10-letnia dziewczynka z Grajewa (Podlaskie) zamówiła taksówkę do Sosnowca (Śląskie), przekonując kierowcę, że rodzice o wszystkim wiedzą, lecz akurat nie mogą odebrać telefonu, bo są w pracy. Sprawą zajmuje się policja. Taksówkarze, z którymi rozmawialiśmy, komentują, że kierowca zamiast wieźć dziecko przez pół Polski powinien sam zawiadomić mundurowych.
W poniedziałek 10-letnia dziewczynka z Grajewa wyszła z domu pod nieobecność swoich rodziców. Zabrała sporą sumę pieniędzy i zamówiła taksówkę. Poprosiła o kurs do Sosnowca, czyli miasta oddalonego o ponad 500 kilometrów. Stwierdziła, że wybiera się do rodziny. Taksówkarz miał wątpliwości, więc zapytał o rodziców 10-latki. Ta oświadczyła, że rodzice są w pracy i nie mają możliwości odebrania telefonu. Mężczyzna uwierzył dziecku i przyjął zlecenie.
Gdy rodzice wrócili do domu i zorientowali się, że córka zniknęła, zawiadomi policję. Mundurowi z Grajewa powiadomili wszystkie inne jednostki w kraju. Policjanci ustalili, że dziewczynka najprawdopodobniej porusza się taksówką. Po tym, jak udało im się skontaktować z kierowcą, okazało się, że znajduje się na autostradzie A1 na terenie województwa łódzkiego.
Policja zatrzymała kierowcę, gdy był już w województwie łódzkim
- Zawrócił i jechał z powrotem w kierunku Grajewa. Został zatrzymany przez policjantów z województwa łódzkiego – powiedział w środę (31 sierpnia) na antenie TVN24 podinspektor Tomasz Krupa, rzecznik podlaskiej policji.
Dziewczynka wróciła do domu. Jako że w rzeczywistości nie miała żadnej rodziny w Sosnowcu, oświadczyła policjantom, że wybrała się akurat do tego miasta, bo - za pośrednictwem komunikatora internetowego - poznała mieszkającą właśnie tam koleżankę.
Policja sprawdza, kto kontaktował się z dziewczynką przez internet
- Nigdy wcześniej nie widziała tej dziewczynki, ale umówiła się z nią przy konkretnym placu zabaw. Oświadczyła również, że poinformowała ją, iż ma przy sobie sporą sumę pieniędzy – przekazała we wtorek (30 sierpnia) starszy aspirant Izabela Gajewska z Komendy Miejskiej Policji w Piotrkowie Trybunalskim.
Jak w rozmowie z tvn24.pl mówi cytowany wcześniej podinsp. Krupa, mundurowi sprawdzają, czy 10-latka faktycznie rozmawiała przez komunikator z inną dziewczynką i czy nikt się pod "koleżankę" nie podszył.
Czytaj też: Piła: dziecko błąkało się w nocy po mieście, zaopiekował się nim przechodzień. Matka wyszła do klubu
- Chcemy mieć pewność, że dziecko nie utrzymywało kontaktu z osobą, z którą tego kontaktu nie powinno utrzymywać. Badamy też inne wątki. Między innymi to, w jaki sposób rodzice sprawowali opiekę na swoim dzieckiem oraz udział taksówkarza w tym zdarzeniu – zaznacza.
Powiadomić policję, ewentualnie odwieźć do domu
Tadeusz Stasiuk, prezes Samorządnego Związku Zawodowego Taksówkarzy RP, komentuje, że taksówkarz - zamiast zabierać dziecko na drugi koniec Polski - powinien zawiadomić policję. Ewentualnie odwieźć dziecko do domu.
- Inaczej można podejść do sprawy, gdyby dziecko miało 16 czy 17 lat. Tutaj mowa jednak o 10-latce – zaznacza.
Taksówkarz: nie mieści mi się to wszystko w głowie
Natomiast według wieloletniego białostockiego taksówkarza Hieronima Rybołowicza, kierowca wykazał się nieodpowiedzialnością.
– To aż trudne do wyobrażenia, że uwierzył w historię o tym, że rodzice są w pracy i nie mogą odebrać telefonu. A co by było, gdyby w Sosnowcu nie czekała na nią żadna koleżanka? Poza tym jak można bez opieki żadnej osoby dorosłej wieźć 10-letnie dziecko przez pół Polski? Nie mieści mi się to wszystko w głowie – mówi.
Podlaska policja jest w trakcie gromadzenia pełnego materiału dowodowego.
Nastolatkowie ucieki z domów i pojechali do Rzymu
O podobnej sytuacji pisaliśmy w czerwcu, gdy policja namierzyła parę nastolatków, 16-letniego Łukasza i 14-letnią Nicole, którzy uciekli z rodzinnych domów w Bydgoszczy i pojechali do Rzymu.
Jak twierdzili, chcieli spędzić życie w Rzymie. Wybrali się tam, używając aplikacji do przewozu osób. Za kurs zapłacili 12 tys. zł.
Źródło: tvn24.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock