Amerykanie ratując lotników z rozbitego myśliwca F-15 ostrzelali i zranili ośmiu cywilów - twierdzą media. Wojsko zaprzecza - według armii śmigłowce ratunkowe miały nie otwierać ognia podczas akcji. Przyznano jednak, że osłaniające operację Harriery, zrzuciły bomby na rządowe transportery opancerzone zmierzające w kierunku wraku F-15.
Amerykański myśliwiec F-15E rozbił się w wschodniej Libii w nocy z poniedziałku na wtorek. Według wojska, przyczyną katastrofy była "awaria mechaniczna". Dwaj lotnicy katapultowali się z maszyny na dużej wysokości i wylądowali daleko od siebie. Operator uzbrojenia został odnaleziony przez lokalną ludność, która przekazała go rebeliantom. Z ich rąk odebrał go amerykański helikopter.
Pilot maszyny wylądował w innym miejscu i jako pierwsza dotarła do niego specjalna grupa ratunkowa z pokładu USS Kearsarge. Oddział marines przybył na miejsce w dwóch samolotach pionowego startu i lądowania CV-22 Osprey.
Według mieszkańców i mediów, załogi maszyn podczas lądowania otworzyły ogień do zbliżającego się zaciekawionego tłumu. Osiem osób miało zostać rannych. Wojsko zdecydowanie zaprzecza oskarżeniom, Pentagon twierdzi, że w czasie całej misji załogi CV-22 ani marines nie strzelali. - Nie było żadnych strzałów z naszej strony. Doniesienia o tym, że ekipa ratunkowa nadleciała na ratunek pilota strzelając z wszystkiego co miała pod ręką są bezpodstawne - stwierdził kapitan Richard Ulsh z korpusu marines USA.
Argumenty z powietrza
Dzień później wojsko uzupełniło informacje o przebiegu akcji ratunkowej. Wraz z CV-22 Osprey na ratunek poleciały z pokładu USS Kearsarge cztery Harriery. Odrzutowce miały z zadanie osłaniać z powietrza zestrzelonych pilotów i ekipę ratunkową, po informacjach, że w kierunku zestrzelonego F-15E zmierzają transportery opancerzone sił Kaddafiego.
- Wojsko zbliżyło się na tyle, że stanowiło zagrożenie dla ratowników i pilotów - mówi kpt. Ulsh. - Harriery przeprowadziły "pokaz siły", przelatując bardzo nisko nad kolumną rządową. Pomimo tego transportery się nie zatrzymały. Podjęliśmy decyzję o zrzuceniu dwóch bomb, które wyeliminowały zagrożenie - dodał wojskowy.
Nie wiadomo jak blisko od tłumu cywili spadły bomby z Harrierów. Być może ranni zostali poszkodowani nie od ognia z broni ekipy ratunkowej, ale od odłamków. Dokładny przebieg wydarzeń ma ustalić ekipa dochodzeniowa lotnictwa wojskowego USA.
Źródło: telegraph.co.uk