Narodowy Fundusz Zdrowia domaga się zwrotu 15 tys. zł od trzech gdańskich przychodni. Powód? Placówki zatrudniały lekarkę, która nie miała praw do wykonywania zawodu i wypisywała recepty na refundowane leki.
Chodzi o głośną sprawę Mai M., która dwukrotnie przyjmowała pacjentów będąc pod wpływem alkoholu. CZYTAJ WIĘCEJ
Trzy gdańskie przychodnie, które ją zatrudniały, będą musiały zapłacić Narodowemu Funduszowi Zdrowia łącznie 15 tys. zł, a to dlatego, że kobieta nie miała praw do wykonywania zawodu.
Przychodnie zapłacą 15 tys. zł
Kobieta straciła prawo do wykonywania zawodu w listopadzie ubiegłego roku. Mimo to dalej leczyła. Teraz NFZ upomina się o zwrot kosztów refundacji.
- Najprawdopodobniej będziemy się domagać od tych trzech placówek ok. 15 tys. zł. Tak wynika z naszych wstępnych wyliczeń. Musimy podjąć takie kroki, bo w tych przychodniach recepty na leki refundowane wypisywała osoba, która nie miała do tego prawa - mówi Mariusz Szymański, rzecznik pomorskiego NFZ.
Szymański tłumaczy, że koszty muszą ponieść przychodnie, bo to z nimi NFZ podpisał umowę, a nie z lekarką. Na razie NFZ czeka jeszcze na oficjalną informacje z Okręgowej Izby Lekarzy.
- Musimy mieć dokument, który potwierdzi, że lekarka straciła prawa do wykonywania zawodu i kiedy to nastąpiło. Wtedy będziemy mogli oficjalnie wystąpić o te środki. Pewnie później te przychodnie będą domagały się zwrotu od lekarki, ale to już ich sprawa - dodaje Szymański.
Nie sprawdzili czy może leczyć
Przychodnie nie narażałyby się na takie koszty, gdyby zatrudniając lekarkę sprawdziły w Centralnym Rejestrze Lekarzy RP, czy kobieta ma prawo do wykonywania zawodu.
Wystarczy wejść na stronę internetową Okręgowej Izby Lekarskiej i wpisać: imię i nazwisko lekarza, numer prawa do wykonywania zawodu oraz PESEL.
- Zazwyczaj jak kogoś przyjmujemy do pracy, to po prostu dostajemy do wglądu dokumenty. Nie mamy obowiązku sprawdzać czy lekarz ma aktualne prawo do wykonywania zawodu. Z takim przypadkiem spotykam się po raz pierwszy, a pracuję 28 lat - mówi Bożena Strychalska, prezes przychodni na Stogach.
Strychalska twierdzi, że w przypadku zatrudnienia Mai M. trudno mówić o niedopatrzeniu z ich strony.
- Zanim taki lekarz zacznie pracować, musi też zyskać akceptację NFZ. Myśmy taką otrzymali, więc widać, że i NFZ nie ma wypracowanych narzędzi, które pozwalają to na bieżąco monitorować- dodaje prezes przychodni.
Do dwóch razy sztuka ?
Maja M. dwa razy przyjmowała pacjentów pod wpływem alkoholu. Po raz pierwszy policjanci zatrzymali pijaną lekarkę we wrześniu ubiegłego roku w przychodni w puckim szpitalu. Wówczas kobiecie udało się przepracować dwa dni. Tuż po tym zdarzeniu prokuratura wszczęła postępowanie, które miało wyjaśnić, czy Maja M. naraziła zdrowie lub życie swoich pacjentów. Śledczy przesłuchali już wszystkich świadków. Teraz szukają biegłych, którzy ocenią działania lekarki.
- Otrzymaliśmy informację od rzecznika odpowiedzialności zawodowej. Przekazał nam, że od 19 października do 5 grudnia ubiegłego roku lekarka przebywała na oddziale terapii uzależnień. Rzecznik wszczął postępowanie w tej sprawie, ale jest ono w toku - mówi tvn24.pl Sławomir Dzięcielski z Prokuratury Rejonowej w Pucku.
W lutym funkcjonariusze znów musieli interweniować. Tym razem w przychodni na gdańskich Stogach. Maja M. była pijana i agresywna wobec policjantów. Dlatego 36-latka usłyszała zarzut naruszenia nietykalności osobistej policjantów oraz ich znieważenia.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa / Źródło: TVN 24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24