- Kochani, zrobiliśmy to! Wracamy! - cieszył się Robert Biedroń, jeden z liderów lewicy, która po czterech latach nieobecności wraca do Sejmu. Kandydaci startujący z list SLD dostali - według sondażu exit poll IPSOS - 11,9 procent głosów, a to powinno przełożyć się na 43 mandaty.
Do wyborów - nieformalnie - szli wspólnie: Razem, Wiosna i Sojusz Lewicy Demokratycznej. Na listach znalazła się jednak nazwa tylko tego ostatniego, najstarszego ugrupowania. Dzięki temu, że kandydaci lewicy nie walczyli o mandaty jako koalicja, próg wejścia do Sejmu wynosił 5, a nie 8 procent.
To właśnie przez wyższy próg wyborczy cztery lata temu na Wiejskiej dla lewicowców zabrakło miejsca, chociaż oddano na nich 7,55 proc. głosów. Tym razem politycy chcieli uniknąć tego błędu.
Sondaż exit poll IPSOS daje lewicy 11,9 procent głosów. To oznacza, że będzie ona trzecią siłą w nowym parlamencie i może liczyć na 43 mandaty poselskie (przy tym rozkładzie procentowym głosów, podział mandatów w Sejmie bardzo trudno wyliczyć dokładnie).
- Chcemy podziękować Włodkowi (Czarzastemu - red.) i Adrianowi (Zandbergowi - red.), że połączyliśmy trzy pokolenia lewicy - mówił po ogłoszeniu wyników wyraźnie zadowolony Robert Biedroń.
Dodał, że Polska może być "kolorowa, uśmiechnięta i może być państwem dobrobytu".
- Będziemy konstruktywną opozycją. Konstytucja będzie przez nas broniona od pierwszego do ostatniego artykułu - zaznaczał Biedroń.
- Ty nie miałeś nic, ja nie miałem nic, i ty też nie miałeś nic. Wróciliśmy do Sejmu - tak swoją mowę rozpoczął Włodzimierz Czarzasty, lider SLD, zwracając się do dwóch pozostałych liderów Lewicy.
- Będziemy przygotowywać najlepsze programy, będziemy się przygotowywać - zaznaczał.
Z kolei Adrian Zandberg mówił o "szalonych trzech miesiącach".
- Jarosław Kaczyński ma problem. W Sejmie będzie opozycja odważna, taka, której będzie się chciało walczyć. Której będzie się chciało walczyć o ochronę zdrowia, o prawa pracownicze - podkreślał.
Tylko raz ich nie było
Lewicowi politycy wracają do Sejmu po czteroletniej przerwie. W parlamentarnych ławach mieli nieprzerwanie swoją reprezentację od 1989 do 2015 roku.
Od 1989 roku dwukrotnie tworzyli rząd - w 1993 roku SLD miała parlamentarną większość dzięki koalicji z PSL. Premierem był Józef Oleksy (do 1995) i Włodzimierz Cimoszewicz (od 1996 roku do końca kadencji). To za tej, II kadencji Sejmu, uchwalono pierwszą w wolnej Polsce Konstytucję. Zgromadzenie Narodowe uchwaliło ją 2 kwietnia 1997 roku.
Po czterech latach spędzonych w opozycji lewica znowu utworzyła rząd w 2001 roku. Szefem rządu został Leszek Miller. Tylko na ostatni rok zmienił go Marek Belka.
Lewica miała też „swojego” prezydenta. Od 1995 roku przez osiem lat głową państwa był Aleksander Kwaśniewski. Miejsce w Belwederze zajął po nim, w 2005 roku, Lech Kaczyński.
Od tego momentu politykom lewicowym coraz trudniej było o dobry, wyborczy wynik. W 2005 roku SLD zakończyła wyścig wyborczy na czwartym miejscu, zdobywając 11,3 proc. głosów. Dwa lata później lewicowcy startowali ze zjednoczonej listy Lewica i Demokraci. Otrzymali 13,15 proc. głosów i na Wiejską wprowadzili 53 polityków.
Wynik sprzed ośmiu lat był już poważnym dzwonkiem alarmowym. SLD po wyborach w 2011 miało już tylko 27 posłów. Poparło ich 8,24 proc. głosujących.
W 2015 roku nie zdobyli mandatów.
Lepiej razem
Do tegorocznych wyborów do Europarlamentu, kandydaci - za wyjątkiem nowej wtedy partii Wiosna - kandydowali w ramach Koalicji Europejskiej. Jej kandydaci zajęli wtedy drugie miejsce za PiS, zdobywając 38,47 proc. głosów poparcia. Lewica musiała dzielić się więc miejscami z politykami Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Na finale kampanii wyborczej zjednoczonej lewicy włączył się były prezydent, Aleksander Kwaśniewski.
- Zjednoczenie skłóconych dotąd środowisk jest olbrzymim sukcesem trzech liderów - podkreślał Kwaśniewski wskazując na Włodzimierza Czarzastego, Adriana Zandberga i Roberta Biedronia.
Program: koniec śmieciówek, więcej środków dla szpitali
Lewicowcy w czasie kampanii obiecywali, że będą walczyć o podniesienie płacy startowej - do 3500 złotych. Oprócz tego zapowiadali likwidację umów śmieciowych i podwyższenie wypłat dla osób pracujących w budżetówce.
Adrian Zandberg podkreślał, że będzie zdecydowanie więcej wydawać na publiczną ochronę zdrowia i na publiczne szkoły". - Polski nie stać na to, by dalej zaciskać pasa na usługach publicznych - dodał. - Lewica chce walczyć o wyższe płace dla nauczycielek, pielęgniarek, pracowników społecznych, dla wszystkich tych, których praca buduje polskie państwo - mówił w czasie ostatniego wiecu przed wyborami Zandberg.
Wspominał o ludziach, którzy są rozczarowani ofertą PiS, ale nie chcą też popierać Koalicji Obywatelskiej, bo "boją się, że wróci to, co było". - Nie muszą wybierać miedzy socjalem a demokracją, bo jest lewica! Lewica to i chleb, i wolność - przekonywał.
Z kolei szef SLD, Włodzimierz Czarzasty zapowiadał, że posłowie z lewej strony sceny politycznej będą "ludźmi konsensusu". I dodał: - Lubimy ludzi, łączy nas przyszłość.
Sondaż late poll IPSOS dla trzech telewizji. Średni margines dokładności badania wynosi jeden punkt procentowy.
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź