Oskarżony o śmiertelne potrącenie dwóch dziewczynek wyjaśniał w sądzie: wracałem ze sklepu z córką, padał śnieg. Po ruszeniu ze świateł, jadąc lewym pasem z prędkością dozwoloną, nagle usłyszałem huk. Zatrzymał się, zaczął reanimować Wiktorię. Leny nie zauważył.
Lena zginęła na miejscu, miała 14 lat. Wiktoria (13 lat) zmarła po godzinnej reanimacji w karetce pogotowia. Znały się z podstawówki, przyjaźniły. 20 listopada 2017 roku razem przechodziły po pasach przez DK44 w Mikołowie, gdy uderzyło w nie audi. Lena przeleciała przez bariery na sąsiednią jezdnię.
"Nagle usłyszałem huk"
W czwartek ruszył proces 31-letniego Arkadiusza O., oskarżonego o spowodowanie wypadku drogowego, w wyniku którego śmierć poniosły dwie osoby, a trzecia doznała obrażeń ciała. - Grozi za to kara do 8 lat pozbawienia wolności - powiedziała nam Renata Zawadzka, prokurator z Mikołowa.
Trzeci z poszkodowanych to 20-latek - dla niego wypadek skończył się złamaniem nogi i urazem głowy.
O. z początku nie przyznawał się do czynu i nie składał wyjaśnień. Wiadomo, że był trzeźwy w chwili wypadku, a na drodze było wtedy ślisko i już ciemno. Mimo wniosku prokuratury o areszt tymczasowy, decyzją sądu czekał na proces na wolności.
Na czwartkowej rozprawie przyznał się do winy, wyraził skruchę i opowiedział, jak jego zdaniem doszło do wypadku.
- Wracałem ze sklepu z córką. Padał śnieg - mówił. - Po ruszeniu ze świateł, jadąc lewym pasem z prędkością nieprzekraczającą dozwolonej, nagle usłyszałem huk. Przednia szyba samochodu była wybita. Zatrzymałem się na poboczu. Po wyjściu z samochodu okazało się, że potrąciłem dziewczynkę. Przystąpiłem do reanimacji.
- Oskarżony przyznał się do zarzucanego mu czynu. W swoich wyjaśnieniach łagodzi swoją rolę, mówiąc, że jechał wolniej. Broni się jak może - komentował dla TVN24 Dariusz Kawalec, pełnomocnik rodziny pokrzywdzonej.
"Nie widzieliśmy zagrożenia"
Feralne przejście łączy mieszkańców domków jednorodzinnych z resztą miasta, urzędami, sklepami, cmentarzem. Gdy nie było pasów, przebiegali przez jezdnię w miejscu niedozwolonym. W ten sposób wywalczyli namalowanie zebry. W połowie zeszłego roku napisali do Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad prośbę o sygnalizację.
- Twierdzili, że na przejściu jest zagrożenie bezpieczeństwa pieszych z powodu łamania przepisów przez kierowców. Pisali, że samochody jeżdżą za szybko - mówił nam Marek Prusak, rzecznik katowickiego oddziału GDDKiA.
DK44 jest bardzo ruchliwa, łączy Mikołów z Tychami, Katowicami i Krakowem. Prędkość dozwolona 70 km/h. Pieszy ma do pokonania dwie jezdnie.
- Nie widzieliśmy wtedy zagrożenia. Odpowiedzieliśmy mieszkańcom, że przejście jest prawidłowo oznakowane, a sygnalizacja bezzasadna - dodał Prusak.
Przed pasami stanęły jednak dodatkowe znaki drogowe na odblaskowym tle. Były tam już tragicznego 20 listopada.
Autor: mg,ib/ec / Źródło: TVN24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Katowice