Nie będzie złagodzenia wyroku dla motorniczego z Łodzi, który spowodował wypadek drogowy, doprowadzając do śmierci trzech kobiet. Sąd okręgowy podtrzymał wyrok pierwszej instancji - 13,5 roku więzienia.
14 września w łódzkim sądzie okręgowym odbyła się ostatnia rozprawa Piotra M. - motorniczego, który w styczniu 2014 roku pijany prowadził tramwaj i doprowadził do wypadku, w którym zginęły trzy osoby. M. powiedział na sali sądowej przepraszam poszkodowanych, przyznał, że "pobłądził", ale chciałby pozostać na wolności i pokazać, że nie jest - jak sam mówił - zwyrodnialcem.
Jego obrońca w swojej mowie końcowej podkreślił, że wszelkie wątpliwości powinny być rozstrzygane na korzyść sądzonego. - Pojawiła się opinia, że do wypadku przyczyniła się padaczka, która w kluczowym momencie pozbawiła mojego klienta przytomności - przypominał. Z kolei prokuratura w swojej mowie końcowej zaapelowała do sądu o podtrzymanie wyroku pierwszej instancji, który skazywał Piotra M. na 13,5 roku więzienia.
"Wyrok nie razi"
Sąd Okręgowy zadecydował, że decyzję w tej sprawie ogłosi 27 września. W środę podtrzymał wyrok sądu I instancji - 13,5 roku więzienia.
Podczas uzasadniania wyroku sędzia zwracał się bezpośrednio do Piotra M.
- Powinien pan dostrzec, że w tej sprawie ta cała krzywda ludzka domaga się sprawiedliwej kary. Wcześniej została wymierzona kara maksymalna, ale w ocenie sądu okręgowego jest ona sprawiedliwa. Nie można mówić, że jest ona rażąca. Nie razi - powiedział sędzia.
To oznacza, że po zaskakującej ekspertyzie biegłego, dzięki której motorniczy wyszedł na wolność, teraz będzie musiał wrócić za kratki. Na razie jednak nie został jeszcze zatrzymany do odbycia kary. Z sądu wrócił do domu.
- Wyrok jest sprawiedliwy, słuszny. Ta sprawa jest porażająca, nie mogło być inaczej - mówił na korytarzach sądowych pełnomocnik jednej z rodzin, która straciła swoją bliską.
Wyrok jest już prawomocny.
Skazany i wypuszczony
Piotr M. pił alkohol na pętlach, a potem kierował tramwajem, który 6 stycznia 2014 roku wjechał na skrzyżowanie ul. Piotrkowskiej i Brzeźnej na czerwonym świetle. Pojazd uderzył w bok samochodu osobowego, a potem śmiertelnie potrącił trzy kobiety przechodzące przez przejście dla pieszych. Wszystkie zginęły.
Piotr M. w dniu tragedii trafił do aresztu, a rok później - w sierpniu 2015 roku - usłyszał wyrok skazujący go na 13,5 roku więzienia. Sprawa wydawała się oczywista.
Przełomowe opinie
Potem jednak rozpoczął się proces apelacyjny, który wywrócił sprawę do góry nogami. W zeszłym roku sąd otrzymał ekspertyzę biegłego neurologa. Stwierdził on, że motorniczy przed wypadkiem stracił przytomność - ale nie przez wypity alkohol, tylko niezdiagnozowaną dotąd padaczkę typu absence.
Adwokat motorniczego zwrócił wtedy uwagę, że jego klient nie powinien być za kratkami, bo nie ma ku temu przesłanek. Argumentował wtedy, że Piotr M. był już wtedy za kratkami ponad 20 miesięcy, czyli de facto odsiedział już karę za jazdę po alkoholu. A wypadek – jak wynikało z opinii biegłego – mógł z piciem na pętlach nie mieć niczego wspólnego.
Sąd przychylił się wtedy do argumentacji mec. Pawła Kozaneckiego i stało się coś, czego jeszcze niedawno nikt się nie spodziewał. Motorniczy wyszedł na wolność.
Przełomowa opinia biegłego spotkała się z krytyką prokuratury i oskarżycieli posiłkowych. Zażądali oni powołania kolejnych biegłych, którzy mieli odnieść się do opinii, dzięki której Piotr M. wyszedł na wolność. Efekt? Kolejny przełom.
Stwierdzili przy tym, że "z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością" należy uznać, że motorniczy zapadł w głęboki sen z powodu wypitego wcześniej alkoholu.
Autor: ib/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: tvn24