Gmina postanowiła przymusowo przeprowadzić mieszkańców jednej z podkieleckich wsi. Ale nie w rzeczywistości, jedynie na papierze. - Władza postanowiła po raz kolejny pokazać, że wie, co dla obywatela lepsze - mówi Krzysztof Meyer. On i jego sąsiedzi od kilku tygodni dostają wezwania z urzędu. Mają wymienić dowody, prawa jazdy i paszporty, bo od teraz mieszkają nie w miejscowości Gumienice-Straszniów, a w samych Gumienicach. Jaki to wydatek? Policzyli, że spory, w oknach wywiesili transparenty i protestują przeciwko przymusowej "przeprowadzce".
Po kilkudziesięciu latach mieszkańcy wsi koło Pierzchnicy w woj. świętokrzyskim dowiedzieli się, że ich miejscowości nie będzie. Chodzi o Gumienice-Straszniów. Chociaż nie ma drogowskazu z taką nazwą, nietrudno tam trafić. Miejscowi chętnie pokazują drogę, a na domach kilka dni temu pojawiły się transparenty z napisami "Straszniów". To człon nazwy miejscowości, który władze gminy postanowiły "odciąć". A co za tym idzie, usunąć z dokumentów mieszkańców.
- Władza postanowiła po raz kolejny pokazać, że wie, co dla obywatela jest lepsze - mówi Krzysztof Meyer. Tłumaczy, że on i jego sąsiedzi od kilku tygodni dostają wezwania z urzędu gminy. - Bo jesteśmy już przypisani do Gumienic, a nie Gumienic-Staszniów i mamy nowe numery domów, chociaż chyba nikt tego nie chciał - mówi Meyer.
Gumienice-Straszniów z długą historią
Mieszkańcy opowiadają, że dwuczłonowa nazwa funkcjonuje od kilkudziesięciu lat. - Kłopoty zaczęły się, gdy rozwinęła się sieć komputerowa. Ktoś pojechał do szpitala w Warszawie, podał dowód osobisty i okazało się, że nie ma takiej miejscowości w oficjalnej bazie. Problem były też w bankach - mówi kobieta w średnim wieku.
Jak to możliwe? Bogdan Latosiński, mieszkający we wsi radny sejmiku wojewódzkiego, tłumaczy: - W lutym 2013 roku ukazał się oficjalny spis nazw urzędowych, którym posługują się urzędy. Są w nim Gumienice i Straszniów Gumienicki, ale Gumienic-Straszniów tam nie ma, chociaż taką nazwę mieszkańcy od lat mają w dowodach osobistych.
Mieszkańcy idą z prośbą do wójta
Mieszkańcy poprosili więc wójta, żeby wystąpił do ministra administracji o dopisanie dotychczasowej nazwy do oficjalnego spisu. - Zebraliśmy około 40 podpisów, czyli praktycznie po jednym z każdego domu i złożyliśmy w gminie odpowiedni wniosek - opowiada Latosiński.
Sprawa stanęła, wtedy na sesji rady gminy. - Ale wójt ją celowo przedstawił tak, żeby szanse na aktualizację nazwy były jak najmniejsze. Mówił np., że gmina będzie musiała wydać 20 tys. zł na stworzenie obwodu geodezyjnego. A przecież w regionie nie brakuje miejscowości, których nazwy nie pokrywają się z obwodami geodezyjnymi - mówi Latosiński.
Opowiada, że ostatecznie tylko pięciu radnych było za sformalizowaniem starej nazwy. - Ośmioro radnych ze stronnictwa wójta było przeciw - podkreśla Latosiński.
"Gmina musiałaby ponosić koszty"
Wójt Stanisław Strąk nie zaprzecza, że to jego zwolennicy byli przeciwni legalizacji starej nazwy. - Gmina musiałaby ponosić koszty - argumentuje. Podkreśla, że tak naprawdę to on tylko reguluje zaszłości z kilkudziesięciu lat. - Gumienice-Straszniów to był przysiółek, którego nie było w spisie miejscowości. Dlatego rozszerzyliśmy na ten obszar numerację Gumienic, żeby wszystko uporządkować - tłumaczy.
Żaden z mieszkańców, z którymi rozmawialiśmy, z przymusowej zmiany nazwy się nie cieszy. - Muszę wymienić wszystkie dokumenty, m.in. dowód osobisty, prawo jazdy, a ponieważ prowadzę działalność gospodarczą, także dane w urzędzie statystycznym, urzędzie skarbowym, karty pojazdów, dowody rejestracyjne aut zarejestrowanych na firmę. W sumie kilka tysięcy złotych - twierdzi kobieta.
Autor: bieru\mtom\kwoj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24