Pięć dni po wypuszczeniu na wolność sławnego pingwina zwanego Happy Feet, przymocowany do niego nadajnik GPS przestał przesyłać dane i stracono z nim kontakt. Happy Feet był w drodze powrotnej z Nowej Zelandii do domu na Antarktydzie.
Pingwin cesarski zdobył światowy rozgłos po tym, jak w czerwcu przebył około 3 tys. km i trafił na plażę w Nowej Zelandii. Tam naukowcy wsadzili go na swój statek badawczy, by pomóc w powrocie na Antarktydę. Ptaka uwolniono na Oceanie Południowym. Wstępne dane przesyłane przez GPS pokazały, że Happy Feet płynął zawiłą drogą, aż kontakt z nim urwał się po około 120 km.
Czy pingwin został zjedzony?
Zdaniem naukowców, przymocowane do pingwina urządzenie mogło po prostu odpaść lub zwierzę mogło zostać zjedzone. Druga wersja jest jednak mało prawdopodobna.
Nadajnik satelitarny przyklejony do piór ptaka, miał z założenia odpaść, ale dopiero za kilka miesięcy.
- Kto wie? Może już teraz pływa szczęśliwy bez nadajnika na plecach - powiedział nowozelandzki naukowiec Peter Simpson.
5 minut sławy Gdy Happy Feet trafił na plaże Nowej Zelandii, o jego wyczynie informowały największe światowe telewizje. Po przeprowadzonej operacji, która polegała na usunięciu z jego brzucha 3 kg piasku, pingwin odzyskał zdrowie i mógł powrócić do domu. Piasek znalazł się w jego brzuchu, ponieważ na plaży w Nowej Zelandii Happy Feet pomylił go ze śniegiem i zaczął jeść. Prawdopodobnie nigdy nie poznamy przyczyny jego zniknięcia. - Nadszedł czas, aby pogodzić z faktem, że pingwin powrócił do anonimowości, z której wyszedł - powiedział badacz pingwinów Colin Miskelly.
Autor: mm//ŁUD / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: DEPARTMENT OF CONSERVATION