Zmieniała pieluchy, karmiła butelką i ratowała zwierzaki, którymi zająć nie mogły się ich matki – Elżbieta Gajewska to mamka z wrocławskiego zoo. Pod jej opiekuńcze skrzydła trafiały zwierzaki, którym z różnych względów musiała zastąpić matkę. W ten sposób pomogła wielu maluchom. Wśród jej podopiecznych są m.in. lwy, tygrysy, likaony, ale też np. nietoperze. Głowę straciła jednak dla małp. To była miłość od pierwszego spotkania.
Pracownicy zoo mówią na nią "mamą Ela". Elżbieta Gajewska od 1974 roku we wrocławskim zoo jest mamką dla wszystkich maluchów, które do przeżycia potrzebują człowieka. Zajmowała się nietoperzami, tygrysami, lwami, bobrami, wydrami, wilkami, likaonami, niedźwiedziami, antylopami, bocianami, osłami, sarnami i niezliczonymi małpami. Te ostatnie są jej największą miłością. Od małp zaczęła się jej przygoda. Zatrzymała się przy, jedynym wtedy w Polsce, wybiegu dla goryli we wrocławskim zoo i straciła dla nich głowę. – Zapatrzyłam się na stado. Obok przechodziła pani Hanna Gucwińska (żona ówczesnego dyrektora zoo – przyp. red.), która zapytała czy nie chciałabym wejść i się z nimi pobawić. Weszłam, a one mnie po prostu bardzo dobrze przyjęły – relacjonuje Gajewska.
Tego samego dnia wsiadła w autobus do Kalisza. Dopiero w połowie drogi spostrzegła, że wokół niej w autobusie wszystkie miejsca są puste. – Zorientowałam się, że do goryli weszłam w tym samym ubraniu w którym ruszyłam w podróż. One mnie przytulały, a ich zapach jest charakterystyczny. Mi nie przeszkadzał, innym tak. Do końca podróży potwornie się wstydziłam – wyznaje dziś.
Wychowankowie nie lubią habitów
Od tamtej przygody człekokształtne zajmują główne miejsce w jej sercu. Zajmuje się 28 małpimi mieszkańcami zoo. Najwięcej czasu spędza wśród stada szympansów: Bobbiego, Kizi, Solo, Kasi i Perły. Organizuje im zabawy i piecze dla nich urodzinowe torty. – Nie lubię tego robić, ale dla nich jestem w stanie się poświęcić – wyznaje Gajewska.
Przez 40 lat pracy z małpami nauczyła się rozpoznawać każdy ich krzyk i nastrój. Wie, że każdy szympans inaczej informuje o tym, że jest głodny: jeden nadaje Morsem, inny klaszcze, a kolejny macha ręką. Wie co grupę denerwuje. Jak płachta na byka działają na nie zakonnice i ich habity. - Po prostu nie podoba im się ten czarny strój. Dziwi ich, czują się zagrożone. Na widok zakonnic rzucają jedzeniem, jeśli akurat piją herbatę to wypluwają ją na szyby, czasem krzyczą - opisuje zachowanie wrażliwych zwierzaków opiekunka. Stąd takie nastawienie? Jak mówi małpom przeszkadza czarny kolor i wyprostowana postawa, przypomina im to zagrożenie, bo małpy gdy chcą atakować stają na wyprostowanych nogach.
- Naczelne nie lubią też drwiącego śmiechu. Rozpoznają, gdy ktoś jest szczery, a gdy tylko chce się z nich ponabijać - twierdzi Gajewska.
Małpy niespokojne są także w czasie rui i przed burzą. - Wtedy trzeba naprawdę uważać, ale człekokształtne w przeciwieństwie do ludzi są szczere w swych uczuciach i jak coś im się nie podoba to natychmiast dają o tym znać - zapewnia ich opiekunka. Wie co mówi, bo zwierzakom tym oddała większość swojego życia. Podopiecznych potrafi rozpoznać od razu. - Wystarczy, że zobaczę dłoń, stopę lub kawałek ucha i już wiem, która to - śmieje się kobieta.
Pieluchy, butelki i ząbkowanie
"Mama Ela" przez 40 lat pracy w zoo wychowała spore stadko byłych i obecnych mieszkańców ogrodu. Jak przyznaje dosłownie zwariowała na ich punkcie. Pod jej opiekuńcze skrzydła trafiały zwierzaki, którym z różnych względów musiała zastąpić mamę. W ten sposób pomogła wielu maluchom.
Niektórymi zajmowała się od pierwszych godzin ich życia. Zarywała noce doglądając maleńkich podopiecznych, wymieniała im pieluchy i karmiła butelką. Cierpliwie znosiła ich ząbkowanie. W zamian otrzymywała przyjaźń i oddanie. Tak było m.in. w przypadku Justyny, czyli krowy watussi. - Łączyło nas ogromne przywiązanie. To była wielka miłość. Justyna nawet, gdy była dorosła to na mój widok reagowała z wielką radością. Poznawała mnie i z najdalszego miejsca wybiegu rycząc pędziła w moją stronę - śmieje się kobieta.
Walka o życie i cud
Jedną z podopiecznych, która najbardziej zapadła jej w pamięć, była Tabita – mała samiczka serwala odrzucona przez swoją matkę. Pani Ela w ostatniej chwili uratowała kociakowi życie. – Nakarmiłam ją mlekiem, odłożyłam do transportera, by miała ciepło i nagle coś mnie tknęło. Postanowiłam sprawdzić co się z nią dzieje, a ona umierała. Palcem wykonałam masaż serca, zrobiłam usta-usta. Akcja serca wróciła. Dla mnie to był cud – wspomina ze łzami w oczach akcję ratunkową.
"Jestem starą panną, ale nie żałuję"
W sierpniu obchodziła jubileusz pracy we wrocławskim ogrodzie zoologicznym. To jej drugi dom. Kobieta przyznaje, że nie udało jej się pogodzić życia prywatnego z służbowym. – Jestem starą panną, ale dzięki temu mogę siedzieć w ogrodzie tyle ile chcę. Moje życie prywatne zawsze było podporządkowane temu zawodowemu, ale nie żałuję – podkreśla Gajewska. I na dowód pokazuje zdjęcia ze swoich przepastnych albumów. Widać na nich uśmiechniętą kobietę w towarzystwie mieszkańców zoo. Takich zdjęć ma tysiące.
Studia przegrały z zoo
Kobieta przyjechała na Dolny Śląsk z Wielkopolski. Jak przyznaje zwierzętami i przyrodą interesowała się od dzieciństwa. W Poznaniu chciała studiować biologię. Na studia się jednak nie dostała. Zamiast siedzieć rodzicom na głowie 19-latka stwierdziła, że zatrudni się w zoo.
Wybrała Wrocław, bo tutejszy ogród znała najlepiej. Przygodę z zoo zaczęła od akwarium i terrarium. Miała tu być tylko przez kilka miesięcy. Uczyć przychodziła się do zoo. Jednak zamiast nauki jej głowę zaprzątały myśli o zwierzętach. – Właściwie robiłam wszystko żeby nie siedzieć z nosem w książkach. Cały czas pomagałam i pomyślałam, że jak dostanę się na studia to skończy się ta przygoda: nie będę mogła wchodzić na zaplecze, a o zabawie ze zwierzętami musiałabym zapomnieć – opowiada. To właśnie przez te rozmyślania porzuciła myśl o wyższej uczelni.
Autor: Tamara Barriga / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: arch. pryw.