Nadę znalazł na posadzce gabinetu jej szef, księgowy. Leżała przy biurku, w kałuży krwi. Jedna z sąsiadek słyszała tamtego dnia rano, jak coś ciężkiego upada na podłogę, inna, jak ktoś podejrzanie długo używa w biurze umywalki. Śledczy z Genui wracają do sprawy z 1996 roku, bo do dziś nie udało się ustalić, kto zabił 24-letnią sekretarkę z Chiavari. Teraz wszystkie tropy prowadzą do jej dawnej znajomej, wtedy nieszczęśliwie zakochanej w szefie Nady. "Znam ją, widziałam jak tego dnia, brudna, chowa coś pod siodełko skutera i odjeżdża" - to fragment anonimowej rozmowy telefonicznej sprzed ćwierć wieku, który właśnie udostępniła włoska policja z prośbą o pomoc w ustaleniu, czyj to głos. Znajoma żyje do dziś. Funkcjonariusze w poniedziałek zabezpieczyli jej skuter. Ten sam, którym jeździła 25 lat temu.
Nada miała niecałe 25 lat, mieszkała jeszcze z rodzicami. Nieśmiała, cicha, rzadko wychodziła na imprezy. Najbardziej "szalona" w jej wyglądzie była burza gęstych, ciemnych włosów. - Uważnie dobierała swoich znajomych, była ostrożna, ale za to bardzo ciekawa świata. Pamiętam, że kiedy pojechała do Paryża, codziennie chciała robić nowe rzeczy, odkrywać nieznane miejsca. Była inteligentniejsza ode mnie, lepiej radziła sobie w szkole - wspominała siostrę nie z zazdrością, a czule, Daniela Cella, w programie "Il Mistero Blu" telewizji Rai w 1998 roku.
24-latka znalazła pracę w miejscu, które bardzo jej odpowiadało - została sekretarką w biurze księgowego przy via Marsala 14, w rodzinnej miejscowości Chiavari. Mieszkańcy kamienicy cenili ją za życzliwość, wiedzieli, że można z nią pożartować, ale ze swoich tajemnic nikomu z nich się nie zwierzała. Sumienna, zawsze punktualna, wolała być nawet przed czasem, niż się spóźnić.
W poniedziałek 6 maja 1996 roku wstała wcześnie rano. Podwiozła do pracy spóźnioną mamę, która przespała swoje budziki. Po siódmej wróciła do domu, pościeliła ich łóżka, zaparzyła kawę, wsiadła na rower i ruszyła do pracy. Po drodze kupiła jeszcze chleb i foccacię. Śledczy potwierdzili, że chwilę przed ósmą zaparkowała rower przy filarze niedaleko wejścia do klatki numer 14, wspięła się po marmurowych schodach na drugie piętro i otworzyła lokal numer 5. Można przypuszczać, że od razu zabrała się do pracy, bo włączyła stacjonarny komputer na swoim biurku – o 7.51 zalogowała się do sieci.
Niecałe półtorej godziny później jej szef, księgowy Marco Soracco wszedł do biura. Zdziwiło go zapalone światło w korytarzu. Ani on, ani Nada nie włączali lamp o poranku, kiedy w biurze byli sami, robili to tylko podczas wizyt gości. Zadzwonił telefon, który odebrał osobiście i odpowiedział na wszystkie pytania klienta. Czuł, że coś się stało, bo zwykle Nada odbierała każde połączenie już po pierwszym sygnale. Ruszył w stronę jej gabinetu. - Zastałem ją półżywą, leżała na posadzce, z trudem łapała oddech - relacjonował dziennikarzowi telewizji RAI. - Ale w pokoju wszystko stało nietknięte, na pierwszy rzut oka oceniłem, że nic nie zginęło, biurko uporządkowane, monitor włączony, wszystko tak, jak powinno być, poza wielkimi plamami krwi na meblach i ścianach - dodał. Pod biurkiem leżały jej okulary.
Dziesięć ran. Zszywacz? Ciężka popielniczka?
Soracco natychmiast wezwał na miejsce służby ratunkowe. - Rozpoznałem ją od razu, to była moja koleżanka. Szybko odsunęliśmy biurko i rozpoczęliśmy działania. Zrozumieliśmy, że trzeba szybko ja przewieźć do szpitala. Było bardzo źle, wiedzieliśmy to i po kałuży krwi wokół jej głowy, i po tym, że traciła przytomność - mówił w programie "Mistero in Blu" Andrea Grillo, ratownik medyczny, który wbiegał po schodach kamienicy przy via Marsala już pięć minut po zgłoszeniu. W szpitalu San Martino lekarze walczyli o życie Nady jeszcze przez sześć godzin. Obrażenia okazały się jednak tak rozległe, że nie udało się jej pomóc. Zmarła około godziny 15.
Początkowo policjanci zakładali, że Nada się przewróciła - taką wersję wydarzeń przedstawił im sam Marco Soracco. Szybko jednak okazało się, że jej obrażenia nie mogły powstać bez udziału osób trzecich. Oprócz poważnego pęknięcia czaszki, które powstało wskutek uderzenia głową o twardą posadzkę, miała też na ciele dziesięć mniejszych ran. - Nie do końca wiadomo, jakiego narzędzia użył napastnik, to mógł być obojętnie jaki przedmiot, który miał pod ręką. Zszywacz, ciężka popielniczka. Podejrzewamy, że miał spiczasty koniec. Sprawca ranił ofiarę w czoło, czubek głowy, policzki - wyliczał w rozmowie z dziennikarzem telewizji RAI Silio Bozzi, policjant, który badał miejsce zbrodni.
- Nie zakładamy, że napastnik musiał być potężnej postury, na pewno miał za to dużo energii, jakby działał pod wpływem bardzo silnych emocji. Nada próbowała opierać się tej agresji całym ciałem, straciła przy tym nawet swoje brązowe mokasyny i w ostatnich chwilach broniła się na boso - opisywał.
Nikt z kamienicy nie słyszał żadnych krzyków ani wołania o pomoc, w odtwarzaniu przebiegu wydarzeń policjantom musiały wystarczyć inne zapamiętane dźwięki: "O 9.01 sąsiadka z dołu usłyszała mocny trzask zamykanych drzwi" - pisała 8 maja 1996 roku Wanda Valli dla dziennika "La Repubblica". Sąsiadka zza ściany zapamiętała z kolei, że ktoś "podejrzanie długo korzysta w biurze z umywalki, woda z kranu nie przestawała lecieć". Jeszcze inny świadek wspominał, że zanotował głuchy odgłos, jakby coś ciężkiego upadło na podłogę.
Kurs tańca, guzik, podsłuchy. "Zabiję się"
Nazajutrz po śmierci 24-latki ruszyło śledztwo w sprawie zabójstwa. Pierwszym podejrzanym stał się księgowy. 35-letni samotnik, żył z matką, mieszkali razem piętro niżej. Na jego niekorzyść świadczył fakt, że matka zaraz po akcji ratunkowej dokładnie umyła całą klatkę schodową, zmywając każdą plamę krwi. Zacierała ślady? "Nie, po prostu jest pedantką" - tłumaczył dziennikarzom Soracco w 1996 roku.
Tylko w maju policjanci przesłuchali ponad stu świadków. Sąsiadów, znajomych, krewnych Nady i księgowego. Ostatecznie nie byli w stanie udowodnić, żeby mógł przyczynić się do śmierci swojej sekretarki.
Pod koniec maja 1996 roku włoskie media ogłosiły, że 24-latkę mogła zabić kobieta. Policja zdradzała niewiele, ujawniła tylko, że tamtego dnia ktoś widział w okolicy 28-letnią Annalucię C., nauczycielkę z Chiavari. Annalucia znała i Nadę, i jej szefa. Co więcej, uczęszczała na ten sam kurs tańca co on i nieoficjalnie było wiadomo, że jest w nim zakochana. "Nie wiem nic o tej tajemniczej nieznajomej" - zaprzeczał wtedy Soracco w rozmowie z dziennikarzem "La Stampy". "To wszystko jakieś wymysły" - dodawał.
Do wersji nauczycielki jako potencjalnej zabójczyni pasowało coraz więcej szczegółów: na miejscu zbrodni znaleziono niewielki, metalowy guzik. "Jedyny konkretny ślad po zabójcy, jakim dysponują kryminalni, to guzik, który ma pochodzić z koszuli o kroju damskim" - pisała "La Repubblica" 24 maja. Komplet pięciu identycznych odnaleziono później w domu C. Karabinierzy z Chiavari podsłuchiwali też jej rozmowy telefoniczne, podczas jednej z nich miała wyznać swojemu rozmówcy: "Nie mogę pozbyć się z głowy tamtej sceny...".
Kobieta nie wytrzymała presji i niekończących się telefonów dziennikarzy. "Jeśli zaraz nie przestaniecie, zabiję się. Idę pożegnać się z moim dzieckiem i kończę z tym wszystkim" - słowa Annalucii przytoczyła "La Repubblica" 31 maja 1996 roku. Ostatecznie prokurator prowadzący śledztwo zdecydował się wykluczyć ją z grona podejrzanych, a wyżej wspomniane powiązania ze sprawą ocenił jako zbiegi okoliczności, o czym poinformował oficjalnie właśnie w ostatni dzień maja.
Mijały miesiące, pojawiały się nowe tropy, bo na komisariat docierały dziesiątki anonimów, ale śledczy krążyli w miejscu. W 1998 roku sprawę umorzono. "Odmrażano" je później dwukrotnie: w 2005 roku po odnalezieniu pamiętnika Nady i w 2011 roku przy okazji śledztwa badającego powiązania półświatka Chiavari z młodymi dziewczynami, które wynajmowano jako prostytutki, ale żaden z tych wątków nie wniósł do sprawy zabójstwa Celli nic nowego.
To zasługa kryminolożki
Przełom nastąpił dopiero w tym roku. "Nowoczesne technologie pozwoliły na ponowne przyjrzenie się sprawie, w której wciąż brakuje wielu odpowiedzi" ogłosił w maju portal ilgiornale.it. Śledczy ponownie zbadali przedmioty zabezpieczone na miejscu zbrodni: białą koszulę, którą miała na sobie Nada w dzień tragedii i fotel stojący wtedy obok jej biurka. Odkryli odcisk palca i męskie oraz kobiece ślady DNA. Nienależące do Celli.
Okazuje się, że za ich sukcesem stoi niejaka Antonella Pesce Delfino, kobieta, która sprawie morderstwa młodej sekretarki poświęciła swoją pracę dyplomową. Jest kryminolożką i pracownikiem uniwersytetu w Bari, na południu Włoch. "Szukałam tematu mojej pracy magisterskiej i kolega dziennikarz podpowiedział mi: a może zajmiesz się sprawą Celli?" - przyznała w wywiadzie z dziennikarzem "La Repubbliki". Po miesiącach analizy akt, postanowiła odezwać się do pełnomocniczki rodziny Nady i zaproponować wspólny wniosek do prokuratury. Jak mówi, na początku miała tylko "przeczucie", że należy ponownie przyjrzeć się wątkowi 28-letniej wówczas nauczycielki, który jej zdaniem zbyt wcześnie zamknięto. "A była jedyną podejrzaną w tej sprawie kobietą" - podkreśla Pesce Delfino.
W 2019 roku zdecydowała się nawet ją odwiedzić. Pojechała do Boves, niewielkiej miejscowości u podnóża Alp, gdzie Annalucia C. przeprowadziła się dokładnie 25 lat temu. Nie rozmawiały długo. Zaraz po tym jak kryminolożka zaczęła pytać o przeszłość w Chiavari, C. kazała jej się wynosić.
Prokuratorzy z Genui zgodzili się, na wniosek rodziny i adwokata, wznowić śledztwo.
Kiedy w 2021 odwiedzili C. w Boves, ta miała zacząć wysyłać kryminolożce niepokojące wiadomości. "Właśnie rozmawiałam z policjantami z Chiavari. Myślisz, że otworzyłaś na nowo zamkniętą sprawę? Zaraz ja ją otworzę. Zaciągnę cię na tamten komisariat za kudły" - brzmiały groźby, które Pesce Delfino udostępniła do wglądu dziennikarzom włoskich mediów. "Ty brudna kłamczucho, po co przyszłaś do mojego domu? Czemu węszysz? Kto cię przysłał?" - treści pogróżek pokazała w tym tygodniu swoim widzom telewizja RAI w programie "La vita in Diretta".
Była brudna, schowała coś pod siodełko i odjechała
5 listopada włoska agencja prasowa ANSA podała, że 53-letnia dziś Annalucia C., była nauczycielka, została przesłuchana w charakterze podejrzanej o zabójstwo i jest jedyną osobą o takim statusie we wznowionym śledztwie dotyczącym śmierci Nady Celli. "Śledczy podejrzewają, że motywem C. mogła być w tamtym czasie zazdrość - chciała zająć miejsce sekretarki, żeby zbliżyć się do księgowego" - pisze dziennik Il Fatto Quotidiano.
Dodatkowo, w ubiegłym tygodniu policja z Genui opublikowała nagranie fragmentów rozmowy telefonicznej z sierpnia 1996 roku. Nieznajoma kobieta zadzwoniła wtedy do matki księgowego (tej, która wyczyściła klatkę schodową po zabójstwie) i przyznała, że widziała, jak C. wybiega z budynku, po czym oddala się w nieznanym kierunku na swoim skuterze:
(...) Wracałam autem z Carasco, widziałam ją, była brudna. Wsadziła wszystko pod siodełko skutera, pozdrowiłam ją, ale nawet na mnie nie spojrzała. (...) Zaczęłam podejrzewać ją tego dnia po południu, kiedy się o wszystkim dowiedziałam. Pomyślałam sobie - Matko Boska, to ta kobieta wcześniej rano zrobiła coś takiego? Później, kiedy rozmawiałyśmy o tym z przyjaciółkami, jedna powiedziała: "oj tak, ona potrafi być bezczelna, powiedzieć na przykład 'rozwalę ci łeb...' (...) Tak, ja ją znam. Dziwię się, że reszta kobiet nic nie mówi. Siedzą cicho, miałyśmy inne zdanie na ten temat. Nie podaję nazwisk, bo nasze zdania się różniły, ale nie wiem dlaczego one nic nie mówią. Była nas piątka (...)"
To nagranie nie jest nowe. Prokuratorzy nie tłumaczą, dlaczego 25 lat temu zespół śledczych nie dociekał, kto zadzwonił do matki Marca Soracco. Możliwe, że uznano to wcześniej za kolejny z anonimów, które nie wniosą do sprawy nic nowego. "Rozmowa została udostępniona mediom z prośbą, aby te pomogły przyczynić się do odnalezienia nieznanej rozmówczyni" - czytamy w komunikacie przesłanym redakcji tvn24.pl.
"Czekamy na wyniki tych badań ze ściśniętym gardłem"
W międzyczasie śledczy z Genui ponownie zapukali do drzwi C. w Boves. Przeszukali jej garaż, gdzie znaleźli wielki karton, a w nim skuter. Dokładnie ten sam, którego kobieta używała 25 lat temu, kiedy żyła jeszcze w Chiavari. W zeszły poniedziałek ogłosili prawdziwą "bombę", która sprawiła, że zainteresowanie 53-latką jeszcze długo nie ucichnie: "Kryminalni odnaleźli na skuterze ślady krwi. Zostaną teraz poddane dokładnym badaniom, aby ustalić, do kogo należały".
- Nie ukrywam, że czekamy na wyniki tych badań ze ściśniętym gardłem. Naturalnie, dopuszczamy możliwość, że to nie jest krew Nady. Nie będzie to jednak wykluczało C. z kręgu podejrzanych. Po tylu latach nadal nie wiemy, kto zabił Nadę Cellę. Jej mama naprawdę chciałaby w końcu poznać prawdę. Bardzo się cieszy z tego, że znowu coś się ruszyło - mówi w rozmowie z nami pełnomocniczka rodziny, mecenas Sabrina Franzone.
Śledczy nie informują jeszcze, kiedy należy spodziewać się wyników badań DNA. Zapowiedzieli również, że ponownie przesłuchają księgowego Marca Sorocco i jego matkę - obojga pod kątem składania fałszywych zeznań. Wątpią w to, że Sorocco nie znał C. i nie wiedział o uczuciu, jakim miała go darzyć.
Narzędzia zbrodni - przedmiotu ze spiczastą końcówką, którym zabójca miał zaatakować Nadę, nie odnaleziono do dziś.
Źródło: tvn24.pl, RAI, ANSA, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne