Cali w bieli, pełni entuzjazmu i w tropikalnych kaskach. Uzbrojeni w kanapkę z jajkiem. Tak letnicy zwiedzali Gdynię - młode miasto z morza i marzeń.
Nie mieli parawanów i modnych dmuchanych flamingów. To pewne. Ale na wybrzeżu szukali tego co i współcześni turyści: ochłody, wytchnienia i dobrej zabawy.
W ostatnie wakacje przed wybuchem II wojny światowej "Kurier Bałtycki" zachęcał letników do odwiedzania Gdyni - miasta, które powstało z morza, marzeń i uporu inżyniera Wendy.
Ówcześni redaktorzy z przymrużeniem oka rozpisywali się o różnicach między turystami a gdynianami.
"Gdy zobaczysz w upalny dzień na ulicach Gdyni człowieka w białym lnianym garniturku, z gębą i dekoltem opalonym na amarantowo i zaopatrzonego w tropikalny kask - to jest to na pewno nietutejszy. Letnik albo wycieczkowicz. Taki świeżo upieczony".
"Prawdziwy gdynianin ma bladą twarz, nosi się z miejska i nie pamięta nawet kiedy ostatni raz widział morze" * - czytamy w "Wybrzeże oczekuje Was", dodatku do "Kuriera Bałtyckiego".
Ile w tym prawdy, a ile drobnych uszczypliwości?
- W latach 30. XX w. Gdynia często była wybierana przez turystów. Wydawało się wręcz, że odwiedzenie dumy II RP, „okna na świat”, „polskiego Nowego Jorku”, największej obok COP-u inwestycji w II RP, nowoczesnego, modernistycznego miasta, które powstało od podstaw jest obowiązkiem każdego Polaka. Letnicy chętnie zaglądali do Gdyni i pobliskiego Orłowa Morskiego, a kiedy już znaleźli się na długo wyczekiwanej plaży to szybko chcieli się nacieszyć zatoką i słońcem - mówi Weronika Szerle, historyczka sztuki z Muzeum Miasta Gdyni.
To stąd ta amarantowa opalenizna, na którą gdynianie zwyczajnie nie mieli czasu. A co z lnianymi garniturami i kaskami ?
- W tamtym czasie dużą wagę przywiązywano do eleganckiego wyglądu. I to nie tylko w Gdyni. Garnitury rzeczywiście były modne, zwłaszcza te lniane. Len był dobrym, naturalnym materiałem a do tego łatwo dostępnym. Z kolei kaski to po prostu małe, dopasowane kapelusze, które stały się popularne już w latach 20. Te "tropikalne" były wykonane ze słomy - tłumaczy Szerle.
Igranie z falami
"Chwile na słonecznej plaży, gdy zrzuciwszy wierzchnie odzienie wyciąga się na piasku, gdy zdjąwszy obuwie i podkasawszy pantalony igra z falami" *
Na plaży też było szykownie. Królowały białe i czarne trykoty. Modne były pasy i koła. Wszystko inspirowane sztuką awangardową, abstrakcyjnymi obrazami oraz rzeźbami. Panie chętnie sięgały też po białe szlafroki z froty lub piżamy plażowe, na które składały się szerokie spodnie i bluzka bez rękawów
Zobacz jak ubierały się gdynianki w latach 30. XX w.
- W Gdyni piżamy plażowe można było kupić w sklepie Pelagii Anflikowej z Poznania. Jej sklep znajdował się przy ul. Świętojańskiej, obok Grand Cafe. Tekst reklamy brzmiał: modne piżamy na plażę, płaszcze, kostiumy i czepki kąpielowe. Bielizna damska i dziecięca z własnej wytwórni. Kołdry i firanki. Dla Panów bielizna, krawaty - opowiada Szerle.
A panowie? Plażowali w krótkich, czarnych spodenkach.
"Nie pije, nie śpi, a tylko zwiedza"
"Kiedy mu się tak dokładnie przyjrzeć wycieczkowiec okazuje się osobnikiem o naprawdę zastanawiającej strukturze. Nie je, nie pije, nie śpi, a tylko zwiedza, zwiedza. Butelka lemoniady, bułeczka z jajkiem na twardo przywieziona „z domu”, kawałek dachu nad głową w Hotelu Turystyczny, i już może urzędować". *
Hotel Turystyczny w Gdyni znajdował się przy ul. Rybackiej 1. W obszernych i dobrze wentylowanych halach na nocleg mogło liczyć nawet tysiąc osób. Hotel głównie przyjmował wycieczkowiczów. Ci, którzy w mieście gościli zaledwie kilka godzin mogli skorzystać z Hotelu Dziennego.
"Letnik zwiedza motorówką port. To rzecz zasadnicza (…) Jest zziajany, zakurzony i ledwo powłóczy nogami, ale szczęście patrzy mu z oczu i krasi lica". *
Za czym tak latali turyści? Pozycją "must be" na ich liście był gdyński port. Żegluga oferowała też rejsy do Helu i na Jasne Wybrzeże. Ci, którzy woleli zostać na lądzie mogli podziwiać Kaszubską Szwajcarię.
Wirowali w tańcu na molo
Z kolei kąpieli chętnie zażywali w Orłowie Morskim. W latach 30. była to miejscowość obok Gdyni. W 1935 r. włączono ją do miasta.
Tamtejsze kąpielisko jest pięknie położone w Kotlinie nad Zatoką Gdańską.
Śmiało można powiedzieć, że było tam zarazem komfortowo i dość tanio. Na brzegu znajdowały się nowoczesne łazienki wzniesione z betonu. Wewnątrz można było skorzystać z natrysków i kabin. Turyści zmęczeni morskimi uciechami mogli odetchnąć spacerując po plantach wśród kolorowych klombów kwiatów.
- Nad brzegiem zatoki był też luksusowy, przeszklony pawilon jednego z największych producentów butów. W butiku można było kupić lub naprawić buty. A panie mogły nawet sobie zrobić pedicure. Właściciel zadbał o to, by usługi były naprawdę kompleksowe. To dość nowatorskie podejście jak na tamte czasy - opowiada Szerle.
Wiele osób spędzało też czas w kawiarniach i restauracjach.
To w dzień a wieczorami? Wtedy pary wirowały w tańcu na orłowskim molo.
"A gdy zmęczony różnorodnością wrażeń letnik usypia słodko, śnią mu się w przedziwnym galimatiasie krany i dźwigi, łodzie i pomorskie gryfy" *
Ostatnie wakacje przed wojną:
*Cytaty pochodzą z dodatku "Wycieczkowicz pod Lupą" z "Kuriera Bałtyckiego" (1939 r.)
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.