Nie chciałam zrobić klasycznej komedii romantycznej, gdzie wszystko jest superłatwe i przyjemne. Jednak nie chciałam też tworzyć dramatu psychologicznego, smutnego, polskiego filmu - powiedziała w rozmowie z tvn24.pl Kinga Dębska, reżyserka hitu "Moje córki krowy", której "Plan B" trafił do kin.
Kinga Dębska to absolwentka kulturoznawstwa Uniwersytetu Warszawskiego, Camerimage Film School w Toruniu i reżyserii w FAMU w Pradze. Jest cenioną twórczynią filmów fabularnych i dokumentalnych.
Rozgłos przyniosła jej druga fabuła "Moje córki krowy" w 2016 roku. Nagradzany na wielu festiwalach, pozytywnie przyjęty przez publiczność i krytyków komediodramat napisała na podstawie własnych doświadczeń związanych ze śmiercią rodziców. Dębska doceniona została również jako twórczyni filmów dokumentalnych. "Aktorka" (współreżyserką była Maria Konwicka), czyli filmowa biografia Elżbiety Czyżewskiej - ikony stylu i jednej z największych polskich aktorek drugiej połowy XX wieku - otrzymała w 2016 roku Polską Nagrodę Filmową Orzeł dla najlepszego polskiego dokumentu.
"Plan B" to trzecia pełnometrażowa fabuła Dębskiej. Jest to opowieść o grupie ludzi, która kilka dni przed walentynkami znajduje się na życiowych zakrętach. Pozornie szczęśliwi, posiadający niemal wszystko, muszą zmierzyć się z przeciwnościami losu. Nie jest to typowa komedia, a na pewno nie komedia romantyczna - chociaż w centrum zainteresowania reżyserki są uczucia i próba radzenia sobie z przeciwnościami losu.
W filmie zobaczyć można czołowych polskich aktorów - występują w nim: Kinga Preis, Marcin Dorociński, Edyta Olszówka, Roma Gąsiorowska, Dorota Kolak, Marian Dziędziel, Agnieszka Żulewska.
Wielkim odkryciem Dębskiej jest Małgorzata Gorol - aktorka teatralna. 31-letnia absolwentka PWST w Krakowie należy do grupy najciekawszych polskich aktorek teatralnych młodego pokolenia. Zachwycała na deskach Narodowego Teatru Starego im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, Teatru Polskiego we Wrocławiu czy Teatru Żydowskiego im. Estery Rachel i Idy Kamińskich. W "Planie B" zagrała trudną rolę Anny "Januli", która od pierwszej sceny filmu przykuwa uwagę widza.
"Plan B" w kinach od 2 lutego.
Z Kingą Dębską rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn.pl: "Moje córki krowy" były sukcesem filmowym i wydawniczym. Jak ci się udało to zrobić?
Kinga Dębska: Książkę "Moje córki krowy" napisałam już po montażu filmu. Teraz pracuję nad książką, z której później powstanie film. Ale o to właśnie chodzi, żeby było ciekawie, żeby nie było tak samo. Poza tym robię dokumenty, wyreżyseruję sztukę w teatrze. Lubię robić coś, co mnie rozwija, odkrywać nowe obszary, lubię zmiany. Po "Moich córkach krowach" chciałam sprawdzić się w filmie o miłości.
Nie kusiło cię, żeby zrobić drugą część?
Zupełnie nie. Ale książka, nad którą pracuję, jest w pewien sposób związana z "Moimi córkami krowami". To jest historia o dziewczynkach żyjących w komunistycznym bloku. Myślę, że to będzie pewnego rodzaju prequel "Moich córek krów" – rodzinie, z której wyrastają bohaterki znane z filmu.
A nie boisz się, że po "Planie B" i zapowiadanej na jesień "Zabawie, zabawie" przylgnie do ciebie etykieta autorki "babskiego kina".
Niewiele mnie obchodzi to, w co ktoś mnie wpisuje. Robię filmy takie, jakie sama chcę robić. Nie uprawiam żadnej wielkiej polityki, po prostu chcę robić takie filmy, które będą sprawiały mi przyjemność. Chcę być autorką kina środka. A jeżeli chodzi o płeć... Myślę, że kino jest dobre albo złe. Po prostu. I myślę, że za mało filmów robią kobiety. To, że pierwszego reżyserskiego Oscara dostała Kathryn Bigelow za film o wojnie i o facetach, to o czymś świadczy. Dopiero kiedy kobieta wzięła się za męskie kino, akademia ją doceniła.
O ile poprzednie twoje fabuły, to była historie pisane przez ciebie, tak "Plan B" powstał na podstawie scenariusza Karoliny Szablewskiej. Jest w nim coś z ciebie, z twoich doświadczeń?
Jest mnie dużo, w budowaniu postaci, w dialogach, wyborach. Chociaż Karolina Szablewska napisała scenariusz, to miałam od producenta zgodę, że mogę nadać mu swój styl. To, co mi się spodobało, to to, że mogę zrobić na Walentynki film przekorny. Sportretować prawdziwych ludzi, którym coś nie wychodzi, i którzy próbują kolejny raz stawać na nogi. Każdemu z bohaterów przydarza się w okolicach Walentynek jakaś strata. O ile w "Moich córkach krowach" strata dotyczyła rodziny, to tutaj bardziej jest mowa o pewnej bliskości, miłości. O relacjach, które są delikatniejsze, ażurowe. Chciałam zrobić coś lżejszego. Szczególnie teraz, kiedy że żyjemy w Polsce, która jest taka podzielona, pełna niedobrych emocji. Miałam potrzebę pomiędzy autorskimi filmami wyreżyserować taką otulającą historię.
Powiedziałaś kiedyś, że zawsze jesteś po stronie tych, którzy mają pod górkę, którym się nie udaje. Zarówno w "Moje córki krowy", jak i w "Planie B", twoi bohaterowie - jakby to powiedziała Agnieszka Osiecka - są na zakrętach.
Połamani, na zakrętach, z życiorysami pełnymi różnych nieciekawych sytuacji. Tacy ludzie mnie bardziej interesują. To są dobrzy bohaterowie. Nie są to postaci czarno-białe. Ja im dodaję dużo ciepła i pewnego rodzaju wiary w człowieka. Tacy połamani ludzie są mi bliżsi. Zresztą, gdyby zajrzeć pod piękny, wybielony uśmiech każdej osoby, sprawiającej wrażenie bardzo szczęśliwej, moglibyśmy się dokopać jakichś spraw, o których ta osoba nie chciałaby pamiętać.
Czyli pewnego rodzaju filmowe zdzieranie masek.
Wydaje mi się, że fabularne kino jest fantastycznym medium do tego, żeby powiedzieć coś więcej o człowieku. Ogromne zbliżenie na twarz aktora przekazuje w kinie dużo i aż szkoda z tego nie korzystać. Nie chciałam zrobić klasycznej komedii romantycznej, gdzie wszystko jest super łatwe i przyjemne. Jednak nie chciałam też tworzyć dramatu psychologicznego, smutnego, polskiego filmu. Chciałam zrobić film, który przypominałby kino almodovarowskie, żeby to było wyraziste, mocne. Śmieszy mnie, gdy niektórzy zarzucają mi, że moi bohaterowie tak ładnie mieszkają. A dlaczego mają brzydko mieszkać? Skoro chcę skupić się na opowiadaniu o uczuciach, to nie opowiadam o brzydkich mieszkaniach. Poza tym chciałam, żeby to był ładny film.
Moją uwagę przykuł fakt, że twoi bohaterowie to w zasadzie sami przedstawiciele klasy średniej, w sumie nawet tej jej wyższej części. Chyba wyjątkiem jest postać grana przez Dorocińskiego. Pozostałym dobrze się żyje. Nie bałaś się zarzutu, że to kolejny film o elitach, a pomijasz "prawdziwego Polaka"?
A kto to jest prawdziwy Polak? Może mnie oświecisz, bo ja nie wiem. A tak na serio, to żaden film nie jest pełnym obrazem społeczeństwa i nie ma nim być. To, ile ci ludzie mają pieniędzy, w tym przypadku nie jest istotne. Nie na tym chciałam się koncentrować. "Plan B" jest o tym, że nawet jeśli już masz wszystko, to masz takie same problemy z uczuciami jak inni. A może nawet większe, bo czujesz się bardziej osamotniony. To też nie miało być kino społeczne, a obyczajowe. Gdybym zrobiła ten film na jakimś brzydkim osiedlu, w jakichś patologicznych rodzinach z dużą ilością alkoholu, siła ciężkości byłaby gdzie indziej. A ja chciałam tego widza tak utulić, że jest tak fajnie, dobrze i nagle krach.
Wielkim odkryciem w "Moich córkach krowach" była Gabriela Muskała, tu w "Planie B" błyszczy Małgorzata Gorol, która za chwile pojawi się w jednej z głównych ról w "Twarzy" Małgorzaty Szumowskiej. Skąd ten zmysł do nowych twarzy?
Mam takie przekonanie, że obsada jest najważniejsza. Wajda mówił, że jak dobrze się obsadzi film, to on już się sam dalej zrobi. Jest w tym dużo racji. Robiliśmy bardzo dużo zdjęć próbnych, w różnych konstelacjach, w parach. Patrzyliśmy, jaka jest energia między nimi, jak ze sobą współgrają. Reżyserka obsady Małgosia Adamska zaprosiła na zdjęcia próbne plejadę najlepszych aktorów. Nie lubię zdjęć próbnych, ponieważ wiadomo, że wszystkich nie zaangażuję, a aktorzy naprawdę dają z siebie wszystko. Rzeczywiście przyszły wielkie nazwiska. Do roli Januli - dwudziestoparolatki o pokręconym życiorysie - przychodziły młode aktorki, ze szkół albo zaraz po. Małgosia Gorol była najbardziej oryginalna. W teatrze ma już wyrobione nazwisko. Ma niesamowitą odwagę i jest bardzo niejednoznaczna. Zachwalał mi ją też Michał Englert, który filmował ją w "Twarzy". Zdecydowałam się na nią ostatecznie, kiedy zobaczyłam ją razem z Edytą Olszówką. Stanowią fantastyczny duet.
Małgosia nie miała problemu z tą rolą? To ciężka rola z drastycznymi metamorfozami, z nagością. Dla aktorki, która na co dzień gra w teatrze, to nie jest łatwa decyzja o tak radykalnych zmianach w wyglądzie.
Na szczęście potrafiliśmy tak zrobić, że po zdjęciach mogła wracać do codziennego wyglądu. Podobnie też farbowaliśmy Kingę Preis na siwo. Jedynie Marcin Dorociński musiał zapuścić wąsa naprawdę. Aktorzy chcą grać inne, wymagające role. Takie, jakich jeszcze nie grali. Chcą się zmieniać. Staram się dawać im szansę zrobienia czegoś nowego. W Polsce zazwyczaj obsadza się tak, że jak ktoś raz coś zagra dobrze, to cały czas wsadza się go w takie role. A to jest bez sensu.
A sceny nagości? Długo rozmawiałyście z Gosią o tym, jak to ma wyglądać?
Chodziło o to, żeby pokazać dziewczynę, która jest trochę dwubiegunowa, która wchodzi od razu bardzo głęboko w relacje, nie rozumiejąc dlaczego ta druga strona szybko od niej ucieka. Wiedziałyśmy, że te jej relacje muszą być przesadzone. Także seks. To nie mogło być subtelne głaskanie się. To musiało być coś wyrazistego. Nie zrobiłabym tego sama, potrzebowałam wsparcia aktorów - Małgosi Gorol i Julka Świeżewskiego. W sumie to ja za nimi poszłam. Jeśli chodzi o Małgosię, mam wrażenie, że mało która aktorka nosi nagość tak pięknie.
Trudno się nie zgodzić. Zwłaszcza scena z wanną przykuła moją uwagę. Coś ostatnio ta wanna z dwoma kobietami robi się popularna. Pojawiła się też w "Botoksie" Patryka Vegi. Ale z Patrykiem łączy cię wspólna historia filmowa. Byłaś drugą reżyserką na planie serialowego "Pitbulla". Nie chciałaś wrócić z Patrykiem na plan filmowy?
Jako drugi reżyser? Proszę cię. Musiałam być drugim reżyserem, żeby skończyć studia reżyserskie ma FAMU w czeskiej Pradze. W sumie bardzo się z tego cieszę, bo przy pierwszym serialu "Pitbull" tam poznałam się z Marcinem (Dorocińskim -red.).
A jak patrzysz na te ostatnie "Pitbulle"?
Nie oglądałam ostatnich filmów Patryka Vegi. Interesują nas zupełnie inne sprawy i mamy innych widzów. Ale tak jak literatura pomieści różne książki, kino pomieści różne filmy.
Kolejny raz gra u ciebie plejada najlepszych gwiazd. Niektórzy - tak jak Dorota Kolak czy Marian Dziędziel - pojawiają się w bardzo małych epizodach. Czy ktoś z tych gwiazd kręcił nosem, że ma do zagrania jakieś ogony? Zdarzały ci się na planie jakieś przypadki "gwiazdorzenia"?
W ogóle się nad tym nie zastanawiam. Aktorzy chcą grać ciekawe role, nieważne czy to są duże, czy małe role. Chcą grać prawdziwych ludzi. Uważam, że żeby współpraca się udała, aktor musi chcieć tak samo jak ja. Nie miałam natomiast sytuacji, żeby aktor rozwalał mi plan. Były kiedyś jakieś łzy, jakieś mocne słowa. Ale po chwili idziemy dalej. Jesteśmy w pracy. Mam wrażenie, że mity, które chodzą krążą o niektórych aktorach, są po to, żeby było o czym mówić.
A potrafisz opieprzyć aktorów na planie?
Zdarza się. Ale daję też aktorom możliwość pokazania ich własnej wersji, ich interpretacji. Po prostu ich lubię i daje im powietrze, żeby mogli oddychać grając, żeby czuli się wolni i nieskrępowani. Lubię improwizacje, ale tylko najlepsi aktorzy są w stanie coś takiego zrobić.
Autor: Tomasz-Marcin Wrona / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Next Film