"Obawa jest, ale nauki stacjonarnej internet nigdy nie zastąpi". Najmłodsi uczniowie wrócili do szkół

Najmłodsi uczniowie wrócili do szkół
"Jeszcze w tamtym tygodniu wszyscy nauczyciele byli zdrowi; jak jest teraz - nie wiem"
Źródło: TVN24 Łódź

- Jeszcze w piątek nasza szkoła była jak muzeum. Dzisiaj na nowo słychać było gwar i śmiech, bardzo nam wszystkim tego brakowało – mówiła na antenie TVN24 Ewa Piaseczna-Donhöffner, dyrektorka szkoły podstawowej nr 105 w Krakowie. W całej Polsce radość związana z powrotem do nauczania stacjonarnego uczniów z klas I-III miesza się z obawą, czy szkoły nie zmienią się w ogniska zakażeń koronawirusem. 

Powrót do klas uczniów trzech pierwszych klas szkół podstawowych zapowiedział w ubiegłym tygodniu minister zdrowia Adam Niedzielski na wspólnej konferencji z ministrem edukacji Przemysławem Czarnkiem. Rząd opublikował też listę wytycznych, którym sprostać mieli dyrektorzy szkół. 

- Z naszej perspektywy tam nie było niczego nowego. Podobnie musieliśmy pracować już na początku roku szkolnego – opowiadała we "Wstajesz i Wiesz" Ewa Piaseczna-Donhöffner, dyrektorka szkoły podstawowej nr 105 w Krakowie.

Podkreślała, że powrót do nauczania stacjonarnego jest dobrą wiadomością - dla nauczycieli, rodziców i - przede wszystkim - dzieci.

- Kontakt z rówieśnikami jest niezbędny do prawidłowego rozwoju. Internet sprawia umożliwia przekazywanie wiedzy, ale relacje międzyludzkie bardzo rozmywa i spłyca. Dlatego przerwa źle wpływała na uczniów – wskazywała rozmówczyni TVN24.

Przyznaje, że sama z radością przyjęła wiadomość o odmrożeniu szkół dla klas I-III. - Oczywiście, że jest pewna obawa. Trudno, żeby jej nie było, chociaż stosujemy wszelkie możliwe metody, aby zminimalizować ryzyko – mówiła dyrektorka.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE>>>

Dzieci wracają do szkół
Źródło: TVN24

W reżimie

W krakowskiej podstawówce, podobnie jak w innych placówkach w całej Polsce, uczniowie przy wejściu do szkoły muszą dezynfekować dłonie. Na teren placówki wstęp mają tylko osoby, u których nie ma objawów infekcji dróg oddechowych. 

- Pilnujemy też, żeby dziecko mogło być przyprowadzane przez jednego opiekuna – mówi Ewa Piaseczna-Donhöffner.

Opiekunowie muszą osłaniać usta i nos, dezynfekować ręce lub nosić rękawiczki. 

- Zorganizowaliśmy zajęcia w taki sposób, żeby zminimalizować ryzyko, że uczniowie będą mogli się zobaczyć z uczniami innych klas – dodaje dyrektorka.

Podkreśliła, że cała kadra została przesiewowo przebadana na koronawirusa.

- Na 12 stycznia wszyscy byli zdrowi. Jak jest teraz? Niestety nie wiemy – wskazała.

W miarę możliwości

Po ogłoszeniu powrotu do szkół nauczyciele zwracali uwagę, że w zaleceniach opublikowanych przez rząd znajduje się dużo ogólników. Zdaniem niektórych, ministerialne wskazania są niemożliwe do realizacji. Tak między innymi sądziła dyrektor Szkoły Podstawowej nr 1 w Łodzi Magdalena Prokaryn-Dynarska. Przed kamerą TVN24 mówiła, że rządowe wyobrażenie reaktywacji nauki najmłodszych w szkołach to "kuriozum, którego nie da się zrealizować".

/Kliknij tutaj, żeby zapoznać się z wytycznymi, które przedstawił rząd /

Wątpliwości budziło przede wszystkim to, jak zorganizować pracę świetlic albo nauki języka angielskiego lub katechezy – zajęcia te zazwyczaj prowadzi jeden nauczyciel w wielu klasach. Jak ostatecznie poradzono sobie z problemami?

- Zrobiliśmy tyle, ile mogliśmy. Dzieci mają wyznaczone dwie godziny rozpoczęcia zajęć. Do gmachu wchodzą też dwoma wejściami – informuje Anita Trzmielak, zastępca dyrektora szkoły podstawowej nr 1 w Łodzi.

Podkreśla, że w od poniedziałku zajęcia wznowiło łącznie siedem klas. 

- Mamy trzech anglistów, którzy musieli przejąć uczniów – dodaje dyrektorka.

A co ze świetlicą? Działa, ale w nieco innym wydaniu. - Rozdzieliliśmy ją na dwa miejsca – dlatego kontakty pomiędzy klasami są tak rzadkie, jak to tylko możliwe – mówi Anita Trzemielak. 

Nadzieja

justyna 1
Dlaczego najmłodsze dzieci wrócą jako pierwsze do szkół?

Przed Szkołą Podstawową nr 56 im. Charles'a de Gaulle’a w Poznaniu uczniów wracających do szkoły witał kogut galijski.

- Jest nadzieja, że wreszcie będzie normalnie – mówili nam rodzice, którzy przyprowadzali dzieci. 

- Mają swoje klasy, nie będą mieli styczności z całą szkołą. Myślę, że będzie dobrze – dodawała matka, która do poznańskiej placówki przyprowadziła syna i córkę.

Niektórzy jednak mówili, że termin 18 stycznia mógł być trochę przesunięty.

- Trudno udawać, że nie było ferii. Rodziny i dzieci przemieszczały się po Polsce. Gdybyśmy wstrzymali się jeszcze dwa tygodnie, to więcej osób byłoby zaszczepionych. A ci, którzy w czasie wyjazdów złapali wirusa, mieliby szanse się o tym dowiedzieć i przechorować – mówił jeden z ojców.

Czytaj także: