Ratownicy poinformowali, że dziś nie wznowią poszukiwań 74-letniego żeglarza z Gdańska. Uznali, że szanse na znalezieniu go żywego są zerowe – przekazała nam córka mężczyzny. 67-letnia matka kobiety wcześniej została zabrana z dryfującego jachtu przez załogę tankowca.
Przeszukiwania Atlantyku w pobliżu miejsca, gdzie za burtę wypadł 74-letni Stanisław Dąbrowny, nie będą w środę kontynuowane. – Służby poinformowały mnie, że szanse na znalezienie ojca są zerowe – przekazała nam Hanna Dąbrowna-Kocan, córka żeglarza.
Płakała i prosiła o pomoc
Żona pana Stanisława, Elżbieta Dąbrowna, została zabrana z pokładu jachtu w niedzielę. Przez pięć dni miała dryfować samotnie po Atlantyku. Widziała, jak jej mąż we wtorek, 21 listopada wieczorem, wpada do wody, ale nie była w stanie go uratować – nie wiedziała, jak zawrócić jacht lub wezwać pomoc. Wrzuciła tylko do wody koło ratunkowe.
Na dodatek telefon satelitarny nie był w stanie złapać sygnału. Dopiero w czwartek udało jej się dodzwonić do jednej z córek. Rozmowa trwała kilkanaście sekund. Kobieta miała płakać i powiedzieć: "Nic nie idzie dobrze", potem połączenie się urwało.
Rozmowa zaniepokoiła córkę. W piątek rodzina postanowiła zareagować. Zgłosiła się o pomoc do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, które przekierowało bliskich bezpośrednio do konsula w Wenezueli. Rodzina zaalarmowała także służby wojskowe w Wielkiej Brytanii, które miały podjąć akcję, ale - jak relacjonowała pani Hanna - po kilku godzinach przekazały sprawę służbom francuskim.
- Żołnierze stacjonują na Martynice. Poinformowali nas, że udało im się namierzyć dokładne miejsce ostatniego logowania telefonu satelitarnego rodziców – powiedziała kobieta.
Płynie do Brazylii
Dzięki kolejnej rozmowie z matką, w niedzielę, ustalono dokładniejszą pozycję jednostki – znajdował się na południe od Barbadosu. Dzięki temu jeszcze tego samego dnia kobietę z jachtu zabrał tankowiec płynący do Brazylii. Dowiedziano się także, że 74-latek miał wypaść za burtę już we wtorek 21 listopada.
- Mama jest cała i zdrowa. Została zabrana przez tankowiec, który płynie do Brazylii. Będziemy organizować, by ją stamtąd zabrać - przekazała w niedzielę późnym wieczorem w "Dzień po dniu" Hanna Dąbrowna-Kocan. - Podczas telekonferencji z moją mamą ratownicy próbują ustalić jak najwięcej faktów z wtorku wieczorem, kiedy mój ojciec wypadł za burtę. Bardzo dokładna informacja o tym, gdzie znajduje się mój ojciec, jest na jachcie, na mapie elektronicznej, którą moja mama tylko częściowo potrafiła odczytać - wyjaśniła.
W dokumentach zabranych z pozostawionego dryfującego jachtu – prawdopodobnie w dzienniku pokładowym – znaleziono pozycję i kurs jednostki tuż przed wypadnięciem mężczyzny z pokładu. Na tej podstawie zawężono miejsce poszukiwań.
W poszukiwaniach pomagało wiele osób
Znaleziono tylko jacht
- Ojciec miał koło ratunkowe i kawałek materiału rzuconego przez mamę, więc jest duża szansa, że miał się czego przyczepić i na czym położyć. Jeśli Francuzi zdecydowali się go szukać, to znaczy, że widzą szansę w tym, że on żyje - oceniała jeszcze we wtorek córka zaginionego.
Wczoraj mężczyzny i jachtu szukano zarówno z wody, jak i z powietrza. W poszukiwaniach pomagały także załogi uczestniczące w regatach, które przepływały dokładnie przez teren akcji ratunkowej. Udało się odnaleźć tylko samą 14-metrową łódź małżeństwa, która dziś prawdopodobnie zostanie odholowana do portu na Barbadosie.
Małżeństwo było w trakcie rejsu dookoła świata. Na początku listopada wypłynęli z Madery na Barbados. Problemy miały zacząć się na finiszu tego etapu podróży - około 1000 kilometrów od celu.
PIERWSZĄ INFORMACJĘ O ZAGINIĘCIU ŻEGLARZY OTRZYMALIŚMY NA KONTAKT 24.
Autor: eŁKa/gp / Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: archiwum rodzinne