W co czwartej polskiej gminie o mandat radnego nie trzeba się starać. Ba! Do objęcia funkcji nie są potrzebne wybory. Nie brakuje też wójtów i burmistrzów, którzy nie mają konkurencji. Chociaż ostatnio zdarzył się i taki samorządowiec, który wybory przegrał, choć teoretycznie nie miał z kim.
Droga tradycyjna jest taka: żeby zostać samorządowcem trzeba przekonać do siebie wyborców i zdobyć więcej głosów. Ale są miejsca, gdzie wybory wygrywa się bez głosowania.
I tak na przykład podczas ostatnich wyborów samorządowych w gminie Słupia (woj. łódzkie) tylko pięciu radnych gminnych zostało wybranych demokratycznie - w drodze głosowania.
Pozostałych dziesięciu samorządowców mandat dostało tylko za to, że się zgłosili. W ich okręgach wyborczych nie było bowiem żadnych konkurentów. A skoro konkurencji nie było, to Państwowa Komisja Wyborcza "z automatu" przyznała im zwycięstwo. Nawet nie przeprowadzono głosowania.
- Ja się nie dziwię, że kandydatów było mało - mówi pan Zenon, mieszkaniec Słupi. - Dieta licha, bo raptem sto, sto pięćdziesiąt miesięcznie. A urwanie głowy, że szkoda gadać.
Przegrać ze sobą
Nasz rozmówca mieszka naprzeciwko urzędu gminy. Rządzi w nim Mirosław Matulski. On też był jedynym kandydatem na stanowisko. On jednak nie miał tak łatwego zadania jak reszta rady. - Jeżeli wójt nie ma kontrkandydata, to przeprowadza się plebiscyt. Mieszkańcy pytani są, czy chcą mieć takiego wójta, czy też nie. Jeżeli więcej głosów jest na "tak", to się wygrywa - opowiada Matulski, który w 2014 roku został wybrany na trzecią kadencję.
Opowiada, że wybory bez kontrkandydata były bardziej stresujące, niż normalny wyścig wyborczy.
- Trochę bym się wstydził, jakbym został odrzucony przez mieszkańców. Ale na szczęście dostałem 90 procent głosów na "tak" - opowiada.
Cztery lata temu w podobnym stresie było 251 (około 10 proc. wszystkich gmin) potencjalnych wójtów, którzy nie mieli konkurencji. I tylko jeden ostatecznie mandatu nie zdobył. Pechowcem był kandydat na szefa gminy Sosnówka w województwie lubelskim. Rządzący od czterech kadencji Krzysztof Bruczuk był jedynym chętnym do objęcia funkcji, a mimo to przegrał. Dostał 606 głosów "za" i 716 "przeciw”.
Wtedy wójta ostatecznie wybrali przedstawiciele rady gminy.
Wybory bez wyboru
Paweł Stępień z Katedry Systemów Politycznych Uniwersytetu Łódzkiego bada problem wyborów niekonkurencyjnych. Czyli takich, w czasie których wyborcy przy urnie nie mają de facto żadnego wyboru tego, kto będzie ich reprezentował. - To wcale nie jest zjawisko marginalne. Ostatnio dotyczyło ono co czwartej gminy w Polsce - opowiada Stępień.
O tym, jak duży będzie to problem w tym roku, dowiemy się dopiero po zakończeniu gromadzenia list wyborczych - czyli w drugiej połowie września.
- Z pewnością to zjawisko wystąpi po raz kolejny - zapowiada Paweł Stępień.
Opowiada, że w Polsce nie brakuje miejsc, gdzie wyborcy w ogóle nie głosowali. Na przykład w gminie Rutka-Tartak (woj. podlaskie) było tylu kandydatów, co miejsc. Ostatecznie nie wydano żadnej karty do głosowania.
Podobnie zresztą było w 2010 roku w gminie Morzeszczyn (woj. pomorskie).
Bez wakatów
- Mówimy o problemie, który pojawia się w małych miejscowościach. Dotyczy niemal wyłącznie wyborów do rady gminy. Nie pojawia się podczas elekcji do rad powiatowych czy sejmików wojewódzkich - mówi Paweł Stępień.
Im mniejsza miejscowość, tym większa szansa na to, że dojdzie do wyborów niekonkurencyjnych.
- Liczba osób, które wyrażają aktywność obywatelską, często nie przekracza łącznej puli miejsc do obsadzenia w samorządzie - tłumaczy.
Problemem często jest też to, że w małych społecznościach chęć stawania w szranki z dotychczasową władzą może być źle postrzegana.
- Ludzie nie chcą robić sobie problemów. Wychodzą z założenia, że ich kandydatura będzie odebrana jako votum separatum w stosunku do ludzi, którzy dotąd piastowali funkcje - mówi nasz rozmówca.
Co się jednak dzieje, jeżeli chętnych jest mniej niż miejsc?
- W takiej sytuacji mandaty radnych trafiają do kandydatów. Potem PKW urządza wybory uzupełniające, których celem jest uzupełnienie rady. Jeżeli chętnych nie ma, to skład rady jest zmniejszany na stałe. Pozostałe miejsca w radzie pozostają nie obsadzone do końca kadencji - tłumaczy Paweł Stępień.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź