Premier Nowej Zelandii znalazł się pod ostrzałem opozycji, ponieważ skorzystał z wojskowego helikoptera, który posłużył mu jak taksówka. Polityk poleciał nim na imprezę na torze wyścigowym oraz na przyjęcie w klubie golfowym. Współpracownicy Johna Key'a bronią premiera, mówiąc, iż "nie wypadało mu się spóźnić", a były duże korki na drogach.
Szef nowozelandzkiego rządu naraził się opozycji w niedzielę. Helikopter wojskowy UH-1 Iriquois przewiózł polityka dwukrotnie w ciągu dnia. Łącznie trwało to około dwóch godzin. Pierwszym wydarzeniem, na które spieszyło się premierowi, była popularna impreza motoryzacyjna na torze wyścigowym w Hamilton. Drugim - oficjalna gala z okazji nadania tytułu "Królewskiego" klubowi golfowemu w Otahuhu. W obu tych imprezach premier był gościem honorowym.
Z powodu protokołu?
- Decyzja o wykorzystaniu helikoptera była spowodowana obawami związanymi z dużym ruchem na drogach. Premier mógł się spóźnić do Otahuhu, co jest niedopuszczalne z punktu widzenia protokołu. Nie mógł on być na miejscu później niż Gubernator Generalny (tytularny przedstawiciel korony w Nowej Zelandii) - powiedział rzecznik premiera.
Premier i jego otoczenie nie czują się niczemu winni. Innego zdania jest jedna z przewodniczących opozycyjnej Partii Zielonych. - Nie mamy problemu z tym, że premier wykorzystuje lotnictwo wojskowe w wypadku klęsk żywiołowych albo podczas wykonywania poważnych czynności służbowych - mówiła wzburzona Metiria Turei.
- Mam jednak problem z tym, że premier zawładnął wojskowym śmigłowcem, żeby mógł zdążyć pojawić się na dwóch przyjęciach - dodała.
Źródło: nbr.co.nz
Źródło zdjęcia głównego: airforce.mil.nz