- Nigdy nie myślałem, że przywyknę do patrzenia na nagą kobietę, która masturbuje się tuż przede mną - mówi Michael Sheen, który w "Masters of Sex" gra Williama Mastersa, pioniera w badaniu ludzkiej seksualności. Choć serial zadebiutuje dopiero jesienią, już teraz wzbudza zainteresowanie: z powodu odważnych scen i łamania tabu. Bo w większości programów zazwyczaj jest tylko jedna scena seksu, tu cały czas jest o seksie.
Jest tu prawdopodobnie więcej seksu i nagości niż w jakimkolwiek innym nakręconym dotychczas serialu. Seks jako akt miłosny, seks uprawiany w laboratorium, seks z nieznajomymi, seks odarty z intymności i obserwowany przez naukowców, a do tego nieustanne rozmowy o seksie – to treść "Masters of Sex", nowej produkcji amerykańskiego stacji Showtime, gdzie powstały takie hity, jak "Homeland", "Dexter" i "Californication".
- W większości programów czy filmów, jest zazwyczaj tylko jedna wielka scena seksu. U nas jest o tym cały serial - mówi "New York Timesowi" Michael Sheen (znany z roli Tony'ego Blaira w "Królowej"), który gra tytułową rolę. I nie ukrywa, że ta wszechobecność tematu tabu zainteresowała go tak bardzo, że przyjął wyzwanie, by wcielić się w Williama Mastersa.
Sfilmowali ponad 10 tys. kontaktów seksualnych
Chodzi o amerykańskiego naukowca, który w St. Louis w latach 50. i 60. wraz z Virginią Johnson (gra ją Lizzy Caplan) zajmował się pionierskimi badaniami na temat ludzkiej seksualności, które obejmowały obserwację ludzi uprawiających seks, a także rozpoczął publiczną dyskusję o tym najbardziej intymnym aspekcie życia. To były czasy, gdy terapie dla osób z problemami łóżkowymi nie istniały, a seks pozamałżeński był największym tabu. Masters, który był ekspertem ds. płodności, postanowił to zmienić.
I zatrudnił kobietę, która wpadła mu w oko. Bo Johnson nie miała żadnego naukowego doświadczenia, ale nieudaną karierę piosenkarki country na koncie oraz rozwód i dwójkę dzieci. Potrafiła za to przekonać setki ludzi, zwłaszcza kobiety, by otworzyli się i mówili na temat swojego intymnego życia. Dzięki czemu odegrała kluczową rolę w tym, co nazywamy rewolucją seksualną.
Ona i Masters badali zachowania seksualne mężczyzn i kobiet w warunkach laboratoryjnych z zastosowaniem aparatury pomiarowej, sfilmowali ponad 10 tys. kontaktów seksualnych - najpierw zatrudnionych prostytutek, a potem wolontariuszy.
- Ich badania, zwłaszcza nad kobiecą seksualnością, stworzyły więcej równości w sypialni. Przed nimi wszystkie erotyczne problemy par były winą pań... i to było bzdurne pieprzenie. Virginia Johnson dla pokoleń kobiet zrobiła coś najważniejszego - nie muszą się wstydzić swoich potrzeb, a przecież wcześniej myślały, że są niemoralne - aktorka wcielająca się w jej rolę opowiada "Los Angeles Times".
Wyniki badań Johnson i Mastersa opublikowane w 1966 stały się przełomem w seksuologii, umożliwiły poznanie cyklu reakcji seksualnych i opracowanie metod leczenia zaburzeń seksualnych. Jednocześnie ich praca splątała się z życiem - najpierw zostali kochankami, a potem małżeństwem. I nawet, gdy rozwiedli się po 22 latach, wciąż występowali w programach telewizyjnych i na okładkach prestiżowych magazynów, przybliżając efekty swoich kontrowersyjnych badań w czasach, gdy nikt nie chciał publicznie mówić o seksie.
"Złap ją za tyłek", "połóż rękę na jej sutku"
Ale przy "Masters of Sex" już nie pomagali - on nie żyje od 2001 roku, a ona zmarła kilka tygodni temu i w ostatnim roku jej stan psychiczny i fizyczny był tak zły, że producenci nie zdołali nakręcić żadnych materiałów archiwalnych. Dlatego serial oparto na książce "Masters of Sex: The Life and Times of William Masters and Virginia Johnson, The Couple Who Taught America How to Love", która powstała na podstawie rozmów autora Thomasa Maiera z Johnson.
- Ich życie było tak skomplikowane i ciekawe, że nie musieliśmy upiększać rzeczywistości - wyznaje Michelle Ashford, scenarzystka serialu.
Efekt? Tekst, który napisała, był wyzwaniem dla aktorów. Co dziwne, konwencjonalne sceny miłosne nie stwarzały żadnych problemów dla obsady, ale te kręcone w warunkach laboratoryjnych, gdzie postacie są podłączone do urządzeń mierzących ich fizjologiczne reakcje, były najtrudniejsze. - Kochająca się para - to jest znacznie łatwiejsze niż jakieś świetlówki, przewody, brak pocałunków, patrzenia na siebie, zwykła scena penisa w pochwie. Nie będąc w stanie się pocałować, czujesz się jeszcze bardziej nagi - wyjaśnia Caplan.
Sheen dodaje: - Ten naukowy kontekst, gdzie nie powinniśmy mieć żadnych emocjonalnych reakcji, to było bardzo trudne. Obcy ludzie się przede mną masturbowali, a ja nie mogłem nawet drgnąć.
- Jeśli umieszczasz szklane dildo przed twarzą Beau Bridgesa (wciela się w rolę Bartona Scully'ego, badacza w dziedzinie seksualności, którego asystentką została Johnson - przyp. red.), to po prostu musisz się roześmiać - zapewnia Caplan.
Teddy Sears, który gra doktora Langhama, szczególnie pamięta swoją pierwszą w karierze scenę seksu. - Reżyser powiedział mi na starcie: "Chcę ochronić twoją niewinność". Był jak miły dziadek, ale szybko zmienił front, wołając: "Złap ją za tyłek", a potem "połóż rękę na jej sutku". Tak, ludzie na planie byli bardzo troskliwi - żartuje.
"Przestałem zauważać kobietę, która masturbuje się tuż przede mną"
Podczas zdjęć do dwunastu odcinków było tyle lubieżnych scen, że praca dla aktorów stała się już nudna. - Widzieliśmy tak wielu ludzi robiących dziwne rzeczy ze sobą, że przyzwyczailiśmy się do tego - śmieje się Sheen. - Nigdy nie myślałem, że przywyknę do patrzenia na nagą kobietę, która masturbuje się tuż przede mną. A ja po pewnym czasie niemal przestanę to zauważać. Dzięki tej roli udało mi się przekroczyć wiele granic.
Choć nie wiedział nic o swoim bohaterze, teraz jest pod jego wrażeniem. - Johnsona napędzała pasja i wizja, ale zupełnie nie wiedział, co się dzieje w jego sercu. Był jak góra lodowa, która nie okazuje emocji, ale pod spodem kipiało. Był dzieckiem wykorzystywanym seksualnie przez ojca i nie chronionym przez matkę, który w dorosłym życiu chce zarówno nieść pomoc kobietom, jak i mieć nad nimi władzę. Dlatego został ginekologiem. Fascynujące było pokazać tę jego złożoność - wyznaje "New York Timesowi" aktor.
Ale dla Davida Nevinsa, dyrektora ds. programowych w Showtime, ważniejsze było pokazanie, że choć wiedza o ludzkiej seksualności przeszła długą drogę, to nadal nie jest częścią otwartej, codziennej rozmowy. - Ludzie są zaskoczeni szczerymi dyskusjami o seksie w serialu bardziej nawet niż pokazywaniem seksu. Okazało się, że dokładnie to samo, co było tabu w czasach Mastersa i Johnson, jest tabu także dzisiaj.
Autor: Agnieszka Kowalska/iga / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Showtime