- To będzie trochę tak, jakby co dwa tygodnie były derby. Z domu będzie strach wychodzić – mówią łodzianie, których pytamy o pomysł Widzewa, żeby od przyszłego sezonu grać na obiekcie ŁKS. Chociaż kibice obu klubów się nienawidzą, to władze miasta poważnie rozważają propozycję. Spokój na razie zachowuje też policja.
- Wygląda nieźle. Jak w Lidze Mistrzów. Tyle, że to tylko jedna trybuna – uśmiecha się pracownik firmy, którego spotykamy na budowie nowego stadionu przy ul. Unii w Łodzi.
Oficjalnie to stadion miejski; nieoficjalnie to po prostu stadion ŁKS. Nawet ciężarówki na terenie budowy za szybami mają widoczne tabliczki z napisem: "pojazd budowy Łódzkiego Stadionu Sportowego". Obecność tego klubu w zachodniej części Łodzi jest dla mieszkańców tak oczywista, jak to, że na drugim brzegu miasta rządzi Widzew.
Od dziesięcioleci kibice obu drużyn się nienawidzą. Spór od dawna nie jest szczególnie związany ze sportem, w końcu oba zasłużone kluby są już jedynie cieniem dawnych potęg. Mimo to, wizyta jednych na terenie drugich zawsze, albo prawie zawsze, kończyła się awanturą.
W Łodzi mieszkańcy wiedzą, które osiedle jest "widzewskie", które "ełkaesiackie". I tak, na Retkini mamy spore szanse na spotkanie fanów (albo chuliganów) ŁKS; na Widzewie i Starych Bałutach za to nietrudno wypatrzeć charakterystyczne, czerwono-biało-czerwone flagi Widzewa. O tym, gdzie kto ma więcej kibiców, można się przekonać oglądając wszędobylskie napisy na murach.
Ta swoista równowaga może zostać zachwiana – przedstawiciele Widzewa Łódź zakomunikowali ostatnio, że chcą grać na stadionie miejskim przy al. Unii. Czyli tam, gdzie ŁKS.
Areny cherlawych gladiatorów
Widzew nie może grać u siebie, bo przy al. Piłsudskiego od kilku tygodni jeżdżą buldożery, które niszczą resztki dawnej areny piłkarskiej. Niedługo rozpocznie się tu budowa nowego obiektu, za ponad 120 mln złotych. Jak na ironię, kibice doczekali się upragnionego początku prac nad nowym stadionem, kiedy klub chyli się ku upadkowi. Wyniki sportowe są koszmarne (ostatnie miejsce na zapleczu ekstraklasy), podobnie jak sytuacja finansowa (Widzew przestał na czas płacić długi i sąd może zadecydować nawet o jego likwidacji).
U rywala zza miedzy nie jest zresztą lepiej - ŁKS w przyszłym sezonie będzie mógł szczycić się pięknym obiektem grając… w czwartej klasie rozgrywkowej. Dwa lata temu klub został wyrzucony za długi z I ligi (czyli Widzew ma szanse pójść w ślady swojego wroga).
"Żywiołów się nie łączy"
Warto zaznaczyć, że obecność Widzewa na stadionie ŁKS uzależniona jest m.in. od tego, czy klub ucieknie przed widmem likwidacji. Klub ma potężne długi i w ramach ugody jest zobowiązany do spłacania co miesiąc raty na rzecz wierzycieli. W marcu pieniędzy nie przelano, bo – jak tłumaczył prezes Widzewa, Sylwester Cacek – nie ma na to pieniędzy. Sąd zdecyduje teraz, czy klub będzie zlikwidowany.
Niepewna przyszłość klubu nie sprawia jednak, że dyskusja na temat precedensowego połączenia dwóch znienawidzonych drużyn na jednym obiekcie ma niższą temperaturę.
- Jest nowy stadion, a tamci po złości będą go niszczyć. Przecież to wrogie trybuny – przewiduje Kazimierz, taksówkarz.
Jak opowiada, w czasie derbów nigdy nie pracował, bo w mieście nie było bezpiecznie. Lepiej było odpuścić parę kursów, niż jechać do serwisu z obrzuconym kamieniami samochodem.
- Żywiołów się nie łączy, taka jest prawda. Każde rozwiązanie jest lepsze, niż to – dodaje.
Kierunek: ŁKS
"Bezdomny" Widzew od zeszłych wakacji szukał obiektu zastępczego, na który zawodnicy mogliby wybiec w tym roku. Na tyle nieudolnie, że pierwsza kolejka rundy wiosennej się nie odbyła – łódzki klub na czas nie załatwił wszystkich formalności. Widzewiacy ostatecznie wznowili rozgrywki pod Poddębicami – kilkadziesiąt kilometrów od Łodzi. W przyszłym sezonie klub chce grać już w Łodzi – na nowym obiekcie, który będzie gotowy w wakacje. Stosowne pismo wpłynęło już do łódzkiego magistratu.
