W Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym nr 1 w Łodzi nie ma już nikogo do wychowywania - ostatni podopieczni zostali przeniesieni do innych placówek dwa tygodnie temu. Zostali pracownicy: wychowawcy i dyrekcja. Ci pierwsi rozpoczęli właśnie strajk - żądają zapewnienia, że nie stracą miejsc pracy.
W proteście bierze udział na razie 10 osób, ale w najbliższym czasie mają dołączyć dwie kolejne.
- Chcemy jednego. Deklaracji magistratu, że po rozpoczętym właśnie remoncie wrócimy do pracy - mówi tvn24.pl Małgorzata Paleczek, jedna z protestujących.
I dodaje, że protest jest na razie okupacyjny. Jeżeli nie przyniesie rezultatu, czyli obietnicy przełożonych że nikt nie straci pracy, zmieni się w protest głodowy.
- Na razie magistrat zapowiedział jedynie, że pracę zachowa 20 osób. To zdecydowanie za mało – podkreśla Paleczek.
W najbliższych tygodniach w ośrodku mają zostać wyremontowane łazienki. Potem prace mają objąć inne części gmachu. Na razie nie wiadomo, kiedy MOW na nowo trafią podopieczni.
Dyrekcja: a niech protestują
- To najdziwniejszy strajk, jaki w życiu widziałam - mówi Izabella Kołecka, dyrektorka MOW.
Nasza rozmówczyni jest od wielu miesięcy skonfliktowana z podwładnymi. W styczniu tego roku doniosła nawet prokuraturze, że wychowawcy znęcali się nad dziećmi. O sprawie pisaliśmy na tvn24.pl w styczniu, śledztwo jeszcze trwa. Nikt nie usłyszał zarzutów.
- Od dwóch tygodni nikim się już nie opiekujemy. Czekamy na remont. Nie wiem, co pracownicy chcą osiągnąć okupując pusty gmach - kręci głową Kołecka.
Dyrektorka tłumaczy, że do tej pory nie otrzymała od protestujących żadnych postulatów.
Remont jak nowe otwarcie?
Łódzki ośrodek jest nadzorowany przez Wydział Edukacji w łódzkim magistracie. Już w styczniu została tu podjęta decyzja o przeniesieniu podopiecznych do innych placówek. Wszystko przez spór pomiędzy dyrektorką a dawnymi pracownikami. Rozgorzał on dwa lata temu, kiedy pracę w ośrodku zaczęła dyrektor Kołecka. Kobieta mówi nam, że od razu zaczęły do niej docierać niepokojące sygnały.
- Podopieczni powiedzieli mi o wychowawcach, którzy mieli dopuszczać się przemocy psychicznej i fizycznej - mówiła w rozmowie z tvn24.pl dyrektor Kołecka.
Potem te informacje miały zostać potwierdzone przez niektórych wychowawców zatrudnionych w ośrodku. W placówce dochodziło też ponoć do przemocy pomiędzy podopiecznymi. Dyrektorka poinformowała o wszystkim prokuraturę. Zawiadomienie dotyczy też dwóch osób, które miały nadzorować pracę wychowawców.
"Bicie gumową pałką i trzepaczką"
Dyrektorka nie chce mówić o szczegółach swoich ustaleń. Redakcji tvn24.pl zdradza jedynie, że na początku trudno było jej uwierzyć w przynoszone jej przez wychowanków informacje.
Ze źródeł zbliżonych do sprawy udało nam się dowiedzieć, że podopieczni MOW nr 1 w Łodzi mieli być bici po różnych częściach ciała przez wychowawców m.in. pałkami, gumowymi rurkami, wężami, prętami oraz trzepaczkami. W czasie trwającego śledztwa takie przedmioty zabezpieczono w szafach służbowych wychowawców.
- Czy przemoc, według pani ustaleń, stała się metodą wychowawczą w ośrodku? Czy tak karano niesubordynację podopiecznych? - zapytaliśmy dyrektorkę.
- Niestety, można tak powiedzieć - odpowiedziała.
Bunt wychowanków
Przed wybuchem konfliktu w MOW przebywało ok. 40 podopiecznych w wieku od 13 do 18 lat. Trafiali tam za drobne przestępstwa albo unikanie szkoły.
Od stycznia nie byli tu kierowani nowi podopieczni, a ci którzy już tu byli stopniowo byli przewożeni do innych placówek. Ostatni podopieczni opuścili MOW po niesubordynacji, do której doszło pod koniec września.
Czterech chłopców od 15 do 17 lat zamknęło się wtedy w pokoju i głośno słuchało muzyki. Nie chcieli wpuścić opiekunów - grozili, że podpalą gmach. Ostatecznie sprawa "buntowników" została rozwiązana bez użycia siły.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl
Autor: bż/kv / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź