- Był trudnym przeciwnikiem. Jako były policjant wiedział, jakie mamy możliwości - opowiada jeden z "łowców głów", czyli policyjnej jednostki do zadań niemożliwych o zatrzymaniu Grzegorza Ł. To on miał wymyślić skok stulecia i ukraść 8 milionów złotych. Policjant mówi: tych pieniędzy nie znaleźliśmy.
Grzegorz Ł. był ścigany od stycznia 2016 roku. Wówczas to prokuratura zaocznie przedstawiła mu zarzuty udziału w grupie przestępczej, która ukradła osiem milionów złotych i zawnioskowała o jego aresztowanie.
Ł. został ujęty na Ukrainie.
- Mężczyzna został zatrzymany w niewielkiej miejscowości pod Odessą - doprecyzowuje mł. insp. Andrzej Borowiak z poznańskiej policji.
Był zaskoczony - mówi policjant. Nie ukrywał jednak swojej tożsamości. Okazało się, że nie zmienił wyglądu i miał przy sobie dokumenty.
Sprawą poszukiwań Grzegorza Ł. we wrześniu tego roku zajęli się policjanci z Wydziału Poszukiwań Celowych w Poznaniu, tak zwani łowcy głów.
Mł. insp. Borowiak ujawnia, że policjanci weryfikowali plotki, które pojawiały się w mediach społecznościowych.
- Pojawiały się wpisy, z których wynikało, że pływał on na statkach handlowych. Ze światem miał komunikować się po zejściu do portów, za pośrednictwem internetu. Te informacje okazały się jednak całkowitą nieprawdą - opowiada Borowiak.
Według policyjnych ustaleń, Grzegorz Ł. pojawił się na Ukrainie już w 2015 roku.
Trudny przeciwnik
Jeden z "łowców głów" mówi przed kamerą TVN24, że Grzegorz Ł. robił, co mógł, aby zacierać za sobą ślady.
- Świadomie wprowadzał nas w błąd. Wysyłał fałszywe tropy. Nam udało się jednak ustalić, że przekroczył granicę z Ukrainą. Posługiwał się wtedy fałszywymi danymi - opowiada policjant.
Grzegorz Ł. został nagrany na przejściu przez kamery monitoringu. Już na Ukrainie wynajął mieszkanie. Polscy policjanci opowiadają, że Ł. był namierzony już od kilku dni. W zatrzymaniu mieli uczestniczyć "łowcy głów".
- Wyrabialiśmy już paszporty. Ostatecznie nie było nas przy zatrzymaniu, bo koledzy z Ukrainy bardzo szybko poradzili sobie z zadaniem - opowiada funkcjonariusz operacyjny.
Dodaje, że po zatrzymaniu Grzegorz Ł. miał przyznać się ukraińskim funkcjonariuszom do udziału w kradzieży. Podkreślał jednak, że nie był mózgiem operacji.
Czekając na ekstradycję
- Zatrzymany odegrał bardzo ważną rolę w tym przestępstwie. Wdrożymy procedurę ekstradycyjną - komentuje Łukasz Biela z poznańskiej prokuratury, która prowadzi śledztwo w sprawie spektakularnej kradzieży ośmiu milionów złotych przez fałszywego konwojenta.
Zatrzymany właśnie Grzegorz Ł. miał być jednym z trzech autorów planu superkradzieży.
We wrześniu tego roku Ł. zawnioskował do sądu o wydanie listu żelaznego, czyli dokumentu, który gwarantowałby mu pozostanie na wolności w razie powrotu do kraju. Do zatrzymania doszło, zanim sąd w Poznaniu zdążył pochylić się nad tym wnioskiem.
Były policjant, wiceszef okradzionej firmy
Grzegorz Ł. to były funkcjonariusz policji i do momentu zniknięcia wiceprezes okradzionej firmy ochroniarskiej Servo. "Wyparował" jesienią 2015 roku, kilka miesięcy po tym, jak fałszywy konwojent ukradł 8 milionów złotych. Miał jeszcze wtedy status świadka.
O tym, że był ważnym ogniwem w planowaniu kradzieży prokuratura dowiedziała się, gdy zeznawać zaczął Adam Kamiński, czyli wspólnik i kolega Grzegorza Ł. Śledczy ustalili, że pomysł na zatrudnienie fałszywego konwojenta w celu kradzieży dużej sumy pieniędzy dopracowywał z nimi również trzeci z "architektów" - Marek K.
Grzegorz Ł. był wielkim nieobecnym procesu, który zakończył się w lipcu tego roku. Akta sprawy Grzegorza Ł. zostały wyłączone do odrębnego postępowania.
"Byliby wszyscy"
Jarosław Kur, szef okradzionej firmy ochroniarskiej, nie ukrywa zadowolenia, że w końcu doszło do zatrzymania jego niedawnego zastępcy. - Nareszcie dowiemy się, jaką wersję może przedstawić - podkreśla. Kur jest jednak wciąż rozczarowany, że na wolności jest nadal Adam Kamiński (ścigany listem gończym).
- Gdyby nie prokuratura i jej niezrozumiałe ruchy, w rękach wymiaru sprawiedliwości byliby wszyscy - uważa Jarosław Kur.
Rozmówca odnosi się do decyzji prokuratury, która nie aresztowała na czas procesu Kamińskiego. Śledczy argumentowali, że dzięki jego wiedzy udało się rozwiązać zagadkę "superskoku". Mężczyzna zniknął tuż przed odczytaniem wyroku. Dużo surowszego, niż chcieli śledczy. Sąd Okręgowy w Łodzi skazał go bowiem na 6 lat i 2 miesiące za kratkami.
Superskok
Do kradzieży 8 milionów złotych doszło 10 lipca 2015 roku w Swarzędzu pod Poznaniem. Krzysztof W., zatrudniony jako ochroniarz na podstawie fałszywych dokumentów, miał dyżur. Razem z dwoma innymi konwojentami rozwoził pieniądze do bankomatów. Kiedy dwaj koledzy weszli do banku, W. odjechał bankowozem. Włączył zagłuszacz sygnału GPS i pojechał do lasu, gdzie czekali na niego wspólnicy.
Jeden z nich (Dariusz D.) pomagał przerzucać gotówkę do czekającego już samochodu. Bankowóz został potem wyczyszczony chlorem i porzucony w lesie. Policja przez kilka miesięcy nie wiedziała, kto może stać za tą spektakularną kradzieżą. Zagadka zaczęła się wyjaśniać po zatrzymaniu Adama Kamińskiego. Wpadł po tym, jak poprosił żonę i teścia o wpłacenie części łupu na bankowe konto.
Autor: bż//ec/i / Źródło: TVN24 Łódź