Wyrok w sprawie katastrofy kolejowej pod Szczekocinami. Dyżurni ruchu skazani

- Nikt tego nie chciał, to był błąd, ale kara musi być wskazaniem dla innych, że mają być czujni - powiedział sędzia, uzasadniając wyrok dla dyżurnych ruchu, którzy zawinili katastrofie kolejowej pod Szczekocinami. W piątek skazał ich na 4 lata oraz 2,5 roku pozbawienia wolności. W zderzeniu pociągów zginęło 16 osób, było wielu rannych, a straty oszacowano na 20 mln zł. Śledztwo trwało prawie trzy lata, proces - półtora roku.

Andrzej N., dyżurny ruchu ze Starzyn został skazany na 4 lata pozbawienia wolności. Jolanta S., dyżurna ruchu ze Sprowej - na 2,5 roku więzienia. Oboje zostali uznani przez śledczych za winnych katastrofy kolejowej pod Szczekocinami, w której zginęło 16 osób.

Sąd okręgowy w Częstochowie zakazał też obojgu pełnienia funkcji związanych z bezpieczeństwem w ruchu kolejowym na 10 lat. Orzekł także wobec nich nawiązki dla części poszkodowanych.

Za nieumyślne sprowadzenie katastrofy w ruchu lądowym grozi kara do 8 lat więzienia. Wnioski prokuratury wobec oskarżonych dotyczyły również kar za zarzuty umyślnego poświadczenia przez dyżurnych nieprawdy w dokumentacji kolejowej, zakazania im pełnienia funkcji związanych z bezpieczeństwem w ruchu na 10 lat oraz orzeczenia obowiązku naprawienia szkody m.in. na rzecz wnioskujących o to uczestników katastrofy.

Wyrok jest nieprawomocny. Obrońca Jolanty S. zapowiedział już apelację.

- To nie było przestępstwo umyślne. Nikt tego nie chciał, popełniono błędy. Ale kara nie może być łagodna. Ma być wskazaniem dla innych osób odpowiedzialnych w swojej pracy za życie ludzkie, że muszą się doskonalić, nie spać, być czujni - uzasadniał wyrok sędzia Jarosław Poch.

Podkreślił też, że to nie była tylko śmierć 16 osób: - Ta tragedia wstrząsnęła w jednym momencie tysiącami ludzi. Potracili żony, mężów, braci, siostry. Ich życie powywracało się do góry nogami.

16 ofiar, ponad 100 rannych

Do wypadku doszło 3 marca 2012 r. we wsi Chałupki pod Szczekocinami niedaleko Zawiercia - na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa. O godz. 20.53 zderzyły się czołowo pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa - Kraków.

Pociąg Warszawa - Kraków wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl - Warszawa. Według ustaleń śledztwa Andrzej N., dyżurny ruchu ze Starzyn doprowadził do skierowania pociągu Warszawa - Kraków na niewłaściwy tor, co spowodowało czołowe zderzenie z drugim składem.

Jolanta S., dyżurna ruchu z miejscowości Sprowa - według śledztwa - wydała zezwolenie na wjazd pociągu relacji Przemyśl - Warszawa na tor, po którym jechał już pociąg z Warszawy do Krakowa. Zdaniem prokuratury dyżurna nie sprawdziła, jaka jest przyczyna zajętości toru, co było jej sygnalizowane przez system kontroli ruchu.

W wyniku zderzenia pociągów śmierć poniosło 16 osób, w tym maszyniści pociągów, pomocnik maszynisty pociągu relacji Przemyśl - Warszawa i kierownik pociągu relacji Warszawa - Kraków. Ciężkie obrażenia ciała odniosło 7 pasażerów, a średni uszczerbek na zdrowiu 74 osoby. Ponadto 76 pasażerów odniosło obrażenia lekkie.

Zniszczone zostały lokomotywy i wagony, a także uszkodzone nawierzchnia, tory i sieć trakcyjna. Straty oszacowano na niemal 20 mln zł.

W grudniu 2014 r. Andrzej N. i Jolanta S. zostali oskarżeni o nieumyślne spowodowanie katastrofy. Nie przyznali się do winy i odmówili składania wyjaśnień.

Ponieważ maszyniści obu pociągów zginęli w katastrofie, prokuratura umorzyła śledztwo wobec nich.

Biegli ds. transportu szynowego uznali, że stan techniczny lokomotyw i wagonów, jak również infrastruktury kolejowej nie miały wpływu na zaistnienie i przebieg katastrofy.

Autor: mag/gp / Źródło: TVN 24 Katowice/ PAP

Czytaj także: