Lotnisko kojarzy się zwykle z wylatywaniem nad poziomy – warszawskie lotnisko Okęcie skutecznie jednak potrafi sprowadzić na ziemię. Odwiozłem rano żonę, która jedzie w podróż służbową. Przez chwilę nawet jej zazdrościłem.
- Proszę Państwa, parking godzinowy pełen, proszę na parking P3 koło Etiudy – uprzejmie informuje zmarznięty pan stojący przed wjazdem na parking. (ten kryty, za pięć złotych za pierwszą godzinę). Trzeba objechać lotnisko i zaparkować przy terminalu tanich linii, po czym zasuwać z powrotem z walizami. Obok stoi oczywiście nowiutki parking na kilkaset miejsc. Puściutki. Czeka na otwarcie Terminalu 2. A ja czekam na miejsce – szukam, błądzę, nie ma. W końcu dałem się ponieść okęckiej paranoi i bezkarnie złamałem przepis drogowy: konkretnie znak zakazu postoju. Postój był bowiem zakazany przed zamkniętym terminalem. Pomyślałem więc, że skoro przestój na budowie nikomu nie wadzi, to mój stojący przed budową samochód – też nie. I słusznie, bo podobnie zrobiło kilkudziesięciu innych kierowców.
Dalsze atrakcje czekały nas w środku. Ale to ogólnie znane przeżycia i często pokazywane w telewizji. Kolejka do odprawy wielka, jakby startował co najmniej Jumbo Jet do Ameryki, a to tylko Click Air do Barcelony. Obok turyści w ogonku do egipskiego samolotu czekają na wakacje. Dlaczego idzie tak wolno? Tego nawet Sfinks nie wie. Ale w sumie i tak mają szczęście, bo lecą. Ci do Wiednia właśnie się dowiedzieli, że nie polecą i chyba mają ochotę przerobić obsługę linii Austrian na Wienerschnitzel. Zurich startuje, ale ze sporym opóźnieniem. Ci, co się przesiadają w Szwajcarii na inne loty bujają już może w obłokach, ale za to z pochmurnymi obliczami. Na usprawiedliwienie linie lotnicze i obsługa lotniskowa mają mgłę, która od rana leniwie snuje się nad Warszawą. W końcu żegnam żonę i odjeżdżam, bo mam spotkanie. Do odprawy przed nią stały jeszcze tylko dwie osoby. Dochodziła jedenasta przed południem. Już przed drugą żona przysłała smsa: „zaraz startujemy”.
W „Misiu” jest taka scena, kiedy Miś startuje z Okęcia. Jedna stewardesa mówi do drugiej: „30 plenum Spółdzielni Zenum”, a potem dodaje do Ochuckiego: „Tak nazywamy dzień, kiedy wszystkie samoloty odlatują o czasie i wtedy jest taki bałagan, że z niczym nie można zdążyć!”
No i to by było na tyle. Lecę.