- Obiekt przy al. Unii to obiekt miejski. Podobnie zresztą jak ten przy Piłsudskiego – przypomina Tomasz Trela, wiceprezydent Łodzi.
W rozmowie z nami informuje, że Widzew nie dostał na razie odpowiedzi od magistratu. Samorządowiec sugeruje jednak, że działacze ostatniego polskiego reprezentanta w elitarnej Lidze Mistrzów mogą być optymistami.
- Skoro za budowę zapłacili podatnicy, to nie można ograniczać dostępu do obiektów klubom z Łodzi. Warunek jest jeden, ma być bezpiecznie – tłumaczy Trela.
Za bezpieczeństwo imprez masowych odpowiada organizator. Za to, co dzieje się pod obiektem troszczy się już policja. Co ciekawe, funkcjonariusze na razie nie zamierzają blokować widzewskich planów.
- Nie interesuje nas, kto będzie grać na danym obiekcie, tylko czy stadion ma odpowiednie rozwiązania, które zagwarantują bezpieczeństwo. Jeżeli obiekt spełnia normy, to nie ma podstaw do wydania negatywnej opinii – mówi nam st. asp. Radosław Gwis z łódzkiej policji.
Bez kibiców?
Teoretycznie wojewoda łódzki może podjąć decyzje, że ewentualne mecze Widzewa prz al. Unii mają odbywać się bez udziału publiczności. Tyle tylko, że grupy pseudokibiców mają często inteligentnych i krnąbrnych liderów, którzy raczej nie dają się tak łatwo "obejść".
Tak jak na przykład w 2010 roku, kiedy derby Łodzi odbywały się na obiekcie ŁKS. Kibice Widzewa (ze względów bezpieczeństwa) nie dostali żadnych biletów a policja nie zgodziła się na ich przemarsz na "ełkaesiacką" stronę miasta. Skończyło się tak, że w stronę obiektu przy al. Unii wyruszyło kilkaset młodych osób, które "chciały przyjść na stadion miejski". Nikt nie miał ze sobą szalików ani flag, ale byli to po prostu kibice Widzewa, którzy tak czy inaczej doprowadzili do starć pod stadionem.
Igrzyska dla wybranych, koszty dla wszystkich
Do tej pory niemal wszystkie mecze pomiędzy Widzewem a ŁKS były spotkaniami podwyższonego ryzyka dla policji. Do Łodzi ściągano policjantów z sąsiednich rejonów, a nad miastem latał śmigłowiec. Na razie nie wiadomo, czy ewentualne wizyty kibiców Widzewa na "ziemi" ŁKS-u będą ponownie tak traktowane. Wiadomo za to, że koszty pracy policji i tak będą niemałe.
Jakie dokładnie? Tego funkcjonariusze nie chcą mówić. St. asp. Radosław Gwis mówi jedynie, że "siły będą wystarczające".
Pewne wyobrażenie o tym, ile kosztuje zabezpieczenie spotkań piłkarskich daje statystyka z ubiegłego roku. Przy okazji spotkań piłkarskich (głównie z ekstraklasy, I ligi i II ligi) pracowało łącznie ponad 200 tys. funkcjonariuszy. Koszt działań policji zamknął się łącznie w ponad w 34,5 mln złotych, które wydano ze skarbu państwa.
Gdzie się da, gdzie nie?
W innych polskich miastach też nie brakuje konfliktów pomiędzy kibicami poszczególnych drużyn. W Trójmieście trwa spór Arki z Lechią, w Krakowie dochodzi do walk pomiędzy fanami Wisły i Cracovii a w stolicy "kosę" mają kibice Legii i Polonii. Tam ognia z wodą nikt nie próbuje godzić.
Co ciekawe, w niektórych europejskich miastach udało się jednak dokonać niemożliwego i "upchnąć" dwie skonfliktowane drużyny na jednym obiekcie. Tak jest na przykład w Mediolanie, gdzie na stadionie San Siro występują na zmianę jedenastki Milanu i Interu. Żeby nie było żadnych sporów, pieczołowicie dba się o sprawiedliwe traktowanie fanów obu klubów. Widać to na przykład w muzeum klubowym, które jest podzielone na dwie równe połowy - po jednej dla każdej z zasłużonych drużyn. Tradycyjny sektor kibiców Milanu to Curva Sud (Zakole Południowe), a kibiców Interu – Curva Nord (Zakole Północne). Tylko, że tam wszyscy mieli czas się przyzwyczaić. Dwie drużyny dzielą stadion od 1947 roku, czyli od 68 lat.
W polskich warunkach jeden stadion na stałe dla dwóch tak bardzo skonfliktowanych drużyn byłby nowością i ciekawym eksperymentem. Jeśli w Łodzi się uda...
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź