"The Brutalist" Brady'ego Corbeta po premierze na Lido zyskał status pretendenta do Złotego Lwa. "To prawdziwie amerykańska, porywająca opowieść o imigracji i wielkich ambicjach oraz o tym, co znaczy być artystą" - pisze w "Variety" Owen Gleiberman. Recenzenci są zgodni, że wybitną kreację stworzył Adrien Brody, który wcielił się w ocalałego z Holokaustu architekta. Entuzjastycznie przyjęto też wczorajszego wieczoru obraz "W pokoju obok" Pedro Almodovara z Tildą Swinton i Julianne Moore w głównych rolach.
"The Brutalist" to obraz najwyżej oceniany nie tylko w rankingach krytyków, ale również wśród widzów obecnych na weneckim festiwalu. O Adrienie Brodym już teraz mówi się jako przyszłorocznym kandydacie do aktorskiego Oscara, ale najpierw do Pucharu Volpiego przyznawanego za najlepsze kreacje na Lido.
Wymowę filmu Pedra Almodovara "W pokoju obok", pierwszego anglojęzycznego w jego karierze, zdaniem części recenzentów osłabia "nieprzetłumaczalność" na język angielski pisanego po hiszpańsku przez twórcę scenariusza. Dodajmy, w oparciu o głośną amerykańską, a więc anglojęzyczną powieść. W opinii Ryana Lattanzio z "IndieWire" zabrakło podczas przekładu scenariusza dwujęzycznego tłumacza literackiego, który wniósłby do tekstu tak charakterystyczną dla filmów Almodovara "uczuciową wrażliwość". W efekcie chwilami pojawia się wrażenie językowej sztuczności, podczas gdy w hiszpańskojęzycznych filmach mistrza zachwycały nas niuanse.
Bardzo dobre recenzje zyskał też amerykańsko-kanadyjski thriller Justina Kurzela "The Order", w którym główną rolę zagrał Jude Law.
Alegoryczna opowieść o architekcie
"Jeśli w tym roku planujesz obejrzeć tylko jeden szalenie ambitny, alegoryczny film o wielkim architekcie, którego marzeniem jest projektowanie budynków definiujących przyszłość, niech będzie to 'The Brutalist'" - pisze o filmie Brady'ego Corbeta krytyk "Variety" Owen Gleiberman. Po przeciwnej stronie stawia inny film z ambicjami o architekcie, którym jest przyjęty chłodno przez recenzentów "Megalopolis" wielkiego Francisa Forda Coppoli.
Dla zaledwie 36-letniego filmowca, którego "The Brutalist" to dopiero trzecie dzieło reżyserskie (wcześniej Corbet był wziętym aktorem), to zapewne wielki komplement. To także z pewnością - po mających przebłyski znakomitych scen, ale nie do końca spełnionych dwóch obrazach ("Dzieciństwo wodza" oraz "Vox") - dzieło najlepsze. I choć tradycją weneckiego festiwalu jest już to, że gusta krytyków i jurorów rozmijają się regularnie, sądząc po entuzjazmie zarówno dziennikarzy, jak i "zwyczajnych" widzów, bez nagrody raczej młody reżyser z Wenecji nie wyjedzie.
O "The Brutalist" recenzenci piszą zgodnie, że przypomina filmową wersję "wielkiej amerykańskiej powieści": epicki metraż (3 godziny i 15 minut!) idzie tu w parze z epickim oddechem narracyjnym i tytułami rozdziałów. Życiorys głównego bohatera - fikcyjnego węgierskiego Żyda László Tóthto - to nieustanna seria wzlotów i upadków. Po raz kolejny - nie sposób tu bowiem nie przywołać oscarowej roli Szpilmana w "Pianiście" - Brody gra ocalałego z Holokaustu. Tym razem jest to jednak mroczna wersja tamtego bohatera, który po wojennej traumie i prześladowaniach politycznych opuszcza kraj.
László przybywa na statku do Ameryki po wojnie, przepływając przez Ellis Island. Realizuje mocno ironiczny wariant amerykańskiego mitu "od pucybuta do milionera". Dawny architekt jako imigrant początkowo utrzymuje się z przerzucania węgla, by z czasem powrócić do zawodu architekta, a wreszcie stać się mistrzem - żywą legendą. Mówiący na początku z mocnym akcentem Brody, początkowo jest jako László nieśmiały i zdesperowany, jak to uchodźca, który przede wszystkim chce przeżyć. Stopniowo jego bohater ewoluuje. Co ważne, Corbet kręcił film w taki sposób, że sprawia wrażenie obrazu biograficznego opowiadającego o prawdziwej osobie.
Krytycy podkreślają, że wielką siłą filmu jest sposób narracji i filmowania, jego malowniczość i zachwycająca strona wizualna, bo reżyser nie ukrywa, że jego ambicją było kino mocno artystyczne. "To prawdziwie amerykańska opowieść o imigracji i ambicji oraz o tym, co znaczy być artystą. Ale to także opowieść o tym, co znaczy być Żydem w świecie, który podchodzi do Żydów z wielką ambiwalencją" - ocenia krytyk "Variety".
Jak film oceni jury pod przewodnictwem Isabelle Huppert i z udziałem polskiej reżyserki Agnieszki Holland, dowiemy się w sobotę, 7 września.
Hiszpański mistrz i twórca "Makbeta" też z szansami
Pierwszy pełnometrażowy anglojęzyczny obraz hiszpańskiego mistrza Pedro Almodovara wzbudził entuzjazm publiczności, ale podzielił krytyków. Było o językowych słabościach, będących wynikiem niedoskonałego tłumaczenia scenariusza Almodovara, ale nie dla wszystkich stanowiły one problem.
"W pokoju obok" to opowieść o śmierci, o odchodzeniu z godnością i walce o prawo do tego. Grająca główną rolę Tilda Swinton i partnerująca jej w roli dawnej przyjaciółki Julianne Moore stworzyły mistrzowski duet, typowany do nagrody aktorskiej. Bohaterki filmu przyjaźniły się w młodości. Potem ich drogi rozeszły się. Martha (Swinton) została korespondentką wojenną, Ingrid – wziętą pisarką. Gdy Martha dowiaduje się, że ma raka w ostatnim stadium, postanawia z pomocą dawnej przyjaciółki odejść na własnych warunkach. Przypomina się świetny "Lęk" Sławomira Fabickiego, tam bohaterkami były dwie siostry.
Kameralny film Almodovara ma charakter spektaklu dla dwojga, który został tylko nieznacznie rozbudowany na potrzeby dużego ekranu. Scenariusz, jak zwykle napisany przez samego reżysera, powstał w oparciu o prozę Sigrid Nunez "What Are You Going Through", ("Co przeżywasz"). Almodovar już od jakiegoś czasu eksploruje temat śmierci. Przypomnijmy choćby świetny "Ból i blask", nominowany do dwóch Oscarów. Tutaj 74-letni reżyser jak gdyby pisał własny testament, o czym mówił na konferencji. "Gra Swinton, unosi widza i zapewnia katharsis. Film opowiada o śmierci, ale w nieustępliwej szczerości, z jaką podejmuje ten temat, zdecydowanie opowiada się po stronie życia" - ocenia cytowany krytyk "Variety".
Doskonale przyjętym obrazem, który też może liczyć się w kolejce po nagrody jest "The Order" australijskiego filmowca Justina Kurzela, twórcy "Makbeta". Ta opowieść o amerykańskich neonazistach ze świetną rolą Jude'a Law, opowiedziana została w konwencji dramatu policyjnego. Film opowiada o przestępstwach popełnionych przez grupę białych suprematystów na Północnym Zachodzie Pacyfiku w latach 1983 i 1984. Żeby sfinansować zbrojną rewolucję, neonaziści organizują napady na banki, które zwracają na nich uwagę FBI.
Law gra agenta FBI ich tropiącego, przede wszystkim lidera grupy granego kapitalnie przez charyzmatycznego Nicholasa Houlta. Oddzielony od żony i córek, jest szorstkim, zgryźliwym weteranem, który pije, pali, łyka prochy, rzadko widzimy go w podobnych rolach. Obraz porównywano w recenzjach do głośnej "Gorączki" Michaela Manna, ale także do "Aż do piekła" Davida Mackenziego. Przewrotne zakończenie prowadzi jednak do zaskakujących refleksji.
Weneckie jury lubi zaskakiwać. Dlatego mimo chłodnego przyjęcia przez krytyków trzeciego filmu o kobiecie-ikonie Pabla Larraina - "Marii" z Angeliną Jolie w roli Marii Callas - nie jest powiedziane, że jury nie dojrzy w nim więcej, niż zobaczyli recenzenci. Filmowi zarzucono brak niepowtarzalnego klimatu intymności, znanego ze "Spencer" i "Jackie". Zawiedzeni byli tez fani Jolie, liczący na to, że jej rola okaże się kreacją na miarę Oscara, bo najchętniej przecież Akademia nagradza za role w "biopikach".
Jeśli wierzyć krytykom, nie jest to jednak rola tego kalibru, bo i scenariusz tym razem nie dawał na to szans. Opinie jurorów poznamy w najbliższą sobotę. Tymczasem jutro, 4 września publiczność obejrzy kontynuację wielkiego hitu Todda Phillipsa "Joker: Folie à deux" z Joaquinem Phoenixem i Lady Gagą. Przypomnijmy, że w 2019 roku "Joker" tego reżysera wyjechał z Wenecji ze Złotym Lwem.
Źródło: "Variety", "The Guardian" ,"ScreenDaily", tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Venice Film Festival