Uratował dwóch mężczyzn z płonącego samochodu, chwilę później reanimował 33-latka, który próbował pomagać po wypadku. Roman Barzyński, w zgierskim pogotowiu znany jako "Burza", opowiada tvn24.pl, jak "znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie".
To była chwila nieuwagi. 67-latek jechał autem ze swoim 43-letnim zięciem. Próbował skręcić w lewo, ale nie zauważył jadącego z naprzeciwka samochodu. Doszło do wypadku. Kierowca pojazdu, któremu drogę zajechał 67-latek, wyszedł z wypadku bez szwanku. Uderzony przez niego samochód z dwoma mężczyznami koziołkował i stanął w płomieniach. Pasażerowie zostali uwięzieni w środku.
O koszmarnym zderzeniu dwóch samochodów, do którego doszło we wtorek w Warszycach pod Zgierzem (łódzkie), mieliśmy informacje od policji. Jednak o tym, dlaczego nikt nie zginął, dowiedzieliśmy się z anonimowego telefonu do redakcji - na pomoc poszkodowanym pospieszył ratownik medyczny ze Zgierza, który, już po pracy, był w pobliżu. Odszukaliśmy Romana Barzyńskiego.
- Byłem w tartaku, ładowałem deski na samochód. Kiedy usłyszałem huk, pobiegłem pomagać - mówi w rozmowie z tvn24.pl Roman Barzyński, ratownik medyczny ze Zgierza.
"Dawać gaśnicę!"
- To była kwestia minut. Razem z chłopakami, którzy tego dnia kosili trawy wzdłuż drogi, zaczęliśmy wyrywać tylne drzwi - opowiada Barzyński.
Z samochodu udało się wydostać 67-letniego kierowcę, był przytomny.
- Błagał, żeby ratować zięcia. Niestety, nie mogliśmy go wyciągnąć, rozerwana blacha przytrzasnęła mu nogę - relacjonuje ratownik.
Z przodu zniszczonego samochodu buchały już płomienie. "Burza" koordynował akcję gaśniczą, krzyczał do kierowców zatrzymujących się w pobliżu wypadku, żeby przynosili gaśnice.
Chciał pomóc, potrzebował ratunku
Ogień udało się opanować.
- Przez chwilę myślałem, że już wszystko jest dobrze. Wtedy zobaczyłem leżącego na wznak w rowie mężczyznę. Nie oddychał, więc zacząłem reanimację - opowiada ratownik.
Był to 33-latek z firmy wykaszającej trawy, który pomagał w akcji. Zatruł się pianą gaśniczą. Przestał oddychać.
Podczas reanimacji na miejscu pojawiły się pierwsze służby - strażacy.
- Strażak nie wiedział, kim jestem, i poprosił, żebym się odsunął. Nie było czasu na tłumaczenie, więc krzyknąłem mu tylko: "dawaj ambu (resuscytator - dop. red.) i tlen" - opowiada Barzyński.
33-latka udało się uratować - śmigłowiec przetransportował go do szpitala w Łęczycy. Pasażerowie daewoo zostali przewiezieni do szpitala w Zgierzu.
"Byłem w odpowiednim miejscu"
- Kiedy już było po akcji, chciałem wrócić do samochodu. Wtedy zobaczyłem, że ludzie za strefą wydzieloną biją mi brawo. To było miłe, ale czułem się nieco nieswojo - uśmiecha się ratownik.
To jednak nie był koniec miłych chwil. Podobną owację zgotowali mu koledzy w pracy.
- Aż się załapałem za głowę. Ja po prostu byłem w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Ludzi ratuję od lat - kwituje "Burza". Robi to dokładnie od 34 lat.
- To w jego stylu. To facet, który po prostu kocha swoją pracę i uwielbia pomagać. Taki po prostu jest "Burza" - mówi nam Adam Kubiak, który kilka lat pracował z Barzyńskim w zgierskim pogotowiu.
Policja: zapobiegł tragedii
Słowa uznania dla "Burzy" płyną też od policji, która mówi wprost: gdyby nie on, mogłoby dojść do tragedii.
- Osoby postronne zachowały się wzorowo. Zwłaszcza ratownik po pracy, który nie tylko pomagał poszkodowanym, ale również skoordynował fachowo akcję ratowniczą przed przyjazdem służb. Gdyby nie jego postawa, mogło się skończyć dużo gorzej - przyznaje kom. Adam Kolasa z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź