Z kim i o co walczy Recep Tayyip Erdogan

Źródło:
tvn24.pl, "Financial Times", Reuters

Recep Tayyip Erdogan rządzi Turcją od blisko 20 lat i chce to robić przez co najmniej pięć kolejnych. Zamierza ubiegać się o reelekcję w przyszłorocznych wyborach, ale tym razem jego zwycięstwo nie jest takie oczywiste. Pierwszy raz od dawna turecka opozycja ma realne szanse, by wreszcie odsunąć go od władzy.

Wybory prezydenckie w Turcji zbliżają się wielkimi krokami. Turecka opozycja poszukuje kandydata, który rzuci wyzwanie rządzącemu od blisko dwóch dekad Recepowi Tayipowi Erdoganowi.

Inflacja na poziomie blisko 70 procent (nieoficjalnie nawet 140 procent), dwucyfrowe bezrobocie i tracąca wciąż na wartości turecka lira składają się na rzeczywistość Turcji mierzącej się z najgorszym od lat kryzysem gospodarczym. Jak wskazują komentatorzy, możliwe, że najbliższe wybory, które mają odbyć się za około 13 miesięcy, to wyczekana szansa dla tureckiej opozycji, by wreszcie odsunąć od władzy lidera Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP).

Według jednego z majowych sondaży, obecny prezydent Turcji przegrywa ze wszystkimi czterema najbardziej prawdopodobnymi kandydatami opozycji.

- To pierwszy sondaż, w którym Erdogan przegrywa nawet z Kamalem Kılıçdaroğlu. To lider tureckiej opozycji, więc może dziwić, że taki wynik uznaje się za przełomowy. Ale trzeba zaznaczyć, że Kılıçdaroğlu jest politykiem mało charyzmatycznym jak na warunki tureckie i politykiem, z którym do niedawna trudno było sobie wyobrazić, by Erdogan rzeczywiście mógł przegrać. Więc w tym sensie rzeczywiście jest to sondaż przełomowy - komentuje w rozmowie z tvn24.pl dr Karol Wasilewski, ekspert Agencji Analitycznej NEOŚwiat. Jak dodaje, jeszcze bardziej na wyobraźnię oddziałuje sam trend. - Jest to kolejny sondaż, który pokazuje, że opozycja w tych wyborach prezydenckich nie musi stać na przegranej pozycji - podkreśla.

Przekuć cudzą wojnę we własny sukces

Wojna w Ukrainie dodatkowo obciążyła i tak nadwyrężoną turecką gospodarkę. Związany z sytuacją na wschodzie wzrost cen ropy i gazu pogłębia trwający w kraju kryzys. Ale jest także druga strona medalu. Konflikt zbrojny między Kijowem a Moskwą okazał się świetną okazją do wzmocnienia pozycji Ankary na arenie międzynarodowej i zadbania o lepsze relacje z Zachodem po latach napięć. Erdogan lawiruje między obiema stronami wojennej barykady, wykorzystując sytuację do własnych celów.

Z jednej strony próbuje odgrywać rolę mediatora, starając się jednocześnie nie denerwując Władimira Putina. Erdogan ograniczył rosyjskiej armii dostęp do tureckich wód i przestrzeni powietrznej, dostarczył także stronie ukraińskiej tureckie drony typu Bayraktar TB2, jednocześnie jednak zapowiedział - ku uciesze Kremla - że zawetuje planowane rozszerzenie NATO o Finlandię i Szwecję, które wyraziły chęć przystąpienia do Sojuszu.

Niewątpliwie w obliczu wydarzeń w Ukrainie Turcja odgrywa ważną rolę, a Erdogan, o którym piszą w ostatnim czasie media na całym świecie, pokazuje się jako polityk, z którym trzeba się liczyć.

- Erdogan musi udowadniać, że opozycja nie zna się na rządzeniu. To jest właśnie taka przestrzeń. Erdogan wykorzystuje politykę zagraniczną, żeby pokazać Turkom, że to właśnie on jest tym wielkim bosem, który wie jak grać w pierwszej lidze polityki międzynarodowej, że to jest człowiek, który potrafi dbać o interesy Turcji, a w domyśle "oni", czyli opozycja tak o te interesy nie będą potrafili dbać - mówi Wasilewski. - Erdogan wysyła sygnał: drodzy wyborcy, uwzględnijcie, jaka jest sytuacja międzynarodowa. Jest naprawdę niebezpiecznie, świat się zmienia. Lepiej żebym to ja tą Turcją rządził - dodaje.

Stambuł - mała Turcja i lampka ostrzegawcza

Pierwszym sygnałem, że pozycja Erdogana zaczyna się chwiać, były wybory lokalne z 2019 roku. Co prawda rządząca AKP odniosła w nich zwycięstwo w skali całego kraju, straciła jednak władzę w 8 z 12 największych miast, w tym w Ankarze i Stambule. Kandydaci opozycji zwyciężyli tam po raz pierwszy od 25 lat.

- Stambuł jest uważany za twierdzę AKP, za początek legendy politycznej Erdogana (jego kariera polityczna zaczęła się od funkcji mera tego miasta). Kolejny aspekt jest taki, że Stambuł uważa się za małą Turcję. W Turcji bardzo popularne jest powiedzenie, że kto wygrywa w Stambule, wygrywa później w całej Turcji. I w tym sensie ta porażka sprzed trzech lat, zwłaszcza w Stambule, była symboliczna - ocenia Wasilewski. Jak dodaje, "Turcy zrozumieli wówczas, że AKP nie jest nienaruszalna".

- Było tam jeszcze coś ważnego. W Stambule powtórzono głosowanie - zauważa ekspert. W pierwszym wygrał kandydat opozycyjnej Republikańskiej Parii Ludowej (CHP) Ekrem Imamoglu, a na drugim miejscu znalazł się Binali Yildirim z rządzącej AKP. Różnica między rywalami była wtedy niewielka (13 tysięcy, czyli 0,2 proc.). Prezydent Recep Tayyip Erodgan oraz jego kandydat oskarżyli opozycyjnego polityka o kradzież głosów, a Najwyższa Komisja Wyborcza Turcji zdecydowała, że wybory trzeba powtórzyć.

W drugim podejściu przewaga Imamoglu nad jego rywalem okazała się zdecydowanie większa - 54 do 45 procent. Tym razem różnica głosów wyniosła ponad 700 tysięcy. - To był drugi symbol, że tureckie społeczeństwo wyznacza AKP granice, sygnał, że taka ingerencja w wybory się tureckiemu społeczeństwu nie podoba - tłumaczy Wasilewski. - AKP zamachnęło się na jedną ze świętości tureckiej polityki. Turcja ma słaby trzeci sektor. Ma bardzo wąską przestrzeń wyrażania aspiracji demokratycznych. Dla Turków wybory to okazja do zamanifestowania swojego wpływu na państwo - podkreśla. Co - jak dodaje - nie oznacza, że następne wybory będą uczciwe.

Kto zawalczy o prezydenturę?

We wspomnianym wszcześniej sondażu dwoma potencjalnymi kandydatami opozycji z największymi szansami na zwycięstwo z Erdoganem są merowie Ankary i Stambułu.

- My tak naprawdę nie wiemy, co opozycji po głowie chodzi. Po Ankarze krążą takie plotki, że burmistrz stolicy nigdy nie był rozważany na poważnie. Ale są to kandydaci, którzy zdecydowanie mają największą przewagę sondażową nad Tayipem Erdoganem. Ta przewaga sondażowa jest taka, że trudno sobie wyobrazić, by Erdogan ją nadrobił - twierdzi Wasilewski. Zwraca uwagę, że w przypadku Imamoglu to około 9 punktów procentowych. - Niby wybory są za 13 miesięcy najdalej, więc wszystko się może zdarzyć. Ale w normalnych warunkach w państwie demokratycznym to jest duża różnica - podkreśla.

Wygląda na to, że do wyścigu o prezydenturę szykuje się polityczny weteran i szef CHP - głównego ugrupowania opozycyjnego w Turcji - 73-letni Kemal Kılıçdaroğlu. Jednak zdaniem Wasilewskiego jest on obecnie promowany w tym charakterze po to, by skupić na sobie uwagę mediów prorządowych, "ergo, żeby nie spaliły one tego prawdziwego kandydata różnymi oskarżeniami".

- Ale oczywiście to jest jeden z głównych problemów - czy w opozycji nie pojawi się batalia o to, kto ma być tym kandydatem. Czy Kılıçdaroğlu widząc te sondaże nie uwierzy w to, że rzeczywiście ma szanse wygrać z Erdoganem. I czy nie dojdzie do największego problemu w tureckiej opozycji, jakim byłyby po prostu podziały. Bo to jest coś, co po raz kolejny pokazałoby tureckim obywatelom, że opozycja jest skrajnie podzielona i niezdolna do rządzenia - mówi ekspert.

Dlaczego Erdogan wciąż może wygrać

Sytuacja gospodarcza w Turcji działa na niekorzyść obecnego prezydenta, którego społeczeństwo coraz bardziej obarcza winą za trwający kryzys. - W 2018 roku w Turcji został wprowadzony system prezydencki, który miał wszystko ułatwić, w którym Erdogan miał być tym politykiem, który ograniczy wszystkie problemy generowane przez opóźnienia biurokracji, w którym wszystko będzie zależało od niego. I to w pewnym sensie się teraz na nim mści. Bo skoro jeden polityk jest odpowiedzialny za wszystko, to Turcy doskonale zdają sobie sprawę, że ten system prezydencki nie działa i winią osobę, która za to jest odpowiedzialna - tłumaczy Wasilewski.

Choć sondaże są dla niego coraz mniej optymistyczne, Erdogan wciąż ma duże szanse na zwycięstwo.

- Bolączką opozycji jest to, że o ile Turcy są coraz bardziej rozczarowani rządami AKP i samego Erdogana, o tyle ciągle nie mają przekonania, że opozycja będzie lepsza. Co więcej, nie znają jej dokonań ani pomysłów. Opozycja ma problem z zakomunikowaniem ich na gruncie konkretnych korzyści dla wyborców - mówi Wasilewski.

Zwraca uwagę, że polityczni przeciwnicy Erdogana "opieczętowują swoją retorykę w system prezydencki". - To znaczy: my pozbędziemy się systemu prezydenckiego, bo to jest główna bolączka Turcji, główny problem, który blokuje wszystko, blokuje rozwój, uniemożliwia realizację różnych projektów. Przeciętny Turek ma to, brzydko mówiąc, w nosie. Bardziej ich interesuje, jak się poprawi ich życie dzięki temu. I z tym opozycja ma problem - twierdzi rozmówca tvn24.pl.

Jednocześnie - dodaje - Erdogan i jego obóz polityczny "cały czas tworzą, coraz bardziej absurdalne w tych warunkach gospodarczych, ale jednak wizje przyszłości Turcji, jakiś program polityczny". - To jakieś "Turcja nowymi Niemcami Wschodu", to kwestie "superpotęgi logistycznej", wizje, które ze względu na sytuację gospodarczą w kraju wywołują wśród obserwatorów i ekonomistów albo uśmiech albo popłoch. Ale społeczeństwu pokazują jakąś perspektywę, obietnicę konkretnych korzyści - wyjaśnia Wasilewski.

Jest wreszcie kwestia absolutnej dominacji obozu rządzącego w mediach. - Żeby być uczciwym wobec opozycji, to nie jest tak, że oni są totalnym politycznymi ofiarami i nie potrafią komunikować swojego programu. Oni po prostu nie mają możliwości szerszej komunikacji ze względu na dominację partii rządzącej nad mediami - tłumaczy analityk.

Dziś trudno przewidzieć bieg wydarzeń politycznych w Turcji. Nie wiadomo, co jeszcze Erdogan wyciągnie z kapelusza, by wkupić się w łaski tureckiego społeczeństwa (podniesie płacę minimalną?) albo czym je zastraszy. - Ostatnio architektka kampanii Imamoglu z 2019 roku dostała wyrok więzienia. W czerwcu jest proces samego Imamoglu i niektórzy spekulują, że to się może wręcz skończyć zdjęciem go z urzędu, czyli wyeliminowaniem z politycznej konkurencji - zauważa Wasilewski.

Czego boi się opozycja

W ocenie Wasilewskiego wybory w Turcji nie będą w pełni uczciwe, chociażby z uwagi na wspomnianą przewagę partii rządzącej w mediach. Do tego dochodzą represje wobec opozycji.

- Nie zapominajmy o tym, że jeden z najważniejszych polityków opozycji wciąż siedzi w więzieniu. Niedawno był proces Osmana Kavali, tureckiego filantropa, oskarżanego o bycie tureckim Sorosem przez Erdogana. To jest kolejny cios wymierzony w tureckie społeczeństwo obywatelskie - mówi Wasilewski.

Zaznacza, że dla tureckiej opozycji najlepsza byłaby sytuacja, w której jej rzeczywista przewaga w wyborach wyniosłaby kilka-kilkanaście punktów procentowych. - Im mniejsza przewaga, tym większe prawdopodobieństwo, że wybory zostaną "skręcone" - wskazuje ekspert i dodaje, że "nie jest tak łatwo sfałszować wybory w takim państwie jak Turcja, choć w przeszłości widzieliśmy już liczne nieprawidłowości".

Opozycja zdaje sobie sprawę z tych zagrożeń i - według Wasilewskiego - najbardziej boi się właśnie mocno wyrównanego wyniku.

Autorka/Autor:momo/adso

Źródło: tvn24.pl, "Financial Times", Reuters