W łódzkim sądzie okręgowym ruszył proces w sprawie kradzieży niemal doskonałej. W 2015 roku człowiek ze stworzoną tożsamością przez kilka miesięcy pracował jako konwojent, a potem uciekł z ośmioma milionami złotych. - Wymyślił go Grzegorz Łuczak. Liczyliśmy że się po prostu uda - mówił dziś przed sądem jeden z oskarżonych.
Jako pierwszy został przesłuchany Adam K. - jeden z architektów planu "superskoku". Śledczy podkreślają, że bez jego współpracy nie udałoby się doprowadzić do ustalenia, kto i w jakim stopniu uczestniczył w akcji.
- Pomysł był Grzegorza Łuczaka (do dziś poszukiwanego listem gończym - red.). Mówił mi o nim rok przed kradzieżą. Wtedy uznałem, że to może się udać - powiedział Adam K.
Na sali rozpraw opowiadał, jak doszło do zatrudnienia Krzysztofa W., który wcielił się w rolę fałszywego konwojenta.
- Plan był taki... Miał zostać zatrudniony w Łodzi, a potem przenieść się do Poznania, bo tam brakowało konwojentów. Jakby udało mu się zdobyć funkcję kierowcy to mieliśmy zrealizować plan. Liczyliśmy, że wszystko pójdzie zgodnie z planem - mówił K.
I poszło.
"Przyjaciel mnie ograbił"
K. opowiadał, jak wyglądały pierwsze minuty po tym, gdy fałszywy konwojent odjechał spod banku z ośmioma milionami złotych.
- Czekaliśmy na niego na parkingu w lesie pod Swarzędzem. Potem pojechaliśmy do mnie, do Lutomierska. Podzieliliśmy się kupkami pieniędzmi - opowiada.
Łup, jak tłumaczył oskarżony, trafił do czterech osób. Trzech pomysłodawców kradzieży - czyli Adama K., Grzegorza Łuczaka i Marka K. oraz Krzysztofa W., czyli fałszywego konwojenta.
- Moja dola i Łuczaka została zakopana na mojej działce. Tydzień później pieniądze zniknęły, podobnie jak Łuczak - zeznawał w sądzie.
W czasie krótkiej przerwy zarządzonej przez sąd, Adam K. powiedział redakcji tvn24.pl, że Łuczak był jego bliskim przyjacielem.
- Wszyscy mamy dziś proces, tylko nie on. Ograbił mnie najlepszy przyjaciel - stwierdził.
6 osób oskarżonych, cztery obecne
Konwój służby więziennej przywiózł do sądu okręgowego dwóch oskarżonych: Krzysztofa W. i Marka K.
Z wolnej stopy odpowiada Adam K. On, również jest oskarżony o udział w zorganizowanej grupie przestępczej i kradzież ponad 8 mln złotych.
Na sali sądowej obecny był też czwarty z oskarżonych, Dariusz D. Przyznał się podczas śledztwa do tego, że uczestniczył w kradzieży. Podczas godziny zero pomógł przeładować pieniądze ze skradzionej furgonetki do podstawionych samochodów.
Obecnym dziś w sądzie mężczyznom grozi do 10 lat więzienia.
Na ławie oskarżonych zasiądą jeszcze 47-letnia Agnieszka K. i 71-letni Wojciech M., którzy oskarżeni są o pomoc w ukryciu zrabowanych pieniędzy i wpłacenie na założone konto w jednym z banków 250 tys. zł.
"Plan mojego życia"
Jako drugi swoje wyjaśnienia składał Marek K. Przyznał się do kradzieży 8 milionów złotych, ale nie do udziału w zorganizowanej grupie przestępczej. To Marek K. zwerbował człowieka, który później koncertowo wcielił się w rolę konwojenta.
- To mąż koleżanki mojej żony ze szkoły - tłumaczył.
K. w swoich zeznaniach podkreślał, że na początku nie wierzył w plan, o którym jako pierwszy opowiedział mu Grzegorz Łuczak.
- Myślałem, że to takie gadanie. Ale on mnie przekonywał. Mówił, że to g***o, a nie przestępstwo. Że łup będzie gigantyczny a ryzyko małe, bo nikomu nie stanie się krzywda - twierdzi oskarżony.
Marek K. opowiedział śledczym (całość jego wyjaśnień przeczytał sędzia), że to on zajął się przygotowaniem dokumentów, na nazwisko Mirosław Duda.
K. zeznawał, że plan "skoku stulecia" niemal został odwołany w ostatniej chwili. Fałszywa tożsamość konwojenta niemal wyszła na jaw, kiedy furgonetka z "Mirosławem Dudą" miała stłuczkę w Poznaniu. Fałszywy konwojent nie siedział za kierownicą, ale i tak miał do czynienia z policją.
- Baliśmy się, że lada moment to się wysypie. Ja chciałem się wycofać, wątpliwości miał też Łuczak. Ale Adam K. bardzo nalegał. Mówił, że to "plan jego życia" - zeznał Marek K.
"Krótka akcja"
Redakcja tvn24.pl rozmawiała z Dariuszem D.
- Kiedy mi przed skokiem opowiedzieli, co planują, to prawie oczy mi wypadły. Pomyślałem, że to wszystko brzmi jak film - powiedział.
D. pamięta, że w dniu napadu czekał na fałszywego konwojenta około półtorej godziny.
- Stres był przed akcją. A jak już przyjechał to szybko poszło. Adrenalina człowieka trzyma. Starałem się nie myśleć, że my tu lewe miliony przerzucamy, a obok jeżdżą samochody - mówi.
Dodaje, że to fałszywy konwojent tuż po przyjeździe wyczyścił furgonetkę chlorem. - Był w miarę spokojny, nie dawał po sobie nic poznać - twierdzi współoskarżony.
Autor: Bartosz Żurawicz/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: tvn24