Kierowca dostał rok więzienia w zawieszeniu za potrącenie na pasach trzech młodych ludzi. Lena, lat 14 i rok młodsza Wiktoria zginęły na miejscu, 20-letni Michał doznał ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Obrońca zaapelował o zmniejszenie wyroku.
20 listopada 2017 roku Wiktoria, lat 13 odprowadzała do domu rok starszą przyjaciółkę, Lenę. Wcześniej zadzwoniła do kolegi, 20-letniego Michała z prośbą, by im towarzyszył. Było około osiemnastej. Ciemno, padał śnieg.
Obie mieszkały w Mikołowie, Wiktoria na osiedlu Kochanowskiego, a Lena po drugiej stronie drogi krajowej 44, która odcina domki jednorodzinne od reszty miasta, sklepów, urzędów, kościoła, cmentarza. Lenę odcinała od szkoły. Codziennie pokonywała to przejście.
DK 44 to droga przelotowa z Gliwic do Krakowa, bardzo ruchliwa. Dwie jezdnie po dwa pasy w każdym kierunku. Przejście dla pieszych, na które weszli Lena, Wiktoria i Michał, z wysepką między jezdniami, nie ma sygnalizacji. Po żadnej stronie nie ma chodnika, od osiedla prowadzą do niego jedynie wydeptane ścieżki, a po drugiej stronie nic, tylko rów i trawa. Ograniczenie prędkości - wtedy do 70 kilometrów na godzinę - zaraz za pasami przestaje obowiązywać.
Byli już w połowie jezdni, gdy potrącił ich 31-letni Arkadiusz O. za kierownicą audi. Jechał lewym pasem DK 44. Wracał ze sklepu do domu w Tychach z sześcioletnią córką. Jak zeznał w sądzie, nagle usłyszał huk, pęknięcie przedniej szyby i głos córki: Tato, to chyba piesek.
Michał upadł na wysepkę. Dziewczynki wpadły na maskę samochodu, uderzyły głowami w szybę i spadły na ziemię kilka metrów od pasów. Wiktoria zmarła na miejscu, Lena po reanimacji w karetce. Pies, którego trzymała na smyczy, wybił ciałem boczną szybę audi.
Kierowcy i jego córce nic się nie stało. Był trzeźwy. W sądzie przyznał się do spowodowania wypadku. Groziło mu do ośmiu lat więzienia. Mimo wniosku prokuratury nie został aresztowany, nie miał też zakazu opuszczania kraju.
Wyrok w pierwszej instancji w sądzie rejonowym w Mikołowie zapadł w grudniu 2018 roku i nikogo nie usatysfakcjonował. Arkadiusz O. został skazany na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata, dostał też zakaz prowadzenia pojazdów przez pięć lat. Ponadto sąd nakazał mu zapłacić nawiązkę: po 100 tysięcy złotych ojcu i mamie Leny oraz mamie Wiktorii (ojciec nie był oskarżycielem posiłkowym), a Michałowi 50 tysięcy.
Sąd okręgowy w Katowicach rozpatruje właśnie apelacje stron. Prokurator chce trzech lat więzienia. Pełnomocnik pokrzywdzonych żąda także podwyższenia nawiązek do 250 tysięcy dla każdego rodzica. Z kolei obrońca sprawcy chce zmniejszenia okresu próbnego do dwóch lat, zakazu prowadzenia pojazdów do lat trzech oraz zmniejszenie, tych zasądzonych przez sąd pierwszej instancji, nawiązek o połowę.
Sąd może zmienić, podtrzymać lub uchylić wyrok, kierując sprawę do ponownego rozpoznania. Decyzja we wtorek 9 kwietnia.
Obrona
- Pokrzywdzeni naruszyli przepisy ruchu drogowego - próbował udowodnić w sądzie obrońca sprawcy Witold Guja.
Zachowanie Leny, Wiktorii i Michała na jezdni nazwał nagannym. Po pierwsze, nie mieli elementów odblaskowych. Powinni mieć, bo w listopadowy wieczór, czyli po zmroku znajdowali się na drodze w terenie niezabudowanym.
Obowiązek taki nakłada na pieszych prawo o ruchu drogowym.
"Pieszy poruszający się po drodze po zmierzchu poza obszarem zabudowanym jest obowiązany używać elementów odblaskowych w sposób widoczny dla innych uczestników ruchu, chyba że porusza się po drodze przeznaczonej wyłącznie dla pieszych lub po chodniku" (Prawo o ruchu drogowym, art. 11 ust. 4a).
Powołany przez sąd biegły ruchu drogowego nie pominął tej okoliczności. Jednak stwierdził, że skoro kierowca nie widział pieszych na pasach, to nie zauważyłby także odblasków.
Obrońca się z tym nie zgadza. - Czas od wejścia pokrzywdzonych na jezdnię do potrącenia to 3,34 sekundy - argumentował w sądzie. - Ale zanim do tego doszło, pokrzywdzeni przeszli dwa metry nieoświetlonego ciemnego pobocza, wcześniej musieli przejść przez ścieżkę prowadzącą do przejścia, również nieoświetloną. To był ten czas, kiedy kierowca miał szansę zobaczyć elementy odblaskowe i wykonać jakikolwiek manewr obronny, zmniejszyć prędkość, dokonać minięcia. Mogłoby nie dojść wtedy do wypadku o tak tragicznych skutkach.
Obrońca podkreślał, że przejście było niebezpieczne. Nie poprawiło się mimo pisma komendy policji w Mikołowie z sierpnia 2017 roku, a więc cztery miesiące przed tragedią, do Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, że wymaga dodatkowych znaków i oświetlenia.
- Każdy, kto tam mieszka, doskonale o tym wiedział - podkreślił. - Dlaczego o tym mówię? Dlatego, że zachowanie pokrzywdzonych również powinno być dostosowane do topografii przejścia, jego oświetlenia i warunków atmosferycznych.
Zdaniem obrońcy, jeśli dziewczynki i chłopak zaczęli przechodzić przed drogę w tych utrudnionych warunkach, powinni patrzeć, czy nadjeżdżający samochód się zatrzymuje. - W momencie, kiedy by uznali, że się nie zatrzymuje, powinni albo powstrzymać się przed dalszym przechodzeniem albo przyspieszyć kroku - twierdził obrońca. - Tutaj linia życia i śmierci to były jeden - dwa metry. Dlatego pokrzywdzony przeżył, bo był metr dalej.
- Pokrzywdzeni - mówił obrońca - w ogóle nie patrzyli w kierunku jazdy samochodów. Byli odwróceni w kierunku przejścia.
Oskarżenie
Na żadnym etapie śledztwa czy procesu nie było mowy o wtargnięciu pieszych pod samochód. Biegły ocenił także, że nie biegli przez jezdnię, bo ślady, jakie zostawili na masce audi, były pionowe, a nie ukośne. Obliczył, że Arkadiusz O. jechał z prędkością od 67 do 85 kilometrów na godzinę. Musiał to zrobić na podstawie uszkodzeń samochodu i obrażeń pieszych. Śladów hamowania na drodze nie było.
Zgodnie z zasadą rozstrzygania wątpliwości na korzyść oskarżonego sąd przyjął dolną granicę prędkości. Wniosek: sprawca jechał z prędkością dozwoloną.
- Jedna z dziewczynek wskutek uderzenia przefrunęła na przeciwległą jezdnię, łamiąc w powietrzu znak drogowy. Siła uderzenia zatem była potworna i śmiem wątpić, czy to było mniej niż sto na godzinę - mówił w sądzie pełnomocnik pokrzywdzonych Dariusz Kawalec.
Wedle prawa, kierowca powinien zachować szczególną ostrożność przed przejściem dla pieszych, co zdaniem adwokata wymaga także, by zwolnić. Tymczasem powołując się na wyliczenia biegłego, O. do samego końca jechał z prędkością maksymalną. Nie zwolnił mimo śnieżycy i śliskiej nawierzchni. Chociaż znał tę drogę i wiedział, że jest tam przejście - tak zeznał w sądzie, więc musiał wiedzieć to, co ustalił jego adwokat, że jest to przejście źle oświetlone.
- Prędkość na pewno nie była dostosowana do panujących warunków - podsumował oskarżyciel.
Roztrząsał w sądzie, dlaczego O. jechał lewym pasem. - Albo wyprzedzał przed przejściem dla pieszych pojazd jadący prawym pasem albo zlekceważył przepis prawostronnego ruchu drogowego. Żadna z tych możliwości go nie usprawiedliwia.
Dlaczego O. nie zauważył pieszych? Zdaniem oskarżyciela nie zostało to wyjaśnione, chociaż można było sprawdzić jedną wersję: czy w momencie wypadku rozmawiał przez telefon, który znaleziono w audi.
- Wedle informacji instytutu transportu samochodowego prowadzenie rozmów telefonicznych wpływa na zdolność prowadzenia pojazdu. Na każdy kilometr jazdy kierowca musi podjąć od ośmiu do dwunastu decyzji, nierzadko mając na jedną około pół sekundy. Jeśli mózg otrzymuje w tym czasie zwiększoną liczbę informacji, utrudnia mu to podjęcie prawidłowych reakcji na drodze. Prowadzenie samochodu z jednoczesną rozmową przez telefon, bez względu na to, czy prowadzona jest manualnie, czy przez system głośnomówiący, powoduje takie samo zagrożenie dla ruchu drogowego, jakby kierowca był po spożyciu jednego promila alkoholu - mówił w sądzie.
W śledztwie ujawniono, że feralnego dnia z telefonu O. prowadzone były rozmowy o 17.56 i 17.57. Druga zakończyła się jedenaście sekund po osiemnastej.
Ale nie ustalono dokładnej godziny potrącenia. Na feralnym przejściu nie ma kamer monitoringu. Jak mówił pełnomocnik, sąd pierwszej instancji skupił się na odręcznej informacji ratownika medycznego, że zawiadomienie o wypadku było o 18. 07. - Nie zweryfikowano tej godziny - mówił adwokat.
Tymczasem jedna ze świadków zeznała, że dzwoniła na pogotowie o 18. 03 i usłyszała od dyspozytora, że już dostali zgłoszenie i wysłali karetki. - Jeśli karetki wysłano przed 18. 03, to znaczy że do zdarzenia doszło przed 18 - dowodził adwokat.
Jednak sąd rejonowy odrzucił wniosek oskarżycieli o przesłuchanie osób, z którymi miał rozmawiać Arkadiusz O. w okolicy godziny wypadku, uznając, że to "nieprzydatny dowód".
Sąd okręgowy natomiast odrzucił - jako nieistotny dla rozstrzygnięcia sprawy - kolejny wniosek oskarżycieli o sprawdzenie dowodów, że O. po wypadku przeprowadził się z rodziną do Irlandii i mimo zakazu, obowiązującego na terenie całej Unii, jeździ tam samochodem.
- Mieliśmy jego adres zamieszkania w Irlandii, rejestrację samochodu, zdjęcia i filmy, jak prowadzi, a za drzwiami sali sądowej czekała świadek, która te filmy nakręciła - mówi Piotr Jelinek, ojciec Leny.
Arkadiusz O. miał prawo wyjechać z Polski, ale jako oskarżony powinien powiadomić o tym sąd, czego, zdaniem oskarżycieli, nie zrobił.
Zdaniem pełnomocnika pokrzywdzonych, zwłaszcza prowadzenie samochodu świadczy o braku pozytywnej prognozy kryminologicznej, która mogła przesądzić o zawieszeniu wyroku więzienia. - Skoro oskarżony już na etapie postępowania sądowego teraz łamie przepisy kodeksu - mówi.
Stan psychiczny
Sąd okręgowy dołączył za to do akt sprawy nową opinię psychologiczną Arkadiusza O. - Jego stan zdrowia psychicznego jest bardzo zły - mówił obrońca Witold Gujca. Oskarżonego nie było na sali.
- Pojawiał się zarzut, że po wypadku nie zawiadamiał służb ratunkowych, że nie przystąpił do reanimacji. Są świadkowie, którzy słyszeli, jak krzyczał: ludzie ratunku. Przecież jego usta były pokryte krwią - argumentował obrońca. - Sąd pierwszej instancji uznał, że jego przeprosiny na sali były szczere. Dlaczego wcześniej nie przeprosił? To jest proces wewnętrzny każdego z nas. W toku przesłuchania widoczny jest element skruchy. Nie był wypowiedziany wprost do oskarżycieli posiłkowych, ale za pomocą wyjaśnień. Miejmy na uwadze, ile go do kosztowało, żeby na sali sądowej w świetle kamer złożyć takie przeprosiny - nikt na to nie patrzy. Dla ogółu społeczeństwa dostał łagodny wyrok, ale społeczeństwo nie zna szczegółów zdarzenia. W potocznym rozumieniu oskarżony zabił osoby, ale z punktu widzenia karnego jest to wypadek ze skutkiem śmiertelnym.
- Nie ma przyszłości, nie ma marzeń, oczekiwań, planów, nie poprowadzę córki do ślubu. Nie będziemy mieli wnuków ni poręki na starość - mówił w sądzie Piotr Jelinek, ojciec Leny. - Nie ma dla kogo żyć. Nasze życie wygląda teraz jednakowo, czyli codzienność : praca, obowiązki i powrót do pustego domu, w którym nie ma naszej ukochanej córeczki, którą odwiedzamy codziennie na cmentarzu.
- Nikt nie jest w stanie poczuć tego, co poczuliśmy po telefonie z ośrodka medycznego, czy mogą pobrać narządy od naszej córki, o ile będzie się dało. Samo to zdanie określa obrażenia naszej córeczki.
Przejście
Po tragedii z 20 listopada 2017 roku prędkość w okolicy feralnego przejścia dla pieszych na DK 44 w Mikołowie ograniczono do 50 na godzinę i postawiono fotoradar. Dla pieszych zbudowano labirynt z barierek przed pasami, utrudniający wejście na jezdnię. Sygnalizacji dotąd nie ma.
Autor: mag / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Katowice