Takiego werdyktu nie spodziewał się nikt, włącznie z głównym laureatem. Złota Palma dla Brytyjczyka Kena Loacha, za dość chłodno przyjęty film "Ja, Daniel Blake", to jedno z największych zaskoczeń ostatnich lat na Lazurowym Wybrzeżu.
Powiedzieć, że werdykt jury pod wodzą australijskiego reżysera George'a Millera był wielkim zaskoczeniem, to nie powiedzieć niemal nic. Jak gigantyczne wywołał zdumienie najlepiej dowodzi fakt, że od lat promujący twórczość rodaka Kena Loacha, najbardziej brytyjski z tytułów - "The Guardian", swój tekst zatytułował:"Jak to się stało, że mocno polemiczny film Loacha zdobył główną nagrodę".
Jak to się stało i dlaczego pominięto filmy, co podkreślali wszyscy, zdecydowanie lepsze: przede wszystkim niemiecki komediodramat "Toni Erdmann" Maren Ade i wspaniałą opowieść Jima Jarmuscha "Paterson", chcieli też wiedzieć dziennikarze akredytowani na festiwalu, którzy po ogłoszeniu wyników, usiłowali wydobyć z Millera odpowiedź. Nie usłyszeli jej, niestety, bo twórca "Mad Maxów" oznajmił, że nie widzi potrzeby szczegółowego uzasadniania decyzji jury. Oświadczył tylko:"Mamy 21 filmów w konkursie, co oznacza 21 reżyserów i 21 innych twórców, a mamy osiem nagród. Więc prawdopodobnie wiele filmów i wielu twórców poczuje się pominiętych".
W podtekstach większości relacji z rozdania nagród pojawiły się sugestie, że jury sięgnęło do klucza politycznego, dając do zrozumienia podzielonej Europie, że twórca utożsamiany z lewicową wrażliwością, od zawsze pochylający się nad biednym i pokrzywdzonymi, wskazuje kierunek, w jakim powinniśmy podążać. Na forach internetowych można znaleźć mnóstwo wpisów sugerujących, że Złota Palma dla filmu Loacha to też odpowiedź na zwycięstwa w kolejnych krajach ugrupowań o mocno prawicowych, wręcz nacjonalistycznych tendencjach. Brytyjski reżyser zresztą w swoim przemówieniu wyraźnie to podkreślił.
Ja, Ken Loach
Sam Ken Loach - weteran canneńskiej imprezy, którego każdy film od lat trafia tu do głównego konkursu, nie krył zaskoczenia werdyktem jurorów, bo po umiarkowanych recenzjach i stonowanej reakcji publiczności po pokazach, zapewne nie liczył na główną nagrodę. Brytyjski filmowiec powiedział: "Jest to dla mnie kompletna niespodzianka. Publiczność, kiedy pokazaliśmy jej film była dla nas życzliwa, ale jesteśmy bardzo zaskoczeni tym werdyktem.
Po czym jak zwykle wygłosił płomienne przemówienie o stanie gospodarki, systemów politycznych i społecznych, dokładnie takie, jakiego oczekiwano."Świat jest w niebezpiecznym miejscu, napędzany przez idee neoliberalizmu, które doprowadziły nas niemal do katastrofy, przyniosły trudności wielu krajom - w Grecji na Wschodzie i Portugalii i Hiszpanii na zachodzie i bogactwo nielicznym. Istnieje niebezpieczeństwo, że ludzie z rozpaczy zachłysną się prawicową ideologią. Musimy powiedzieć im wyraźnie:inny świat jest możliwy i konieczny".
Fabuła zwycięskiego filmu to opowieść dość typowa dla całej twórczości 79 - letniego Loacha. Główny bohater - owdowiały stolarz Daniel Blake, po śmierci żony i po zawale stara się o zasiłek. Dostaje się w biurokratyczne tryby, którym nie chce się podporządkować. W urzędzie spotyka samotną matkę z dziećmi, która krytykuje urzędniczkę, za co zostaje stamtąd wyrzucona. Blake staje w jej obronie i odkrywa, że kobieta głoduje z braku pracy. Osamotniony znajduje cel w pomaganiu jej, choć sam popada w wielkie tarapaty. Loach po raz kolejny podkreśla: Świat nie jest sprawiedliwym miejscem.Obok ludzi bogatych, w krajach dobrobytu, żyją też ludzie pozbawienie pracy - głodni, pozostawieni sami sobie. Bądźmy z nimi.
To już druga Złota Palma dla Loacha, który dokładnie 10 lat temu zdobył ją zasłużenie za świetny "Wiatr buszujący w jęczmieniu". Tym samym reżyser dołączył do krótkiej listy twórców uhonorowanych dwoma głównymi nagrodami w Cannes- m.in. do braci Dardenne, Emira Kusturicy czy Michaela Hanekego.
Płaczący i przeceniony Dolan
Podkreślając niezwykle wysoki poziom tegorocznego festiwalu, krytycy zauważali również, że w zasadzie prócz nagrody za scenariusz dla Asghara Farhadiego ("Forushande") oraz za reżyserię dla Cristiana Mungiu ("Bacalaureat"), wszystkie tegoroczne trofea to mocno dyskusyjne werdykty. Na pewno nie optymalne.
Druga co do ważności nagroda dla Xaviera Dolana za film "Juste la fin du Monde" również była wielkim zaskoczeniem, choć reżyser, który podzielił publiczność, miał w Cannes też wielkich fanów. Dominowała jednak opinia, że to "krok wstecz po rewelacyjnej "Mamie". Gdy wręczano mu nagrodę z pokoju prasowego (tam ceremonię zwykle oglądają dziennikarze), doszło głośne buczenie (liczono, że obierze ją Niemka za film "Toni Erdmann").
Dolan zdobył nagrodę za opowieść z gwiazdorska obsadą - Marion Cotillard, Léa Seydoux i Vincent Cassel - koncentrującą się na historii o powracającym po latach do rodzinnego domu mężczyźnie, który przyjeżdża powiedzieć, że umiera. Podobnie jak w roku ubiegłym, 27-latek płakał na scenie rzewnymi łzami. Nawet w ocenie tych łez publiczność gali była podzielona - jedni pisali, że to wyraz wielkiej radości, inni, że rozpacza, bo marzył o Złotej Palmie.
Nagroda jury dla kolejnej Brytyjki Andrei Arnold za "American Honey" nie wzbudziła protestów, choć również wielkiego entuzjazmu. Opowieść z coraz bardziej popularnym Shią LaBeoufem to historia dziewczyny, dla której ucieczka z domu staje się lekarstwem na wszelkie nieszczęścia. Arnold specjalizuje się w portretach psychologicznych młodzieży i taki właśnie jest również ten obraz.
Kategoria najlepsza reżyseria wywołała już niestety, oburzenie i gromki śmiech na sali. O ile nagroda dla świetnego Cristiana Mungiu za "Bacalaureat" - znakomite studium oportunizmu i moralnej dwuznaczności, jaka wedle reżysera wciąż rządzi postkomunistyczną Rumunią, była oczekiwana, to kuriozalne wydaje się podzielenie jej do spółki z Olivierem Assayasem za wygwizdany "Personal Shopper".
To jeden z najniżej ocenionych 21 konkursowych tytułów (3 od końca) w rankingach krytyków z całego świata. Jego gwiazda Kristen Stewart gra tu kobietę - medium, poszukującą swojego zmarłego brata bliźniaka. Tyle, że scenariusz zmusza ją wyłącznie do robienia min i eksponowania swoich kobiecych atutów.
Skrzywdzeni faworyci
Aktorskie wyróżnienia zaskoczyły nie mniej. Szczególnie to dla Jaclyn Jose za film "Ma' Rosa". Aktorka pokonała takie nazwiska, jak Isabelle Huppert, za wielką rolę w pokazanym na koniec festiwalu filmie Paula Voerhovena "Nagi instynkt" i Sonię Bragę za rolę w znakomitym brazylijskim filmie "Aquarius". Huppert ma już na koncie niemal wszystkie najważniejsze nagrody na świecie, ale dla Bragi, która zagrała tu rolę życia, musiał to być wielki zawód.
Nagroda dla Shahaba Hosseiniego za "Forushande" także jest pewnym zaskoczeniem, bo spodziewano się zwycięstwa Adama Drivera za wielką rolę w najbardziej skrzywdzonym filmie festiwalu - "Patersonie" Jima Jarmuscha. Pominięcia tego obrazu typowanego od dnia premiery na zdobywcę Złotej Palmy goście tegorocznej edycji festiwalu w Cannes najbardziej nie mogą darować jurorom. Na szczęście sam Jarmusch do nagród ma stosunek zdroworozsądkowy. I dość obojętny, jak na twórcę o takiej renomie.
"Wszystko czego potrzeba mi do szczęścia, to przychylność widzów, niekoniecznie nawet szczelnie wypełniających sale kinowych na projekcjach moich filmów. Wystarczy, by podzielali moje widzenie świata" - powiedział kiedyś mistrz kina niezależnego.
To na pewno ma zapewnione, choć żal, że do grona doceniających oryginalność i niepowtarzalny klimat jego filmów nie dołączyli jurorzy tegorocznego festiwalu w Cannes.
KONKURS GŁÓWNY
Złota Palma: "Ja, Daniel Blake", reż: Ken Loach
Grand Prix: Xavier Dolan - "Juste la fin du Monde"
Nagroda Jury: "American Honey", reż. Andrea Arnold
Najlepszy Aktor: Shahab Hosseini - "Forushande"
Najlepsza Aktorka: Jaclyn Jose - "Ma’Rosa"
Najlepsza Reżyseria: ex aequo: Cristian Mungiu - "Bacalaureat" ("Graduation") i Olivier Assayas "Personal Shopper"
Najlepszy Scenariusz: Asghar Farhadi - "Forushande"
KONKURS FILMÓW KRÓTKOMETRAŻOWYCH
Złota Palma: "Timecode", reż: Juanjo Gimenez
Wyróżnienie: "The Girl Who Danced With The Devil", reż. Joao Paulo Miranda Maria
Nagroda FIPRESCI: "Toni Erdmann"
Autor: Justyna Kobus/kk / Źródło: "The Guardian", "The Hollywood Reporter", "Liberation"
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA