Ma siwe włosy, skórę jak pergamin i ogromną wiarę. Kiedy czterdzieści lat temu zmarł jej mąż zajęła się sztuką składania zabawek. Dziś, kiedy kultura starożytnego miasta Yogyakarta zanika kosztem wszechobecnych salonów gier video, jej działalność to bardziej misja niż praca zarobkowa.
80-letnia Redjo Utomo każdego dnia skoro świt wypełnia swój bambusowy kosz grzechotami, kolorowymi lampami i wirującymi wiatraczkami i udaje się na targ. Tam wśród tłumu innych sprzedawców ożywia dawną kulturę.
Za grosze. Bo za jedną zabawkę trzeba zapłacić jedynie równowartość 11 centów. Przez cały tydzień Utomo zarabia niewiele ponad 3 dolary.
Rodzice popierają tradycje
- Myślę, że podarowanie dziecku takiej zabawki to dobry pomysł i na pewno będzie zadowolone - mówi jedna z matek. Inny zapytany rodzic, wybierając coś dla swojego syna, ocenia, że wprowadzenie tradycyjnych, prostych zabawek nie tylko nawiązuje do tradycji, ale przede wszystkim pomaga ją utrzymać.
Niestety większość dzieci nie zdaje sobie sprawy z istnienia takich zabawek. Zafascynowali grami video większość czasu spędzają przed komputerem, gdzie wcielają się w uzbrojonego komandosa, poszukiwacza przygód lub mistrza kierownicy. Siedmioletni Yudhistira Dimas mówi bez ogródek: oczywiście, że wolę bawić się robotem i grać na playstation.
Władze lokalne wspierają Redjo Utomo
Samorząd Yogyakarta od dłuższego czasu prowadzi działania wspierające kulturę tradycyjnych zabawek. W tym celu powołano specjalną agencję, której zadaniem będzie dbałość o zachowanie tradycji i historii oraz stworzenia planów pomocniczych. "Nigdy nie jest za późno, aby opracować i wprowadzić je do naszego młodego pokolenia" - stwierdza Suyami, badacz historii i wartości tradycyjnych.
łp/iga
Źródło: Reuters