Uśmiercenie lisa w gdyńskim parku tak zbulwersowało mieszkańców, że do prokuratury wpłynęły już dwa zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa. Śledczy przyjrzą się nie tylko postępowaniu myśliwego, ale i strażników miejskich.
Miał pomóc rannemu lisowi, a zaczął go topić w rzeczce i poderżnął gardło na oczach spacerujących gdynian. Stało się to w obecności funkcjonariuszy Straży Miejskiej.
Sprawę bada prokuratura
Takie postępowanie oburzyło nie tylko mieszkańców, ale i organizacje dbające o prawa zwierząt, które o zdarzeniu poinformowały prokuraturę. Do tej pory do Prokuratury Rejonowej w Gdyni wpłynęły dwa zawiadomienia.
Jedno z nich dotyczy postępowania myśliwego i art. 35 ustawy o ochronie zwierząt. Zgodnie z nim, "kto zabija, uśmierca zwierzę albo dokonuje uboju zwierzęcia z naruszeniem przepisów podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do 2 lat".
- Tę sprawę przekazaliśmy do prowadzenia policjantom z komisariatu w Chyloni. Tymczasem prokuratura wszczęła postępowanie z art. 231 KK. Chodzi o nadużycie uprawnień lub niedopełnienie obowiązków przez strażników miejskich, którzy byli obecni podczas interwencji myśliwego - informuje Jolanta Bartkowska z Prokuratury Rejonowej w Gdyni.
Na razie śledczy nie zdradzają szczegółów sprawy. - To początek postępowania. Potrzebujemy czasu - dodaje prokurator.
Nie kryli oburzenia
O sprawie zrobiło się głośno w październiku. Ranne zwierzę leżało w jednym z parków w Gdyni Chyloni. Przechodnie zadzwonili po strażników miejskich. Funkcjonariusze, którzy przyjechali na miejsce wezwali myśliwego, który ma podpisaną umowę z miastem na usuwanie żywych i martwych dzikich zwierząt.
- W takiej sytuacji zwierzę powinno zostać pozbawione życia w bardziej humanitarny sposób, a myśliwy najpierw topił lisa, po czym podciął mu gardło - tłumaczyła tvn24.pl Danuta Wołk - Karaczewska, rzeczniczka straży miejskiej w Gdyni.
Zapewniała, że strażnicy, którzy byli na miejscu dopełnili wszystkich procedur. - Zachowali się profesjonalnie - wyjaśniła. Czekali na myśliwego ponad godzinę, a przecież chodziło o to, żeby jak najszybciej skrócić cierpienia tego zwierzęcia.
Co więcej, całe zdarzenie miało się odbyć na oczach przechodniów. Ci nie kryli oburzenia. Nikt bowiem nie spodziewał się, że myśliwy dobije lisa w tak drastyczny sposób.
Według strażników, po zabiciu zwierzęcia, myśliwy nie zabrał go ze sobą, tylko zostawił w parku. Strażnicy miejscy musieli więc dzwonić po kolejną osobę i dopiero wtedy martwy lis został zabrany.
"To niezręczny wypadek przy pracy"
Tuż po tym zdarzeniu naczelnik Wydziału Zarządzania Kryzysowego przyznał, że zabrakło profesjonalizmu. - To niezręczny wypadek przy pracy, ale trudno, żeby dobrze wyglądało dobijanie jakiegokolwiek zwierzęcia - mówił tvn24.pl Zdzisław Kobyliński. - To strażnicy powinni zareagować i jakoś zasłonić tę "scenę" - dodał.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa / Źródło: TVN 24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: trójmiasto.pl