Miał "tylko" pomóc ciężko chorej staruszce, a omal nie zginął. Policjant został ciężko ranny. Błyskawicznie trafił do szpitala, by jak najszybciej przyszyto mu palce. Problem polegał na tym, że na początku nie było do czego ich przyszyć. Marcin Miniak wciąż jest pod opieką lekarzy. Ma też problemy ze wzrokiem i słuchem. Teraz on potrzebuje pomocy.
To było w piątek, 15 grudnia. Dostał wezwanie na ulicę Przemysłową do staruszki, która przewróciła się w mieszkaniu. Pojechał ze strażakiem. Weszli przez okno. Gdy starsza pani już siedziała na krześle, bezpieczna, poszedł do drugiego pokoju po dokumenty, które chciała wziąć do szpitala.
Na stole leżały jakieś papiery. Może te, których szukał. Były przyciśnięte czymś, co wyglądało jak cukiernica.
- Odsunąłem ją lewą ręką. Wszędzie zrobiło się biało. Poczułem odrzut. Słyszałem nawet huk, ale tylko przez chwilę. Szybko w głowie pojawił się jednostajny pisk. Czułem, że leżę - opowiada st. sierż. Marcin Miniak, łódzki policjant.
Kiedy mówi, mruży oczy. Wciąż ma w nich dziesiątki fragmentów potłuczonego szkła – zbyt drobnych, żeby lekarze mogli je wyjąc.
Wtedy w ogóle nie mógł otworzyć oczu.
- Bałem się, że już ich nie mam. Nie mogłem oddychać. Pierwsza myśl? Że dwuletniej córce trudno będzie wytłumaczyć, czemu tata już do niej nie przyjedzie. Druga myśl była o żonie. Jak poradzi sobie w ciąży i kto jej pomoże - mówi.
Gdy zmusił się do otwarcia powiek. Mignęło mu coś jasnego. - Znaczy, że oczy jednak są, pomyślałem - wspomina. - Ale zdałem sobie sprawę, że z moją ręką coś jest nie tak. Była dziwnie odrętwiała.
To było wrażenie. Miniak nie miał już lewej dłoni. Na zdjęciu zrobionym tuż po wypadku (zbyt drastycznym, żeby je pokazywać) widać krwawą ranę. Trudno odgadnąć, gdzie były palce, a gdzie śródręcze.
Pułapka
Kiedy funkcjonariusz był już w karetce, do mieszkania przy ul. Przemysłowej na łódzkich Bałutach przyjechali saperzy. Sprawdzili, że mieszkanie schorowanej staruszki przypomina dom-pułapkę.
- Gdyby eksplodowały wszystkie ładunki zgromadzone w tym mieszkaniu, mogłoby dojść do potwornej tragedii. Zagrożona byłaby konstrukcja całego bloku - mówią tvn24.pl osoby zajmujące się sprawą.
Staruszka nie miała nic wspólnego z ładunkami. Poza tym, że o nich, że są u niej w mieszkaniu, wiedziała. Śledczy ustalili, że to jej syn wytwarzał u niej materiały wybuchowe, które potem sprzedawał przez internet.
- Syn sobie dorabiał. Przygotowywał to i dawał koledze, a tamten sprzedawał. To szło do myśliwych – opowiadała starsza pani przed kamerą.
39-letni mężczyzna został aresztowany. Jest podejrzany o nielegalną produkcję materiałów wybuchowych. Usłyszał też zarzut narażenia - poprzez pozostawienie ładunków wybuchowych bez zabezpieczenia - osób przebywających w mieszkaniu jego matki oraz doprowadzenie do obrażeń ciała u funkcjonariuszy.
- Mężczyzna zeznał, że od ponad roku dla zarobku uzupełniał śrut o mieszankę wybuchową - informuje Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Zmiana
Już kilkadziesiąt minut od wybuchu Marcin leżał na stole operacyjnym w szpitalu im. Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Lekarze chcieli mu jak najszybciej przyszyć urwane palce. Problem w tym, że na początku nie było do czego ich przyszyć.
- Niewiarygodne jest to, że ze strzępków dłoni udało im się poskładać to w całość - opowiada Marcin.
Okazało się, że eksplozja poważnie uszkodziła też jego wzrok - sprawność prawego oka spadła o 30 proc.; lewego aż o 70. Marcin ma też poważne problemy ze słuchem.
Mogło być jeszcze gorzej. Duży fragment szkła przebił kamizelkę patrolową, którą miał na sobie Miniak. Przeciął też gumowe rękawiczki, które trzymał w kieszeni. Pod spodem miał prywatny telefon. Szkło przebiło gumową obudowę i zatrzymało się tuż przed ciałem na wysokości serca.
Święta, podobnie jak niemal wszystkie inne tygodnie, które minęły od tragedii spędził w szpitalnej sali.
- Już teraz wiadomo, że będzie potrzebował długiej i kosztownej rehabilitacji. Lekarze powiedzieli nam, że dla męża trzeba będzie wykupić co najmniej kilkanaście pakietów rehabilitacyjnych. A to co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych - opowiada Beata, żona Marcina.
Pieniądze dla Marcina Miniaka można wpłacać na konto NSZZ Komendy Miejskiej Policji w Łodzi przy ul. Sienkiewicza 28/30 w Łodzi. Numer konta: 95 1320 1449 2671 3867 2000 0003 Trwa zbiórka pieniędzy dla Marcina Miniaka
Przed wypadkiem Marcin starał się ją wyręczać jak tylko mógł - druga ciąża sprawiała sporo problemów. - Mąż więc pracował, a po pracy opiekował się dwuletnią córką, Marysią. Wszystko było na jego głowie - mówi.
Pomoc
Marcin Miniak obecnie przebywa na zwolnieniu chorobowym. Po roku komisja ma orzec, czy wciąż jest zdolny do służby. Jeżeli nie – będzie mógł liczyć na przyznanie mu renty. Jego przyszłość - i całej jego rodziny - zależy więc od wyników rehabilitacji.
- To ja go wtedy tam wysłałem, dlatego tak bardzo ta historia chodzi mi po głowie - opowiada asp. sztab. Mariusz Karczewski, wiceprzewodniczący związków zawodowych policjantów w Łodzi.
Razem z innymi kolegami ze służby rozpoczął zbiórkę pieniędzy dla Marcina. "Chłopak sukcesu" - mówili o nim na komendzie. Szczęśliwa rodzina, uznanie przełożonych, odznaczenia za wzorowo wykonywaną służbę.
- Postawny, ale cholernie sympatyczny. Łatwo nawiązuje kontakt z ludźmi. Była przed nim niezła kariera - mówią jego koledzy ze służby.
- To szalenie przykra sprawa. Marcin w 2015 roku, razem z partnerem, dostał nagrodę dla najlepszego patrolu policji w województwie. Człowiek, który zawsze chciał pomagać sam potrzebuje pomocy - dodaje st.asp. Aneta Sobieraj z biura prasowego komendy wojewódzkiej.
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź