W sześciu blokach zadłużonej po uszy łódzkiej spółdzielni mieszkaniowej "Śródmieście" od dwóch dni nie ma prądu w częściach wspólnych. Nie działają domofony, a mieszkańcy chodzą po klatkach schodowych ze świeczkami i latarkami. - Jeszcze dzisiaj podpiszemy umowę z dostawcą prądu i zasilanie będzie stopniowo wracać - obiecuje zarząd spółdzielni.
Od dwóch dni kilkuset mieszkańców sześciu bloków zarządzanych przez spółdzielnię "Śródmieście" w Łodzi porównuje życie w boku do mieszkania w "wielkiej, czarnej dziurze". Ciemno jest na klatkach schodowych, nie działają dzwonki i domofony a dozorca pracuje oświetlając swoje stanowisko świeczką. Prezes spółdzielni mieszkaniowej twierdzi jednak, że niedługo sytuacja zacznie wracać do normy.
- Jeszcze dzisiaj sfinalizujemy rozmowy z nowym dostawcą prądu i zasilanie będzie powracać - obiecuje w rozmowie z tvn24.pl Elżbieta Szymańska, prezes spółdzielni.
Szymańska nie chce na razie ujawniać, z kim zostanie podpisana umowa. Wiadomo, że nie będzie to ani Enea (która dostarczała prąd do końca czerwca) ani PGE (która dostarczała prąd jako dostawca rezerwowy w lipcu).
- Wynegocjowaliśmy dobre warunki finansowe. Z pewnością nie będzie to umowa gorsza niż ta, która obowiązywała do końca czerwca (wtedy to Enea zerwała umowę z zadłużoną spółdzielnią - dop. red.) - podkreśla Szymańska.
Bez pieniędzy, bez umowy
Prąd przestał płynąć do części wspólnych sześciu bloków zarządzanych przez spółdzielnię, bo w czerwcu umowę na dostarczanie zasilania zerwała firma Enea. Dostawca miał dość tego, że spółdzielnia nie płaciła za dostawy prądu. W lipcu zasilanie do części wspólnych dostarczała firma PGE, która była dostawcą rezerwowym spółdzielni. PGE wyłączył prąd, bo zarząd "śródmieścia" przez miesiąc nie podpisał z nią umowy.
- PGE żądała zabezpieczenia finansowego w postaci 120 tys. złotych. My po prostu nie mamy takich pieniędzy, więc nie mogło dojść do podpisania umowy - rozkłada ręce Elżbieta Szymańska, prezes spółdzielni.
O problemach mieszkańców spółdzielni "Śródmieście" pisaliśmy na tvn24.pl wielokrotnie. W maju mieszkańcy na kilka dni stracili ciepłą wodę, a od kilku tygodni było głośno o tym, że mogą stanąć windy. Wszystko z powodu olbrzymiego zadłużenia spółdzielni. Wiadomo, że sięga ono kilkudziesięciu milionów złotych. Kto wygenerował ten dług? Odpowiedź na to pytanie może dać fakt, że były prezes i jego zastępca są podejrzani o niegospodarność i działanie na szkodę spółdzielni.
- Próba sprzątania po poprzednim zarządzie to olbrzymie wyzwanie. Można je porównać do spaceru po polu minowym - przyznaje prezes Elżbieta Szymańska.
Wystraszeni mieszkańcy, wściekły Niesiołowski i chaos
- Sytuacja w jakiej znaleźli się mieszkańcy jest skandaliczna. Mam nadzieję, że osoby za nią odpowiedzialne zostaną skazane. Mam na myśli dawny zarząd spółdzielni - mówi nam Stefan Niesiołowski, jeden z najbardziej rozpoznawalnych mieszkańców budynków, w których od kilku dni nie było prądu.
Pozostali mieszkańcy obawiają się, czy problem uda się załatwić tak jak obiecuje prezes Szymańska. Ich obawy budzi nie tylko to, że od kilku miesięcy pojawiają się nowe problemy. Martwi też ich fakt, że spółdzielnia ma.... dwa zarządy. Stary (na czele którego stoi Elżbieta Szymańska) i nowy (którego prezesem jest Dariusz Trocha).
Nowy zarząd krytykuje stary za bierność, twierdząc, że "nie on zrobił nic, żeby zapobiec wyłączeniom prądu". Stary zarząd twierdzi z kolei, że "konkurencyjna" władza nie ma umocowania prawnego i nie powinna ingerować w sprawy „Śródmieścia”.
- Od tego zamieszania kręci się w głowie. Zamieszanie w spółdzielni czasami bardziej mnie przeraża, niż wizja wyłączenia wind - rozkłada ręce pan Adam, mieszkaniec budynku przy Wigury w Łodzi.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź