Pacjent nie został zbadany na czas, zmarł. Prokuratura: winni lekarze, nie dyrekcja szpitala

Pacjent zmarł w maju 2014 roku
Pacjent zmarł w maju 2014 roku
Źródło: TVN24 Łódź

Dyrekcja szpitala im. Jonschera w Łodzi nie odpowiada za śmierć pacjenta, który nie doczekał się wymaganych badań przed operacją. Tak ustalili łódzcy śledczy, którzy umorzyli śledztwo w tej sprawie. Tym samym za dramat, do którego doszło dwa lata temu odpowiedzą tylko dwaj lekarze.

Mirosław Blejzyk trafił do szpitala im. Jonschera w Łodzi 2 maja 2014 r. z silnymi bólami podbrzusza. Umierał z powodu sączącego się tętniaka aorty brzusznej. Lekarze jednak o tym nie wiedzieli, bo pacjent nie miał wykonanych ani badań USG, ani tomografii.

Prokuratorzy w czerwcu tego roku wysłali do sądu akt oskarżenia w sprawie śmierci Mirosława Blejzyka. Oskarżyli w nim dwóch lekarzy o narażenie zdrowia lub życia pacjenta, za co grozi im do pięciu lat więzienia. Proces w tej sprawie toczy się już przed sądem.

W tym samym czasie rozpoczęli kolejne śledztwo - dotyczące dyrekcji szpitala. Śledczy chcieli sprawdzić, czy dyrekcja mogła nie dopełnić obowiązków poprzez taką organizację pracy szpitala, która zagrażała pacjentom. Po dwóch miesiącach śledczy uznali, że do przestępstwa nie doszło.

- Blisko pięciomiesięczne śledztwo wykazało, że nie doszło do czynu zabronionego - mówi tvn24.pl Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.

"To nie przestępstwo"

Wątpliwości co do organizacji pracy szpitala szybko pojawiły się po śmierci Mirosława Blejzyka. Wdowa kilka dni później nagrała w szpitalu im. Jonschera film ukrytą kamerą. Bliscy zmarłego dopytują na nagraniu osobę ubraną w biały kitel, dlaczego pacjent nie został poddany badaniu USG, ani przebadany tomografem komputerowym.

- Organizacja pracy w tym szpitalu jest taka, że w wolne dni od pracy takich badań nie można wykonywać (2 maja przypadał wtedy w piątek, ale szpital pracował w trybie weekendowym, bo lekarze odbierali wolne za 3 maja - red.) - odpowiada rozmówczyni. Według rodziny to lekarka ze szpitala im. Jonschera.

Po tym, jak redakcja tvn24.pl upubliczniła nagranie, NFZ zlecił w szpitalu im. Jonschera kontrolę. I chociaż nie wykazała ona, że w szpitalu obowiązywał zakaz wykonywania badań specjalistycznych w weekendy, to stwierdzono inne nieprawidłowości. Na tyle istotne, że szpital dostał maksymalną możliwą karę - w wysokości 2 proc. kontraktu (90 tys. złotych).

- Opieka w szpitalu była zorganizowana w niedopuszczalny sposób. W weekendy i w nocy na terenie SOR nie było radiologa. Badania były opisywane przez specjalistów, którzy byli pod telefonem - wyjaśnia Anna Leder, rzecznik łódzkiego oddziału NFZ.

- O ile mogło w szpitalu dochodzić do naruszenia warunków kontraktu z Narodowym Funduszem Zdrowia, to według naszych ustaleń nie doszło do przestępstwa. Lekarze obecni na dyżurze mieli dostęp do badań, z których nie skorzystali - wyjaśnia Kopania.

Rodzina zbulwersowana

Wdowa po zmarłym, Monika Blejzyk złożyła zażalenie do sądu na decyzję prokuratorów. Żąda ponownego rozpatrzenia sprawy i przesłuchanie świadków, m.in. ówczesnego wojewódzki konsultant ds. radiologii, prof. Ludomir Stefańczyk. W rozmowie z tvn24.pl twierdził on, że pacjent zmarł, bo szpital szukał oszczędności.

- Ten człowiek miał szanse na przeżycie. Niestety, nie skorzystano z metod dokładnego sprawdzenia, co się z nim dzieje, przed przystąpieniem do operacji. Ostatnią szansę na życie mu po prostu odebrano - mówił w czerwcu tego roku.

Lekarze pod sąd, dyrekcja szpitala pod lupę śledczych

Lekarze pod sąd, dyrekcja szpitala pod lupę śledczych

Szpital konsekwentnie, od blisko dwóch lat odmawia komentarza. Tuż po tragedii przed kamerą TVN24 rozmawiał niedawno przesłuchany dyrektor ds. lecznictwa. Mówił on wtedy o tym, że Mirosław Blejzyk nie został przebadany "ze względów technicznych".

- Akurat tego dnia mieliśmy przejściowe problemy, które czasowo nie pozwalały na wykonanie badania - twierdził dyrektor.

Przekazana przez niego wersja o awarii nie znalazła jednak potwierdzenia w materiałach zgromadzonych przez NFZ i prokuraturę.

Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź

Czytaj także: