Wszechświat nie jest w stanie stać w miejscu, wszystko się zmienia na zasadzie ruchów płyt tektonicznych, które z reguły powodują trzęsienia ziemi. To jest normalne i cieszę się, że biorę w tym udział, że się nad tym zastanawiam, wyrabiam własne zdanie - mówi Hubert "Spięty" Dobaczewski. - Świat generalnie idzie do przodu, co prawda robiąc trzy kroki do przodu i dwa w tył, ale to w podsumowaniu wychodzi na plus - dodaje wokalista.
Wokalista, muzyk, kompozytor i autor tekstów, a z wykształcenia magister ekonomii. Hubert "Spięty" Dobaczewski najlepiej znany jest szerszej publiczności z zespołu Lao Che, gdzie poza śpiewem, odpowiadał również za pisanie tekstów. Grupa powstała w 1999 roku w Płocku, założona przez byłych członków hiphopowego składu Koli i w ciągu dwudziestu lat zdobyła status jednego z najbardziej popularnych zespołów muzyki alternatywnej w Polsce.
Po wydaniu siedmiu studyjnych albumów, z których ostatnia "Wiedza o społeczeństwie" ukazała się w 2018 roku, w dwudziestolecie swojego istnienia, Lao Che ogłosili, że zawieszają swoją działalność. Zasmuconych fanów zespół miał pożegnać wielką trasą koncertową, jednak w związku z pandemią, większość koncertów ciągle jeszcze nie doszła do skutku. W tym czasie muzycy zajęli się już własnymi projektami, a 16 kwietnia swoją premierę będzie miała solowa płyta "Spiętego", pod tytułem "Black Mental".
Estera Prugar: Na nowej płycie śpiewasz o "dehubertyzacji", to znaczy, że zastanawiałeś się nad tym, jak twój solowy materiał zostanie przyjęty?
Hubert "Spięty" Dobaczewski: Pewnie, ale pytasz o kontestację tego, co mówię i co sobie w głowie wymyśliłem?
Miałam poczucie, że płyta mocno odnosi się do sytuacji społeczno-politycznej w Polsce.
No tak, oczywiście. Ludzie mnie o to pytają lub stawiają tezę, że jest to właśnie taka płyta, natomiast to nie do końca tak jest - album nie jest społeczno-polityczny, ale nasze otoczenie w tej chwili takie jest. Nawet nie chodzi konkretnie o nasz kraj.
Ziemia jest globalną wioską, w której wszystko się przenika i mocno na siebie oddziałuje. Żyjemy w czasach, w których polityka mocno naciska na społeczeństwo – manipuluje i powoduje ludźmi. Ten stary jak świat system bardzo silnie się obecnie aktywuje, a ja po prostu stawiam w swoim oknie lustro, w którym on się odbija.
W tym lustrze odbija się gorzki obraz, z którego wyziera ksenofobia, rasizm i dyskryminacja.
Tak, ale nie generalizujmy. To jest tylko element społeczeństwa. We wszechświecie mamy całą paletę barw i społeczeństwa również są złożone. Nie wychodzę z założenia, ze dzieje się źle. Wręcz przeciwnie: im jestem starszy, tym częściej uważam, że wszystko jest tak, jak być powinno. Nasz taniec w kosmosie musi trwać i widocznie musi się odbywać w taki, a nie inny sposób.
Są mody na pewne poglądy, przez co pewne wartości idą w dół, a drugie w górę. To się dzieje i jest normalne. Nie chciałbym, aby ten album odbierano jako pesymistyczny, bo nie uważam się za pesymistę, a wręcz przeciwnie - za chorobliwego optymistę. Chociaż faktycznie, często się zdarza, że przy zetknięciu z moją twórczością ludzie posądzają mnie o czarnowidztwo. Nic bardziej mylnego.
Nie masz fatalistycznych wizji dotyczących sytuacji w kraju i pandemii?
Wiesz, są obawy. Natomiast nie wychodzę z założenia, że dzieje się coś złego. Trudne okoliczności zawsze powodują rozwój. Ucisk wywołuje bunt. Gdyby cały czas było tylko dobrze i bylibyśmy tylko coraz bardziej bogaci i wiecznie zadowoleni, po jakimś czasie to zrobiłoby się miałkie. Ktoś tak to wymyślił lub samo dzieje się w ten sposób, że człowiek musi się zmagać. Można się na to otworzyć, spojrzeć z drugiej strony i wtedy zobaczyć, że jest to fala, na której można popłynąć.
Mimo że przekornie nazywam siebie ateistą, to jestem człowiekiem głębokiej wiary, choć nie wiem jeszcze w co, ale mam w sobie dużo wiary.
Nowe teksty pełne są odniesień do polityki, kwestii społecznych, ale również do kultury, nawiązują do konkretnych sytuacji i postaci. Nie obawiałeś się, że tak sformułowany przekaz nie będzie czytelny dla odbiorców, którzy mogą nie znać niektórych powiazań?
Nad tym zastanawiam się w drugim rzędzie. Przede wszystkim robię coś, co satysfakcjonuje mnie i to mnie ma się podobać – tekstowo i dźwiękowo. To, co tworzę musi odpowiadać moim gustom. Wiadomo, że nie od dziś jestem na rynku muzycznym i jestem kojarzony jako osoba konstruująca sztukę w taki, a nie inny sposób i ona trafia do odbiorców, którzy akurat taki styl lubią i rozumieją. Nie mam ambicji, by być wykonawcą popularnym i trafiać na afisze gdzie popadnie. Chciałbym, żeby to, co robię było w jakiś sposób wyszukane i wtedy fajnie, jeśli ktoś zada sobie trud, aby w to wniknąć i postarać się zrozumieć.
Przekazujesz dużo treści w wielu słowach. Te rzeczy gromadziły się w tobie od dawna?
Wymarzyłem sobie płytę, która będzie quasi-rapem. Zawsze miałem słabość do rapu, a ostatnimi laty właściwie zdominował moją uwagę muzyczną. W 1999 roku debiutowałem również czymś, co można nazwać właśnie takim quasi–rapem w ramach formacji Koli, więc teraz potraktowałem to trochę jak powrót do korzeni. Dlatego liczyłem się z tym, że będzie to musiała być rzecz rymowana i jeszcze przed samym postawieniem pierwszych słów, wiedziałem, że narracja będzie dość gęsta. Siedziałem trochę okrakiem, zastanawiając się, czy na pewno chcę w to wejść, ponieważ ostatnie rzeczy Lao Che były pisane w zupełnie inny sposób – chciałem zmaksymalizować przekaz, używając jak najmniejszej ilości znaków. Starałem się kompresować teksty, które przez to były krótkie, a tutaj wiedziałem, że będzie musiało być ich więcej.
Dodatkowo pojawiły się we mnie wściekłość i rozczarowanie, chociaż nawet nie jestem pewien, czy powinienem mówić o rozczarowaniu, ponieważ system raczej w ogóle nie napawa mnie optymizmem lub ufnością. Chyba chodzi o tę wściekłość. Przyznaję, że sięgałem po literaturę, chociażby po orwellowską klasykę "1984". Czytałem Franca Kafkę, wracając do "Zamku" czy "Procesu" oraz, modnego ostatnio Yuvala Noah Harariego, który w swoich książkach również podejmuje temat zmian zachodzących w świecie opartym na systemach. Słuchałem Rage Against the Machine, żeby przypomnieć sobie, jak to jest się wściekać na ten system i wszystko jakoś mi się w głowie układało.
Cały czas jesteś wściekły?
Jestem. Wydaje mi się, że często ulegam takim emocjom jak gniew. Natomiast im jestem straszy, tym też – wiadomo – nie jestem już tak ufny i mam dystans. Chyba po prostu musiałem odrobić tę lekcję: zezłościć się, żeby ten gniew mógł ze mnie zejść, bym mógł go w jakiś sposób zaakceptować, aż wyjdę z założenia, że bycie w systemie nie jest najważniejszą częścią mojego jestestwa. Jest na pewno jednym z elementów, o którym mogę opowiedzieć przy okazji płyty takiej jak ta, ale nie ma się co na tym koncentrować, bo można by oszaleć. Szkoda energii. Można się koncentrować na czymś innym, zwłaszcza że nie chciałbym oddawać systemowi miejsca w moim sercu i w głowie, bo on jest jak ogromna maciora, która zajęłaby tyle przestrzeni, że niewiele zostałoby go na inne sprawy. Musiałem się wykrzyczeć i chyba powoli to ze mnie schodzi. Oczywiście, jeśli Bóg da, mam jeszcze przed sobą koncerty, podczas których będą sobie te treści przypominać, ale wydaje mi się, że podszedłem do tego terapeutycznie.
A gdybyś miał nazwać sprawy, na które się wściekasz?
"System" traktuję jako pojęcie szerokie, w ramach którego działa mnóstwo mniejszych systemów - rodzinne czy religijne. On daje o sobie znać wszędzie tam, gdzie są tworzone granice, bo żywi się ich podsycaniem, dlatego jego zalążki tworzą się tam, gdzie pojawia się brak integracji.
Z drugiej strony, mam do tego dość stoickie podejście: takie rzeczy muszą się wydarzać, bo inaczej by nas zżarła nuda. Musimy się z czymś zmagać, nawet z czymś takim jak system, jego łapy i plugawe mechanizmy.
To ten system, przez który duża część branży rozrywkowej została pozbawiona pracy, przez który ludzie w środku pandemii czują się zmuszeni do wychodzenia na ulice i ten, który nie potrafi pomóc przedsiębiorcom, którzy stracili środki do życia?
Też, oczywiście. Myślę o takim systemie, w którym mieszczą się również na przykład relacje między kobietami i mężczyznami - podział płciowy, boksowanie się, nieporozumienia. Prądy feministyczne, które próbują zmienić sytuację tak, aby ten skostniały patriarchat pchnąć do przodu. Wszechświat nie jest w stanie stać w miejscu, wszystko się zmienia na zasadzie ruchów płyt tektonicznych, które z reguły powodują trzęsienia ziemi. To jest normalne i cieszę się, że biorę w tym udział, że się nad tym zastanawiam, wyrabiam własne zdanie. Traktuję to jako element swojego człowieczeństwa.
Masz potrzebę edukowania swojej publiczności na tematy dla ciebie ważne?
Nie. Podejście dydaktyczne spaliłoby na panewce. Odpowiadam wyłącznie za siebie. To są moje spostrzeżenia, o których mówię i ktoś się może z nimi zgadzać lub nie. Jedni powiedzą "wszystko jest w porządku", a drudzy, że jest kompletnie źle – jest tyle zdań, ilu jest ludzi. Jeśli ktoś chce, może posłuchać tego, co mam do powiedzenia, odnieść się i zastanowić nad tym, czy są to sprawy warte uwagi, pracy i zmiany. A te ostatnie też niekoniecznie muszą zachodzić w dobrym kierunku. Uważam, że świat generalnie idzie do przodu, co prawda robiąc trzy kroki do przodu i dwa w tył, ale to w podsumowaniu wychodzi na plus. Natomiast, oczywiście są tego koszty, bo nauka zawsze kosztuje.
Jaki wpływ na kształtowanie rzeczywistości ma muzyka?
Na tej płycie kontynuuję to, co zacząłem na ostatnich płytach Lao Che: "Dzieciom" oraz na "Wiedzy o społeczeństwie", bo na nich zająłem się rozmyślaniami nad jednostką w ramach bycia indywidualistą lub byciem indywidualistą w grupie, czy byciem częścią masy. Systemem, który powoduje grupami społecznymi - żywi się energią generowaną przez relacje międzyludzkie.
Dużo jest tego dziś za oknami, więc temu poświęcam uwagę, ale nie po to, aby miało to jakoś wpływać na przykład na życie polityczne. Zwłaszcza że nieszczególnie się na nim znam. Nie interesuję się i nie śledzę, ponieważ mógłbym puścić pawia. Zastanawiam się nad kierunkiem, w jakim to wszystko idzie, a również w tym funkcjonuję – mam rodzinę i dzieci, które kiedyś dorosną, więc także staną się częścią tego systemu. Ciekaw jestem, jak im będzie wychodzić budowanie tego "nowego ładu", jak to się mówi.
Czyli nie zdarza ci się krzyczeć na telewizor podczas oglądania programów informacyjnych?
Nie, od dobrej dekady nie mam nawet telewizora. Wiadomo, że używam internetu, ale też niespecjalnie śledzę to, co się tam dzieje. Zawsze miałem naturę, przez którą o wszystkich wydarzeniach dowiadywałem się po fakcie – dzień, a nawet tydzień później. Jestem gościem, który nie potrafi się koncentrować na bieżących sprawach.
Natomiast ten zakręt kulturowy odczuwam bardziej socjologicznie i w ten sposób go opisuję w sposób bardziej lub mniej zawoalowany, używając słów, które mają wiele płaszczyzn i znaczeń. Pojawia się przy tym też moje poczucie humoru.
Teraz, poza Lao Che, miałeś poczucie, że możesz się w pełni wygadać i wypisać?
Nie, to wszystko się zadziało naturalnie. Widziałem, że chciałem rapować, bo to lubię. W związku z tym liczyłem się z tym, że treści będzie dużo, bo trzeba było tę przestrzeń wypełnić i utrzymać "flow". Oczywiście, zapisywanie wszystkich pomysłów zajęło dłuższy czas i zeszyt z notatkami był obszerny. Przyznam, że nie było łatwo układać z tego spójne historie, bo zwykle mam tak, że nie piszę niczego do szuflady i dopiero, gdy pojawia się muzyka, która mnie zainspiruje, to odpalam. Tym razem ta chwila trwała około roku, zanim mogłem wystartować z sensowym przekazem. Długo nie mogłem znaleźć konceptu na ten album, aż nagle się okazało, że w maju zeszłego roku na trzy miesiące "zachorowałem", bo tak to nazywam.
Co to znaczy?
Moje pisanie jest rodzajem zachorowania. "Choruję" tak sobie przez jakiś czas, podczas którego wypluwam z siebie teksty, a później zdrowieję i nie mam potrzeby pisania, nawet się za to nie biorę. I tak było również tym razem. Poszło to w taką stronę, więc chyba cierpliwość się we mnie skończyła, złość wzięła górę i dałem jej upust.
13 listopada 2019 roku razem z zespołem Lao Che poinformowaliście, że po 20 latach zawieszacie działalność grupy, co przez wielu fanów muzyki zostało przyjęte ze smutkiem. Miała być pożegnalna trasa na otarcie łez, ale do tej pory, przez sytuację pandemiczną, nie udało Wam się jeszcze pożegnać.
Mamy do zagrania jeszcze dwadzieścia pięć lub dwadzieścia siedem koncertów, jest tego sporo i pewnie trochę czasu zajmie, aby ten plan wykonać. Jeśli w ogóle da radę spuentować to wszystko tak, jak sobie założyliśmy. Czekamy.
Cała branża leży, bo nic się nie może wydarzyć. Ludzie nie mogą się spotkać na koncertach. Muzycy i artyści nie mogą skonfrontować swojej sztuki z publicznością. To jest trudne. Okazuje się, że chyba jesteśmy rodzajem wampirów energetycznych, które żywią się energią płynącą ze spotkań z odbiorcami i jeśli taka przerwa trwa miesiąc czy dwa, to dobrze, bo można odpocząć, ale to jest już rok i specjalnie nie mamy perspektyw, aby sytuacja mogła się zmienić, więc trzeba sobie z tym radzić. Mam nadzieję, że po tym wszystkim okaże się, że wiele dziedzin sztuki wytryśnie nową energią i ta sytuacja zmieni coś wśród twórców pozamykanych w domach.
Dla ciebie to zamknięcie jest trudne?
Wiadomo, że tak, chociażby ze względów ekonomicznych. Nie ma wpływów i nie wiemy, kiedy to się odblokuje tak, żeby można było normlanie funkcjonować i nie martwić o to, czy będzie co do garnka włożyć.
Poza tym, aby ten krąg twórczy się zamknął, artyści muszą konfrontować się z odbiorcami. Jeśli miałbym sobie teraz wyobrazić, że przez kolejne pół roku będziemy siedzieć w domach, to będę musiał i chciał zrobić kolejne rzeczy, które chodzą mi po głowie. Natomiast dotychczas było tak, że tworzyłem coś, jeździłem na koncerty, na których się tym męczyłem i odbijałem wtedy w inną stronę. Tak naprawdę dopiero na scenie mogłem sobie zdać sprawę z tego, co zrobiłem, w jaką to poszło stronę i czego bym pragnął. Teraz ten proces jest kulawy.
Można też na to spojrzeć z trochę innej perspektywy, oczywiście trochę żartobliwie, że pandemia jest takim sygnałem, aby Lao Che nie żegnało się z publicznością.
Pojawiają się takie sympatyczne głosy, ale nasza decyzja o zawieszeniu działalności nie była raptowna. To był proces i dzisiaj widać jego efekty, bo zespół rozcapierzył się na trzy różne twory, z których każdy idzie w swoją stronę, będąc aktywnym i twórczym i warto zobaczyć, co się z tego urodzi.
Nic nie trwa wiecznie i tu trzeba by sobie wyobrazić sytuację, w której jest się ze sobą przez dwadzieścia parę lat, są nowe wyznawania i chciałoby się im umieć sprostać, ale okoliczności kostnieją, a wtedy trzeba szukać czegoś dalej.
Rozstanie po tylu latach nie może być proste.
Oczywiście, że nie jest. Można to odnieść do związku między dwójką ludzi, którzy do tego jeszcze ze sobą sypiają i mają dzieci – to nie jest łatwe. Podobnie, kiedy zmienia się pracę i to też jest przecież stresujące, bo również w takim przypadku człowiek zżywa się energetycznie z ludźmi i sytuacją.
My byliśmy i jesteśmy kumplami od dwudziestu kilku lat. Nadeszły zmiany, które są czymś na kształt fali – nie da się jej powstrzymać. Przyszły pewne refleksje i potrzeba odświeżenia, których nie da się załatwić w ramach tego, z czym wyszliśmy na scenę dwie dekady temu. Trzeba się temu poddać i ufać, że wszystko będzie dobrze. Ja lubię nowe wyzwania, żywię się nimi. Wszystko się zmienia, my też i musimy za tym podążać, bo jeśli miałbym się w jakiejś sytuacji okopać, to pewnie wytrzymałbym jakiś czas, ale na koniec trafiłby mnie szlag.
Jak będzie wyglądać świat muzyki, gdy to wszystko się skończy – wrócimy do tego, co było czy ludzie będą się bać koncertów jeszcze długo. A może będą tak stęsknieni, że pobiegną pod sceny?
Jeśli będę zakładać jakieś scenariusze, to się do nich przywiążę w głowie, a tego nie chcę. Jestem otwarty. Wiadomo, że coś się zmieni - ludzie będą mieć mniej pieniędzy, być może będą się bali przychodzić na koncerty w większym gronie. Wszystko się przebuduje.
Zaczęliśmy koniec Lao Che z przytupem, a i wcześniej od dłuższego czasu mieliśmy pełne sale i człowiek się do tego przyzwyczaił. To też może powodować pewne zmanierowanie, spowszednienie. Sytuacja przestaje być czymś wspaniałym i dlatego ewentualna zmiana tego stanu rzeczy może być ciekawa. Być może publiczność będzie przerzedzona, ale za to bardziej oddana, a ja bardziej zaangażowany.
Czyli dokładnie tak, jak mówiłeś na początku – jesteś optymistą.
Tak, dałem popis tego, że jest we mnie dużo wiary i nie jestem pesymistycznie nastawiony właściwie na żadnej płaszczyźnie. Wiadomo, że towarzyszą mi różne nastroje – coś mnie zasmuca lub denerwuje i przez to jednego dnia mogę patrzeć na świat trochę bardziej czarno, ale niech to się dzieje. Będzie co wspominać.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Oskar Szramka