Miał trochę wolnego czasu, oryginalny pomysł i numer do Białego Domu. Pewien islandzki nastolatek postanowił zadzwonić do Waszyngtonu i umówić się na rozmowę z Georgem W. Bushem.
I niewiele brakowało, żeby porozmawiał. Oczywiście nie jako 16-letni Vifill Atlason z Reykjaviku, ale prezydent Islandii Olafur Ragnar Grimsson. - Mój telefon był parę razy przekierowywany, aż wreszcie połączono mnie z sekretarką Busha. Umówiłem się na rozmowę z nim w następny poniedziałek po południu - chwalił się nastolatek.
Do rozmowy jednak nie doszło. Dwa dni później do drzwi Vifilla zapukali smutni panowie z islandzkiej policji i zabrali go na przesłuchanie. - Powiedzieli mi, że pracownicy CIA zadzwonili do głównego komendanta islandzkiej policji i zapytali, czy policja może się dowiedzieć, gdzie zdobyłem numer telefonu Białego Domu - opowiadał swoją przygodę ze stróżami prawa Atlason.
Nastolatek nie wsypał swojego informatora, który dał mu waszyngtoński numer telefonu: - Wiem, że mam go w telefonie już od co najmniej 4 lat i że dostałem go od islandzkiego przyjaciela, ale nie pamiętam, którego.
Islandczycy zdali się być przekonani: - Jeśli o nas chodzi, nie będziemy prowadzić dalszego śledztwa. Nie wiem, czy rząd amerykański planuje jakieś działania - powiedział przedstawiciel islandzkiej policji Jon Bjartmarz.
Amerykanom też raczej nie zależy na dalszym ciągnięciu sprawy. Rzeczniczka Busha Dana Perino powiedziała, że z tego, co wie, Atlason zadzwonił na linię publiczną, "na którą może zadzwonić każdy".
Źródło: PAP, tvn24.pl