Niewesołe jest życie staruszka, zwłaszcza na brytyjskim paskudnym blokowisku. No, chyba że emerytem jest Michael Caine - wtedy niewesoło robi się miejscowej bandyterce. "Harry Brown", całkiem gustowna mieszanka "Życzenia śmierci" i "Gran Torino" - od piątku w polskich kinach.
Wielka Brytania to nie jest kraj dla starych ludzi. A przynajmniej nie dla emerytów są osiedla na przedmieściach Londynu, gdzie mieszka 70-paroletni Harry Brown (jak zwykle świetny Michael Caine). To nawet nie jest przedsionek piekła, to już piekło w pełnej krasie, może jeszcze nie fawela z "Miasta Boga", ale blokowisko z "Gomory" już jak najbardziej.
Ćpające dzieciaki strzelają do przypadkowych przechodniów. Dilerzy niespecjalnie kryją się ze swoją działalnością. Mordobicia i gwałty są na porządku dziennym (a już na pewno nocnym), a policja najchętniej omijałaby osiedle bardzo szerokim łukiem. Ewentualnie wchodziła tam z pałami, gazem łzawiącym i tarczami z pleksi.
Zemsta emeryta
Starszemu panu właśnie umarła żona. Nie zdążył się z nią pożegnać, bo nie odważył się wybrać najkrótszej drogi do szpitala - przez przejście podziemne, gdzie okoliczna gówniarzeria ma kwaterę główną. Miarka się przebierze, kiedy trudna młodzież brutalnie zamorduje jego jedynego przyjaciela, Lenny’ego.
Gdy sam zostaje zaatakowany przez ćpuna, mężczyzna przypomina sobie, że przed laty był doskonale wyszkolonym marine, którego medale za odwagę ledwo mieściły się na mundurze, i... zabija napastnika.
Ale to dopiero początek wymierzania sprawiedliwości i w tym zadaniu Harry Brown nie ma przesadnych skrupułów. Jedynie policjantka Frampton (Emily Mortimer) podejrzewa, że pozornie nieszkodliwy starszy pan ma też inne oblicze.
Życzenie śmierci reaktywacja
"Harry’ego Browna", przebój brytyjskich kin z zeszłej jesieni, łatwo oskarżyć o tanią publicystykę i propagowanie wątpliwej moralnie strategii brania prawa w swoje ręce i samodzielnego wymierzania tzw. sprawiedliwości (tudzież pospolitej zemsty). Ale jednocześnie jest to bardzo mocny film, świetnie sfotografowany i jeszcze lepiej zagrany, a niektóre sceny długo zostają pod powiekami.
Gdy widzimy Michaela Caine'a stojącego z dymiącą jeszcze spluwą nad wyjątkowo obrzydliwym dilerem, kiedy spokojnie wyjaśnia, że od rany w brzuch dość długo i boleśnie się umiera, lewicowe skrupuły – o ile się takowe ma – a także przekonania odnośnie słuszności kary śmierci czy konieczności sprawiedliwego i praworządnego procesu biorą sobie wolne.
Woody Allen stwierdził kiedyś, że gdy słyszy Wagnera, ma ochotę atakować Polskę. Podobnie przekonujący do oczyszczającego działania przemocy w miejscach, gdzie jest to jedyny docierający argument, jest film Daniela Barbera.
Może to i niezbyt moralne, ale ogląda się świetnie.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: materiały dystrybutora