- Zagapił się albo zasnął. Nie mógł nie widzieć stojących w korku samochodów. Bagatelizując obowiązki kierowcy, zrujnował życie kilku osób. Zmarła Magdalena była jedynaczką, jej mama może teraz liczyć jedynie na wsparcie rodziców zmarłego zięcia Macieja. Damian ma problemy z chodzeniem, z wypowiadaniem się, luki w pamięci, nie może pracować. Piotr leczył się u psychologa i neurologa, mimo że jest zawodowym kierowcą - mówiła dzisiaj sędzia, uzasadniając wyrok pięciu lat więzienia dla Łukasza M., który dwa lata temu spowodował tragiczny karambol.
Dzisiaj w sądzie rejonowym w Częstochowie zapadł wyrok dla Łukasza M., oskarżonego o nieumyślne spowodowanie wypadku drogowego, w którym Magdalena i Maciej zginęli na miejscu, a Damian i Piotr doznali ciężkich obrażeń ciała, realnie zagrażających życiu.
Magdalena i Maciej byli małżeństwem. Damian jako pasażer i Piotr jako kierowca jechali innymi samochodami. W wypadku brało udział pięć aut, trzy spłonęły.
M. został skazany na pięć lat więzienia. Sędzia Anna Pilarz orzekła mu także zakaz prowadzenia wszelkich pojazdów przez osiem lat. Ponadto nakazała zapłacenie nawiązek dla rodziców Magdaleny i Macieja oraz dla Piotra i Damiana - po osiem tysięcy złotych.
Skazanego nie było na sali sądowej. Na poprzedniej rozprawie odczytywał list.
Ojciec Magdaleny Jerzy Mila życzył mu wtedy w ostatnim słowie przed sądem, by "sumienie nie pozwoliło mu nigdy zasnąć". - Bardziej sam się usprawiedliwiał w tym liście, niż przepraszał. Powinni mu zabrać prawo jazdy na zawsze, przynajmniej nikogo by już nie zabił - powiedział nam po dzisiejszym wyroku, który go usatysfakcjonował.
Razem z żoną Jadwigą byli na każdej rozprawie.
Mama Magdaleny: jesteśmy już bardzo zmęczeni tym procesem. Ciągnie się dwa lata od śmierci dzieci, ciągle mamy rozgrzebywany przebieg zdarzeń. Jesteśmy zadowoleni, że sprawa się skończyła. Możemy lekko przyciszyć uczucia.
Wyrok nie jest prawomocny. Obrońca Łukasza M. nie chciał go skomentować.
Po ugaszeniu ciężarówki znaleźli wrak, w nim ciała
W ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Anna Pilarz odtworzyła dzisiaj wypadek, do którego doszło 25 października 2017 roku na drodze krajowej numer 1 w Mykanowie oraz to, co - wedle zeznań oskarżonego - działo się przed wypadkiem.
M. miał jechać ciężarówką do Włoch, gdzie wysłał go pracodawca. Był w drodze od ósmej rano, zmierzał do przejścia granicznego w Gorzyczkach. Na pierwszej rozprawie zeznawał, że był wypoczęty, potem - że zmęczony. W liście, odczytanym na przedostatniej rozprawie twierdził, że wziął auto prosto z warsztatu, że nie znał tego samochodu i pierwszy raz jechał tą trasą.
W Mykanowie był około północy. Na odcinku, gdzie doszło do wypadku, było zwężenie drogi z powodu jej przebudowy. Jak podkreślała sędzia, o tym utrudnieniu informowały kierowców trzy znaki, pierwszy już dwa kilometry przed zwężeniem.
Ruch ograniczony został do lewego pasa i w momencie wypadku kierowcy stali tam w korku lub poruszali się z niewielką prędkością. Pierwszy: Grzegorz w ciężarówce volvo. Za nim Piotr w ciężarowce daf. Dalej Maciej i Magdalena w oplu. Za oplem w dacii na miejscu pasażera siedział Damian, kierował jego brat.
Biegli ustalili, że Łukasz M. jechał z prędkością 85 kilometrów na godzinę i nie zahamował ani nie zwolnił przed korkiem, oświetlonym światłami samochodowymi. - Zagapił się albo zasnął - mówiła sędzia. - Nie mógł nie widzieć stojących w korku samochodów.
Przypomniała, że M. przyznawał się do tego zagapienia na pierwszym przesłuchaniu.
Uderzył w dacię, uruchamiając karambol. Dacia, w której jechał Damian obróciła się i siłą impetu wbiła opla pod naczepę dafa, którym kierował Piotr tak mocno, że ciężarówka przesunęła się, uderzając w volvo z Grzegorzem za kierownicą. Grzegorzowi nic się nie stało, wyskoczył z kabiny na pomoc poszkodowanym.
Ciężarówka daf stanęła w ogniu. Dopiero po jej ugaszeniu strażacy odkryli wrak opla i zwęglone ciała małżeństwa. W sumie trzy auta spłonęły doszczętnie.
- Skutki tego wypadku były wyjątkowo tragiczne - mówiła sędzia.
Piotr leczył się u psychologa i neurologa, mimo że jest zawodowym kierowcą. Damian miał uraz głowy. Dopiero po kilku miesiącach wyszedł ze szpitala, przechodzi kolejne operacje, ma problemy z poruszaniem się i wypowiadaniem oraz luki w pamięci.
Potworny cień na życiu
Sędzia wskazywała, że M. ostatecznie przyznał się do winy (w trakcie procesu zmieniał stanowisko w tej sprawie), chociaż sugerował, że jego auto było w złym stanie technicznym. Biegły tego nie potwierdził.
- Biegły wyraził się jasno, że bezpośrednią i jedyną przyczyna wypadku było nieprawidłowe zachowanie się oskarżonego, który naruszył zasady bezpieczeństwa. Nie zredukował prędkości, nie zachował szczególnej ostrożności na zwężeniu drogi ani bezpiecznej odległości od samochodów z przodu, wjechał w nie z impetem - wymieniała sędzia.
Dodała też, ze M. nie zapewnił sobie należytego komfortu jazdy, mimo że miał dziewięcioletnie doświadczenie w zawodzie kierowcy i prowadził ciężki samochód, przy którym osobowe nie mają szans w razie zderzenia.
Sędzia Pilarz: można śmiało powiedzieć, że to zdarzenie wynika ze zbagatelizowania obowiązków kierowcy i że zrujnowało ono życie kilku osób. Położyło się na ich życiu potwornym cieniem, spowodowało nieodwracalne zmiany. Magdalena była jedyną córką, jej mama może liczyć tylko na wsparcie rodziców zmarłego zięcia Macieja. Pan Damian jest na zasiłku, do dzisiaj nie może podjąć pracy.
Autor: mag/gp / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: tvn24