Jeden z najbogatszych Polaków Leszek Czarnecki donosił SB na kolegów, za co był wynagradzany finansowo - donosi "Rzeczpospolita". Z dokumentów, do których dotarli dziennikarze gazety ma wynikać, że biznesmen współpracował z peerelowskimi służbami przynajmniej sześć lat, wykazując "dużą aktywność i inicjatywę operacyjną". Nie składałem donosów, nie pisałem notatek - broni się bohater artykułu.
Czarnecki widnieje w dokumentach IPN jako tajny współpracownik "Ernest" a także kontakt operacyjny "Ternes". Z mikrofilmów wynika, że trzeci na liście najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost" został zwerbowany w sierpniu 1980 roku we Wrocławiu. Miał wtedy 18 lat.
"W tym czasie dostarczał pisemne i ustne informacje dotyczące m.in. wybranych osób i rodzin, środowiska studenckiego i naukowego. Składał m.in. relacje ze spotkań, zebrań i działalności Niezależnego Związku Studentów, z przebiegu strajków na terenie Politechniki Wrocławskiej, w których osobiście uczestniczył" - cytuje fragment dokumentu "Rzeczpospolita".
90 donosów w trzy lata
Jako TW "Ernest" współpracował z SB przez trzy lata, przekazując informacje funkcjonariuszom co najmniej 90 razy - twierdzi "Rzeczpospolita". Jak wynika z akt, Czarnecki "wykazywał dużą aktywność i inicjatywę operacyjną". Inwigilował kolegów z III Liceum Ogólnokształcącego we Wrocławiu, a jego donosy były wysoko oceniane.
"Ernest" był opłacany za swoją działalność. Nie zachowały się jednak dokumenty informujące o kwotach, które pobierał - pisze "Rzeczpospolita".
Zaufany człowiek SB?
Jak wynikać ma z dokumentów IPN, Czarnecki był zaufanym współpracownikiem SB. Do tego stopnia, że w 1982 roku rozpoczął pracę dla Departamentu I SB, czyli dla wywiadu pod pseudonimem "Ternes". Biznesmen planował nawet kilkuletni pobyt w Stanach Zjednoczonych, ale ostatecznie za ocean nie wyjechał - pisze "Rzeczpospolita".
"Nie pisałem notatek"
Leszek Czarnecki unika medialnego rozgłosu. Zrobiło się o nim głośno dopiero, gdy zdradził, że chce wyruszyć w podróż kosmiczną, która miałaby go kosztować 20 milionów dolarów. Założyciel Europejskiego Funduszu Leasingowego, współwłaściciel firmy deweloperskiej budującej we Wrocławiu najwyższy w Polsce kompleks apartamentowców, twierdzi w oświadczeniu opublikowanym na łamach "Rzeczpospolitej", że padł ofiarą negatywnej kampanii "obliczonej na podważenie reputacji i zniszczenie efektów jego pracy".
"Złożono mi propozycję pracy dla wywiadu, obiecując wysłanie na zagraniczne studia. Dla 18 letniego człowieka propozycja składana przez oficerów wywiadu mogła wydawać się atrakcyjna. Dlatego zgodziłem się podpisać oświadczenie o podjęciu współpracy. Nie miałem wówczas świadomości na czym miałaby ona polegać. Cała moja wiedza na ten temat opierała się o filmy i książki. W trakcie powtarzających się spotkań z przedstawicielami służb proszono mnie o ocenę sytuacji politycznej w Polsce oraz za granicą. Nigdy nie składałem żadnych donosów na konkretne osoby, nie pisałem notatek, ani nie sporządzałem analiz. Nie żądałem, ani nie otrzymywałem wynagrodzenia" - odpiera zarzuty Czarnecki.
Autor tekstu już nie tak pewny
Do tekstu o Czarneckim odniósł się na antenie TVN24 jego autor, Piotr Nisztor. - Tak wynika z dokumentów. To z nich wyniknął ten tekst. Stanowisko Leszka Czarneckiego dobitnie wskazuje, że SB mogła te dokumenty sfałszować - tłumaczy dziennikarz - Sytuacja jest jednak trudna, bo dokumenty zachowały się tylko na mikrofilmach i trudno będzie stwierdzić, czy były sfałszowane, czy nie.
Źródło: Rzeczpospolita
Źródło zdjęcia głównego: TVN24