Spadli z pierwszego piętra, bo barierka balkonu przymocowana była do... styropianu. Dwóch 22-latków przeżyło, chociaż po wypadku byli w bardzo ciężkim stanie. Za narażenie ich życia odpowiedzą trzy osoby. Dziś akt oskarżenia wysłany został do sądu.
Do dramatu na płockim (woj. mazowieckie) osiedlu doszło w nocy z 4 na 5 lutego, podczas parapetówki odbywającej się na pierwszym piętrze. Dwóch młodych mężczyzn wyszło na balkon, chcieli zapalić papierosa. Jeden z nich oparł się o barierkę, spadli obaj. Lekarze określali ich stan jako bardzo ciężki.
Po wypadku okazało się, że barierka (podobnie jak inne w tym bloku) nie były przytwierdzone do ściany. Zamontowano je umieszczając kotwy w ociepleniu budynku.
Nikt nie przyznał się do winy
W czwartek płocka prokuratura skończyła śledztwo w tej sprawie. Przed sądem staną trzy osoby - 63-letnia Maria O. (pracownica spółdzielni mieszkaniowej), 49-letni Zdzisław K. (brygadzista pracujący w firmie odpowiedzialnej za remont gmachu) i 62-letni Aleksander A. (kierownik budowy).
- Wszystkie te osoby oskarżone są o narażenie ludzi na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Przed sądem odpowiedzą też za spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu u dwóch osób - wylicza Norbert Pęcherzewski, prokurator rejonowy w Płocku.
Żaden z oskarżonych nie przyznał się do winy. Brygadzista odmówił składania wyjaśnień, pracownica spółdzielni i kierownik budowy współpracowali ze śledczymi. Wszystkim grozi do trzech lat więzienia.
- Ustalenia śledztwa wskazują, że te trzy osoby nie dopełniły obowiązków w zakresie nadzoru nad pracami remontowymi w budynku - mówi Norbert Pęchrzewski.
Padło na nich
Biegli stwierdzili, że lokatorzy pięciu lokali na pierwszym piętrze mogli podzielić los 22-latków. W ich mieszkaniach również balustrady były zamontowane nieprawidłowo i mogły odpaść.
W gmachu, w którym doszło do zdarzenia przeprowadzono pod koniec tamtego roku termomodernizację. Choć nie było tego w projekcie, firma budowlana zdemontowała barierki przy pięciu wyjściach balkonowych na pierwszym piętrze budynku. Następnie nałożyła na starą elewację kilkunastocentymetrową warstwę ocieplenia i ponownie zamontowała barierki. Mocowania balustrad nie zostały jednak przedłużone, dlatego po remoncie sięgnęły jedynie do głębokości styropianu, a nie jak to było pierwotnie - wgłąb ściany.
Jedna z barierek odpadła kilkanaście dni po remoncie.
- Jeden z kolegów poszedł zapalić. W tym momencie wyszedł do niego kolega. Jedną nogą już był na podeście, na którym ten pierwszy stał. Barierka się nagle oderwała. Oni nie zdążyli wyhamować. Ja stałem może półtora, dwa metry od nich i nie zdążyłem żadnego złapać - mówił po wypadku lokator mieszkania, w którym doszło do tragedii.
- Zobaczyłam ich na dole, leżeli w kałuży krwi, nie dawali znaków życia. Syn zadzwonił po pogotowie - dodawała przed kamerą TVN24 mieszkanka bloku na płockich Podolszycach.
"Jest mi przykro"
Ocieplenie bloku wykonywała firma budowlana z Aleksandrowa Kujawskiego. Aleksander A., wiceprezes firmy (dziś oskarżony, pełnił funkcję kierownika budowy) rozmawiał z reporterami "Uwagi!" TVN.
- Wydawało nam się, że zrobiliśmy super wszystko dobrze. Stało się, jak się stało - mówi mężczyzna i dodaje, że to błąd majstra, który źle wyliczył, jak długie mają być kotwy, by balustrada doszła do ściany.
- Powiedział, że jest mu przykro, że nie przemyślał - mówi.
Wiceprezes pytany, czy czuje się odpowiedzialny, odpowiada: - Pewnie.
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź