Pani Agnieszka dzieliła swój czas między pracę a opiekę nad Olą. Tak, żeby dla córki mieć go jak najwięcej. Dziś kobieta dzieli czas na przed wypadkiem i po wypadku. 10-latka i jej 11-letnia przyjaciółka zginęły, gdy wracały od koleżanki. Auto prowadził starszy brat gospodyni spotkania. Za kilka dni 20-latek stanie przed sądem. A starsza siostra Oli w przejmującym apelu mówi: zobacz, małe dziewczynki straciły życie i prosi kierowców: jedziesz, myśl.
I siostra Agata, i mama Oli, pani Agnieszka postanowiły opowiedzieć o swojej stracie, o nieutulonym żalu, żeby – jak mówią – kierowcy zdali sobie sprawę, że jeśli narażają kogoś na niebezpieczeństwo swoją brawurą, nieodpowiedzialnością, brakiem wyobraźni, uzmysłowili sobie, że ten ktoś to czyjeś dziecko, siostra, wnuczka, ktoś najukochańszy.
***
To był pierwszy babski, nastolatkowy, wyjazd na weekend. Ola i Wiktoria bardzo mocno walczyły, żeby pojechać do koleżanki na noc. Obie miały nagrabione. Moja córka dostała wcześniej dwie pały z matematyki. Nie chciałam jej puścić. Ale w parę dni się zawzięła, poprawiła oceny i wytrąciła mi z ręki wszystkie argumenty. Wika też prowadziła dobre negocjacje z mamą. Nie mogłyśmy im odmówić.
W piątek 4 października zawiozłam Olę do szkoły. Po lekcjach odebrała ją mama jeszcze jednej dziewczynki i odwiozła je do koleżanki do Jawora. Były tam we cztery. Bawiły się wspaniale. Brakowało im nawet czasu, żeby gadać przez telefon. Miały wrócić w sobotę wieczorem.
Tę dziewczynkę mama odebrała szybciej. Chciała też zabrać Olę. Ale Ola nie chciała jeszcze wracać, taka była zabawa. Miała ją później odwieźć mama 19-latka. Jak się później okazało, to on wsiadł za kółko. Ja wyjeżdżałam wtedy z moją mamą na Mazury po swoją babcię, aby zawieźć ją na leczenie. Ola miała wrócić pod opiekę mojej najstarszej córki, Agaty.
O tym, że coś jest nie tak, dowiedziałam się w trasie. Miałam sto kilometrów do celu, kiedy dostałam telefon od jednej z mam: "Szukajcie swoich dzieci. Mieli wypadek. Nie wiem, co się dzieje, nie wiem, gdzie są dziewczynki". Zadzwoniłam do Agaty, żeby jechała do szpitala. Ja wydzwaniałam dosłownie po wszystkich. Agata dała znać, że jedzie na miejsce wypadku. Tak strasznie długo nie odbierała telefonu. Dzwoniłam kilkadziesiąt razy. W końcu odebrał jej przyjaciel, który pojechał tam razem z nią. Powiedział, że Agata siedzi w radiowozie i rozmawia z policjantem.
Po tym, jak już odebrałam babcię, zdążyłyśmy przejechać ledwie krótki odcinek. Pan Bóg czuwał, bo akurat stanęłam na stacji. Poprosiłam mamę, żeby kupiła energetyki i papierosy. Wtedy oddzwoniła Agata: "Jest jedna ofiara śmiertelna tego wypadku. To nasza Ola". Nie pozwoliłam mamie zamienić się miejscem w samochodzie. Odwiozłam babcię z powrotem te 10 kilometrów. Potem już niewiele pamiętam, aż do momentu, jak przywieźli mnie do domu. Do domu, gdzie Oli już nie było.
***
Pusto. Wszędzie pusto. Ja mam już dwie dorosłe córki, które żyją własnym życiem. Ola była takim sowizdrzałkiem, który wprowadzał zamieszanie w moje życie. Malutka, drobniutka, uśmiechnięta dziesięciolatka. Energiczna. Nie szło się z nią nudzić. Najgorsze było to wrażenie, że ona zaraz wróci. Że to po prostu jakiś koszmar, z którego niedługo się obudzę.
Dzisiaj, z perspektywy czasu, dostrzegam sporo rzeczy, które wtedy były dla mnie okrutne. Kilka dni po wypadku dowiedzieliśmy się, że Wiktoria zmarła w szpitalu. Dzień po pogrzebie, w drodze na cmentarz, dostałam esemesa od mamy chłopaka, który prowadził, że się wybudził. Około 20 dni po wypadku wyszedł ze szpitala. Sytuacja była trudna dla wszystkich. My się znamy, nasze córki chodziły razem do klasy, widywałyśmy się na zebraniach. W pierwszym momencie sama pytałam, jak się czuje, przecież jego też znałam, widywałam. Tym bardziej dziwne, że po tym, jak opuścił szpital, ten kontakt się urwał.
Na początku bardzo chciałam wierzyć w jakieś usprawiedliwienie. Przecież to dobry chłopak. Coś mu może zajechało drogę, wyskoczyło. A potem zaczęły wychodzić opinie biegłych, zeznania świadków. Okazało się, że ktoś swoimi decyzjami sprawił, że wyrwano mi kawał serca i nic w moim życiu nie będzie już takie samo. Zorientowałam się, że do 5 października moje życie było poukładane pod Olę. Praca, wyjazdy. Chciałam mieć dla niej jak najwięcej czasu. Teraz dzielę czas na przed wypadkiem i po nim.
Tęsknota i ból są tak wielkie, że nie pozwalają oddychać. Nie życzę najgorszemu wrogowi, żeby musiał to sobie w ogóle wyobrażać. Nie wiem, jakim cudem ja tu jeszcze jestem. Bardzo kuszącą opcją było zostanie roślinką. Ładnych parę tygodni nigdzie nie wychodziłam. A jeśli już musiałam, to nie sama. Bardzo dużo czasu zajęła walka o wstawanie o poranku. To w zasadzie niekończąca się walka.
W Boże Narodzenie ogłosiłam, że świąt nie będzie, bo bez niej to nie to samo. Potem sylwester, Wielkanoc, Dzień Matki, Dzień Dziecka. Wszystkie święta pierwszy raz bez niej. Na grób chodzę tylko wtedy, kiedy mam pewność i siłę, żeby od tego grobu odejść. Jak ktoś mnie pyta, czy długo jeszcze zamierzam płakać, to odpowiadam, że być może całe życie. Każda znaleziona rzecz, która generuje wspomnienia, budzi tęsknotę i uświadamia mi, jak wielu rzeczy nie zrobimy już razem. Każde miejsce, które było nasze, w które idę po raz pierwszy bez niej, uruchamia wspomnienia. Ten ból nigdy nie zniknie, ale dobra praca psychologa sprawiła, że dzisiaj już trochę bardziej potrafię ten ból przytulić i z dnia na dzień pewne rzeczy łatwiej znieść.
***
Ola miała trochę kłopotów, kiedy przechodziła z trzeciej do czwartej klasy. Nigdy nie była piątkowa. Raczej dostateczna-dobra. Miałyśmy dużo rozmów, dużo walki, żeby zaadaptować się w nowych realiach szkolnych. Mimo to była bardzo dojrzała jak na swój wiek. Trafiłyśmy do poradni psychologicznej. Pamiętam słowa pani psycholog: "Proszę jej nie kochać za bardzo, proszę pozwolić jej na bycie nastolatką. Rzadko się zdarza, żeby tak mała dziewczynka miała tak dużą świadomość, że jest kobietą, że to jest jej atut i siła". Zresztą sama często podkreślała, że jest już nastolatką.
I te niespożyte pokłady energii. Tańczyła, śpiewała. Uwielbiała śpiewać. Pamiętam, jak się cieszyła, kiedy pierwszy raz zdobyła pierwsze miejsce w konkursie. Nawet jak bajkę oglądała, to musiała nogą ruszać. Po prostu torpeda. Z tym śpiewaniem to w ogóle był niezły meksyk. Chciała startować w konkursach telewizyjnych. Ja jej obiecałam, że jeśli naprawdę o tym marzy, to jej pomogę. Sama ją uczyłam, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Jak oglądam zdjęcia Oli, to niemal na wszystkich jest uśmiechnięta. A nawet jak nie jest, to widzę, że oczy jej się śmieją. W naszej dużej rodzinie Ola była taka po środku. Z jednej strony dziewczyny po 20 lat, z drugiej dzieci młodsze od niej o połowę. I ona była jak Piotruś Pan w grupie tych 5-latków. Wszędzie za nią latały. Jak robiła gest victoria, to one też. Jak okejkę, to one też.
Wiedziała też, jak manipulować swoją mamą. W dzień obnosiła się z byciem nastolatką, a wieczorem przychodziła i pytała, czy może ze mną spać. Ona mówiła, że zawsze będzie ze mną spać, nawet jak będzie miała męża. Ja jej odpowiadałam, że nawet w wieku 40 lat nadal będzie moją dziewczynką.
Zapamiętam ją z miną i oczami kota ze Shreka, kiedy czegoś chciała. Albo z okrzykami radości, kiedy coś jej się udawało.
Jakoś miesiąc po wypadku złapałyśmy bliższy kontakt z mamą Wiktorii. Dopiero wtedy zdałyśmy sobie sprawę, jak bardzo nasze dziewczynki były do siebie podobne. Drobniutkie, chudziutkie blondynki. Ludzie myśleli, że to siostry.
***
Dużo od tamtej pory wydarza się rzeczy dziwnych. Dużo zbiegów okoliczności, które każą myśleć, że to jednak coś więcej.
Na miejscu wypadku policjanci nie znaleźli telefonu Oli. To była noc, w ciemności im się po prostu nie udało. Początkowo odpuściłam ten temat, ale nie dawało mi to spokoju. Chciałam go mieć. Uświadomiłam sobie, że to może być skarbnica wiedzy o niej. Może było tam coś, czego ja nie zauważałam. Na początku listopada, miesiąc po wypadku, pojechaliśmy tam z grupą kilkunastu osób. Telefon oczywiście czekał na mnie. Ja go znalazłam. Znajomi go rozebrali, wyczyścili. Bezskutecznie próbowaliśmy go odblokować. Przekazałam go policji.
Ale oprócz telefonu, na miejscu znaleźliśmy także kota. Miałczał przeraźliwie, jakby dziecko płakało. Przygarnęliśmy go, pojechaliśmy do weterynarza i tam dowiedzieliśmy, że to kotka i że ma mniej więcej cztery tygodnie. Ola uwielbiała koty. Rysia została z nami.
Nigdy nie chodziłam po górach. Do momentu, kiedy kuzynka powiedziała, że góry są bliżej nieba. No i pojechałam. Dużego zdziwienia doznałam na szczycie. Kompletnie ciemne niebo, a na nim świeci jedna gwiazda. Albo dwie. Albo jeszcze chmura w kształcie serca przesłaniająca słońce. Myślałam, że mi się coś wydaje. Zrobiłam zdjęcie, porozsyłałam do bliskich. Wszyscy przyznali rację.
***
To nie jest tragedia tylko dwóch rodzin. To także tragedia rodziny tego chłopaka, jego siostry, która trzymała się blisko z Olą i Wiktorią. To tragedia osób, które ratowały życie dziewczynkom. Legnica to wbrew pozorom nie jest duże miasto. Ludzie się znają. Ja wiem, jak odchorowali ten wypadek ratownicy, którzy udzielali po nim pierwszej pomocy. Oni mają dzieci w podobnym wieku. Nauczyciele i uczniowie w szkole dziewczynek też to przeżyli.
Mnie zabrakło kontaktu, skruchy ze strony tego chłopaka. Jesteśmy tylko ludźmi, każdy popełnia błędy. Każdy z nas choć raz złamał przepisy. O naszym człowieczeństwie świadczy nie ich popełnianie, tylko przyznanie się do tych błędów. A on nie miał odwagi. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że chłopak nie miał zamiaru zabić naszych dziewczynek. Ale to on, a nie dziewczynki wcisnął pedał gazu, wyprzedzał, pisał wiadomości na telefonie. Podjął kilka decyzji, które zaważyły na życiu dwóch osób, ich planów, marzeń do spełnienia.
Bałam się siebie. Z jednej strony wiedziałam, że jestem dobrym człowiekiem, że przecież nie zrobię nikomu krzywdy. Z drugiej strony czułam żal, złość, może nawet nienawiść wobec tego chłopaka. Miałam świadomość, że on chodzi po mieście, w miejsca, gdzie ja też chciałabym pójść. Pojawiał się między innymi w szkole dziewczynek, tam, gdzie chodzi jego siostra. Dzisiaj umiem już zapanować nad złością.
Jeszcze go nie widziałam od tamtej pory. W sądzie będzie pierwszy raz. Biorę pod uwagę, że będzie to trudny moment. Ale walczę i będę to robić dalej. Wspólnym pomysłem moim i mamy Wiktorii jest fundacja imienia dziewczynek, która będzie pomagać ludziom w różnych trudnych życiowych sytuacjach. Teraz jeszcze nie jesteśmy na to gotowe, ale w końcu przyjdzie czas, że będziemy. Nasze dorosłe córki, starsze siostry Oli i Wiktorii, wymyśliły akcję #jedzieszmyśl. Chcą za pomocą mediów społecznościowych zwrócić uwagę na odpowiedzialność kierowców na drodze.
Oddałabym wszystko, aby cofnąć czas. Łącznie ze swoim życiem. Chciałam wybierać z Olą sukienki na studniówkę. A nie do trumny.
Ostatnia prosta
O tragiczny w skutkach wypadek, w którym zginęły 10-latka i 11-latka, Prokuratura Rejonowa w Legnicy oskarżyła 20-letniego dzisiaj mężczyznę. Odpowie on za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Grozi mu do ośmiu lat więzienia.
5 października 2019 roku, po imprezie swojej młodszej siostry i jej koleżanek, 19-latek miał odwieźć do domów Olę i Wiktorię. To był deszczowy wieczór. Około 19 ruszyli z Jawora. Kwadrans później wjeżdżali już do Legnicy. Do wypadku doszło dokładnie o godzinie 19.16 na ulicy Jaworzyńskiej, w obszarze niezabudowanym. Było ciemno. Mokrą jezdnię doświetlały lampy drogowe.
Na tym konkretnym odcinku obowiązywało ograniczenie do 70 km/h, ale warunki do jazdy były mocno niesprzyjające, więc nawet taka prędkość mogła powodować niebezpieczeństwo. Z ustaleń biegłych wynika, że młody kierowca jechał z prędkością od 95 km/h do 115 km/h.
- Oskarżony podjął manewr wyprzedzania jadącego przed nim autobusu, podczas którego stracił panowanie nad pojazdem. Wbrew przepisom ruchu drogowego i zasadom bezpieczeństwa, poruszając się z prędkością wyższą niż administracyjnie dopuszczalna, w trakcie wykonywania tego manewru, wjechał na przecinający jezdnie pas zieleni, a następnie na pas ruchu dla przeciwnego kierunku jazdy - informowała w kwietniu Lidia Tkaczyszyn, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Legnicy.
Z naprzeciwka, z niewielką prędkością - około 40-50 km/h - nadjeżdżał dostawczy mercedes. Auta się zderzyły. Osobowy fiat wpadł do rowu. 10-letnia Ola zginęła na miejscu. 11-letnia Wiktoria zmarła w szpitalu po pięciu dniach. 19-latek również trafił do szpitala, ale w niespełna miesiąc go opuścił.
Rusza proces
Prokurator ustalił, że "naruszenie zasad bezpieczeństwa w ruchu lądowym przez oskarżonego miało charakter umyślny". Jak mówił nam w lutym Radosław Wrębiak, szef Prokuratury Rejonowej w Legnicy, z opinii biegłego informatyka, który przebadał telefon kierowcy, wynika, że w trakcie jazdy, za pośrednictwem komunikatora internetowego, prowadził konwersację z trzema koleżankami. Po odwiezieniu swoich pasażerek miał się z nimi spotkać w Legnicy.
- W pewnym momencie jedna ze znajomych nadal wysyłała wiadomości, natomiast kontakt ze strony jej rozmówcy się urwał. Pokrywa się to w czasie z godziną wypadku - przekazał Wrębiak.
Oskarżony odmówił składania wyjaśnień i nie ustosunkował się do zarzutu. Konsekwentnie twierdzi, że niewiele pamięta z tamtego feralnego wieczora. Ostatnie co zapamiętał, to to, gdy wsiadł do samochodu i wpisał w nawigację adres zamieszkania jednej z nich. Później - jak zapewnia - ocknął się dopiero w szpitalu.
Prokurator zastosował wobec niego dozór policyjny oraz poręczenie majątkowe. Zatrzymano mu prawo jazdy. Jego proces rusza 1 lipca w Sądzie Rejonowym w Legnicy. Mężczyzna będzie odpowiadał z wolnej stopy.
Skontaktowaliśmy się z obrońcą oskarżonego, adwokatem Łukaszem Kłakiem, który podkreśla, że jak na razie zakończyło się postępowanie przygotowawcze, a jego ustalenia będą weryfikowane w sądzie.
- Będziemy to robili wnikliwie. Mój klient też jest osobą, której zależy na dokładnym wyjaśnieniu tej sprawy. Chciałbym, żeby wszyscy zainteresowani mieli świadomość, że to ogromna tragedia dla tego młodego człowieka. On faktycznie nie pamięta samego przebiegu zdarzenia, nie jest w stanie wyjaśnić tego, co zadziało się na drodze, a z pewnością by chciał - mówi obrońca 20-latka.
- Nie będę uprzedzał faktów. Powiem tylko, że podejmiemy pewne czynności celem wyjaśnienia jeszcze innych okoliczności tego zdarzenia - zapowiada adwokat.
#jedzieszmyśl
Kilkanaście dni przed rozprawą Agata, starsza siostra Oli, opublikowała na Facebooku kilkuminutowe wideo.
- Człowiek, który prowadził samochód, nie pomyślał, że jeśli będzie jechał za szybko, może spowodować wypadek. Nie pomyślał, że, wyprzedzając przy takiej prędkości, może stracić panowanie nad samochodem. Nie pomyślał, że jego telefon może zbyt mocno odwrócić jego uwagę od drogi. Po prostu nie pomyślał. Ale przez to, że on nie pomyślał, dwie młode osoby straciły życie - przyznaje łamiącym głosem młoda kobieta.
Mówi o tym, że mogłaby przytulić swoją młodszą siostrę, gdyby ten konkretny kierowca pomyślał. Apeluje też do innych, aby myśleli o pozostałych użytkownikach dróg. Prosi o udostępnianie jej wideo, opisywanie swoich historii i oznaczanie ich hasztagiem #jedzieszmyśl.
- Zachęcam osoby, które mają ochotę podzielić się swoimi historiami, aby je opisały, aby nagrały filmik i oznaczyły go moim hasztagiem. Rozpromujmy to, sprawmy razem, że ludzie zaczną myśleć na drodze. I że żaden więcej człowiek nie będzie musiał przeżywać śmierci bliskiej osoby, bo ktoś nie pomyślał - dodaje.
Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne