domu odkryła brak telefonu. Stworzyła w wyobraźni bandę dresiarzy i napastnika z krzywym nosem, „opracowała” scenę napadu i z tym całym oszustwem przyszła na policję i do mediów.
Co teraz z kłamczuchą
Wiadomość o takim obrocie sprawy poruszyła całą komendę. – Tracimy czas i energię na oszustów, którzy po pijaku coś gubią i boją się przyznać rodzinie albo twierdzą, że im ukradziono różne cenne dobra, bo chcą wyłudzić odszkodowania albo przestać płacić raty – grzmiał zastępca komendanta miejskiego mł. insp. Andrzej Wochowski.
Pani Annie kłamstwo może nie ujść na sucho. Kobieta popełniła dwa przestępstwa: złożyła fałszywe zeznania, za co zagrożona jest karą do trzech lat pozbawienia wolności, oraz zawiadomiła o niepopełnionym przestępstwie, za co może posiedzieć dwa lata.
Źródło: Policja Płock, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24